search
REKLAMA
Recenzje

PÓŁ WIEKU POEZJI PÓŹNIEJ. Tak się kręci WIEDŹMINA bez gumowego smoka

Odys Korczyński

15 grudnia 2019

REKLAMA

Inni aktorzy, zwłaszcza ci profesjonalni, wypadli tak, jak się spodziewałem, czyli dobrze. Postać Jaskra (Zbigniew Zamachowski) okazała się naturalnym, bezpretensjonalnym oddechem w ciężkiej, filmowej atmosferze. Andrzej Strzelecki dobrze zrobił wsiowe tło. Zaś Kamila Kamińska w roli Ornelli pokazała, jak niebezpiecznie blisko siebie leżą magia i erotyka. Są jednak i czarne punkty na tej aktorskiej mapie; o wiele czarniejsze nawet niż Różańska – Marcin Bubółka jako Julian oraz Janusz Szpiglewski jako Agaius. Zachwyt Bubółką wydaje mi się kosmiczną pomyłką. Aktor wyjątkowo nie pasuje do roli syna Jaskra i przede wszystkim w ogóle nie przypomina z urody swojego ojca. Liczyłem chociaż na cień podobieństwa. Mało tego, twórcy zrobili z niego padawana Lamberta, a on przypomina Kapitana Amerykę przed konwersją w superbohatera. Aktorskich koszmarów dopełnił naczelny antagonista Lamberta, czyli Agaius, rzeźnik Kaer Morhen i morderca Vesemira. Przykro to pisać, ale lepiej, gdyby w tej roli Janusz Szpiglewski był dubbingowany, bo zupełnie nie umie posługiwać się głosem. Zresztą kreacja niemego oprawcy przydałaby mu grozy, a tak jest tylko wielkim, naznaczonym poparzeniami mutantem, który nagle zamienia się w karła, kiedy zaczyna mówić. Właśnie za te dwa niewypały dramatyczne odjąłem filmowi jedną gwiazdkę.

Moja koleżanka z redakcji wyraźnie napisała: „Trudno jednoznacznie ocenić film”, lecz mimo to dała zaledwie 3 punkty na 10, więc chyba ta jednoznaczność oceny była wyjątkowo łatwa. Tak, w istocie, twórcy od samego początku mierzyli się z licznymi ograniczeniami. Mimo wszystko udało im się sugestywnie oddać w zdjęciach słowiańskość Polski – rzeki, rozlewiska, ruiny, lasy i tak dalej. Poprzez powolne ujęcia i specyficznie skonstruowaną czołówkę, z bardzo długo jak na film fabularny pojawiającymi się napisami współistniejącymi z akcją, udało się również zapewnić filmowi specyficzny, niespieszny rytm. Ofiarą tego montażowego podejścia padły dialogi. Mogłyby być sprawniej rozegrane, z większą ikrą, intensywniej zarysowanymi emocjami bohaterów, opierającymi się nie tylko na przekleństwach. Dodatkowo nazbyt monotonna ścieżka dźwiękowa jak z muzycznego stocka po jakimś czasie zaczynała nudzić. Na szczęście były walki, więc i kolejny newralgiczny dla polskiego kina element.

Walki na miecze, pościgi samochodowe, rekonstrukcje działań wojennych, nie mówiąc już o międzygwiezdnych starciach na działa fotonowe, generalnie rzadko polskim twórcom wychodzą. Nie było więc sensu oczekiwać, że w fanowskiej produkcji będzie to zrobione nawet poprawnie. Trudno, żeby za te pieniądze spodziewać się wymyślnie sfilmowanych pojedynków. Cieszę się jednak, że twórcy Pół wieku poezji później w ogóle podjęli to wyzwanie. Zaryzykowali i wyszło, jak wyszło – kamera traciła ostrość, dźwięk wbijania mieczy w ciała przypominał krojenie mięsa na plastikowej desce, a aktorzy nie mieli sprawnych fizycznie dublerów. Nie mogę natomiast się zgodzić z zarzutami wobec CGI. Komputerowe efekty specjalne zostały wykorzystane głównie do stworzenia wizualizacji działań magicznych. Zrobiono to oszczędnie i z klasą. Nie licząc wtopy z potworem po napisach końcowych, twórcy postarali się, żeby rozbłyski, promienie i inne energetyczne działania magii pojawiały się wyłącznie tam, gdzie jest to naprawdę konieczne, i nie zaburzały odbioru fizycznie stworzonej na planie akcji.

Mam takie nieodparte wrażenie, że usilna krytyka fanowskiej produkcji o wiedźminie Lambercie jest tak naprawdę narzekaniem na stan naszego kina fantastycznego w ogóle. W pewnym sensie się nie dziwię. Polscy twórcy wolą zrobić 10 tandetnych komedii romantycznych niż jedną superprodukcję science fiction. Dlatego cała nadzieja w takich projektach jak Pół wieku poezji później, sfinansowanych z crowdfundingowych zbiórek, nakręconych przez młodych filmowców, którzy nie boją się wyzwań, i udostępnionych za darmo publiczności. Tak się buduje doświadczenie, tworzy zaplecze. Może ktoś kiedyś wykorzysta je lepiej, bardziej profesjonalnie. Nie godzi się więc takim inicjatywom podcinać skrzydeł złymi recenzjami, bo w sumie co my wiemy o tym wysiłku, kiedy chce się coś zrobić lepiej, a nie ma na to środków. Mimo wszystko się walczy, wylewa pot i poświęca własną krwawicę. Czy tylko po to się to wszystko robi, żeby po premierze jeden z drugim pismak wszystko sprowadzili do swojej idée fixe, bardziej odnoszącej się do robionego za wielkie pieniądze komercyjnego kina niż fanowskiej percepcji świata przedstawionego w literaturze i innych pozafilmowych źródłach? Naszą powinnością jako widzów i recenzentów jest docenić takie projekty, nawet jeśli oznacza to rezygnację z wzbogacającej nasze poczucie wartości potrzeby wystawienia komuś niskiej oceny.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA