search
REKLAMA
Nowe Horyzonty 2023

PERFECT DAYS. Krótkie mgnienia piękna [Recenzja]

Skromny, ale elegancki styl okazuje się pochodną charakterystyki głównego bohatera.

Janek Brzozowski

22 lipca 2023

REKLAMA

Drugim najpopularniejszym widokiem w Perfect Days, zaraz po sympatycznej twarzy pana Hirayamy, jest wieża Skytree. Jej ujęcia powracają w filmie Wendersa niczym mantra – bohater, a wraz z nim kamera, spogląda na budynek przed pracą, podczas pracy i w czasie wolnym od pracy. Ten, kto oglądał Tokyo-Ga, dokument Wendersa poświęcony podróży do Japonii, pomyśli zapewne od razu o innej wieży – Tokyo Tower. Na jej szczycie reżyser Nieba nad Berlinem spotkał przypadkiem Wernera Herzoga, który – jak to już ma w zwyczaju – nawinął przed kamerą spontaniczną gadkę o tym, że dziewicze, transparentne obrazy nie są już możliwe do zarejestrowania na Ziemi i filmowcy powinni udać się w ich poszukiwaniu na inne planety. Wenders skomentował tę wypowiedź za pomocą narracji z offu, stwierdzając, że obrazy, które go interesują, znajdują się na samym dole, w centrum burzliwej stolicy Japonii. Perfect Days uznać można za konsekwencję tej konstatacji: film, którego tematem jest tak przyziemne życie, jak tylko możliwe.

Pana Hirayamę (Kōji Yakusho) budzi każdego dnia dźwięk miotły dochodzący z ulicy. Zamiast otworzyć okno i nakrzyczeć na hałasującą dozorczynię – co uczyniłby z pewnością Adaś Miauczyński – mężczyzna powoli zwija matę i rozpoczyna poranną rutynę. Myje zęby, podlewa kwiaty, kupuje kawę w zdezelowanym automacie i rusza w trasę przy akompaniamencie muzyki Patti Smith, Van Morrisona czy Lou Reeda. Dokąd jedzie, zapytacie? Sprzątać miejskie szalety – choć do fikuśnych, tokijskich toalet podobne określenie pasuje jak pięść do nosa. Hirayama spełnia swoje obowiązki z godną pozazdroszczenia sumiennością – wykorzystuje nawet własnoręcznie wykonane urządzenia, umożliwiające dotarcie do najgłębszych zakamarków muszli klozetowej. Po pracy szybka kąpiel w łaźniach publicznych, wizyta w lokalnym barze, a na koniec obowiązkowa lektura przed snem. Faulkner, Highsmith, co tylko bohater wyłuska z regałów położonego nieopodal antykwariatu. A potem wstaje nowy dzień: bliźniaczo podobny do poprzedniego. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej.

Wenders nakręcił swój film w formacie 4:4. Błyskawicznie przypomina się Mama Dolana, utrzymana w dokładnie takich samych proporcjach. Kanadyjczyk opowiadał jednak o próbie ucieczki przed znojem codzienności – w ulotnych chwilach szczęścia ekran rozszerzał się do standardowego formatu, fizycznie reagując na rozsadzające bohatera emocje. W Perfect Days podobnych zabiegów nie uświadczymy: przede wszystkim dlatego, że Hirayama znakomicie odnajduje się w kwadratowych ramach życia, nie czuje potrzeby ich kontestacji. Wenders, śladem swojego japońskiego mistrza – Yasujirō Ozu, idzie w minimalizm, radykalnie ogranicza środki wyrazu. Konsekwentnie podąża za Hirayamą, śledząc jego działania z taką samą uwagą, jaką mężczyzna poświęca obowiązkom służbowym. Skromny, ale elegancki styl okazuje się właściwie pochodną charakterystyki głównego bohatera: człowieka obdarzonego niezwykłym spokojem ducha, przyjmującego to, co przynosi los, z wiecznie otwartymi ramionami.

Ciche życie

Podążając za stosunkiem protagonisty do świata przestawionego, Perfect Days potraktować należy jako filmową afirmację codzienności – hymn pochwalny na cześć prostego, cichego życia. Ktoś złośliwy mógłby oskarżyć Wendersa o bezwiedne romantyzowanie problemów społecznych i estetyzację ubóstwa, ale to raczej chybione zarzuty: w toku fabuły dowiadujemy się, że bohater dokonał wyboru. Świadomie odrzucił dostatek na rzecz wewnętrznej harmonii. Nie zamieszkał co prawda w buszu jak Henry David Thoreau, autor pamiętnego Waldena. Każdy element życia poddał jednak skrajnej  redukcji, wydobywając esencję z tego, co szumnie nazywamy egzystencją. Samoistnie narzucają się w trakcie seansu porównania z Patersonem. Hirayama, podobnie jak pogodny kierowca autobusu z filmu Jarmuscha, odnajduje sens w celebracji otaczającej go rzeczywistości. Paterson oddawał jej hołd poprzez poezję, zapisywane w prywatnym kajeciku wiersze. Protagonista Perfect Days fotografuje: ulubione drzewo, prześwitujące przez liście promienie słońca, odwiedzającą go znienacka siostrzenicę. W głębi duszy jest, tak jak niemalże każdy bohater w filmografii Wendersa, artystą. Na dodatek: niezwykle surowym wobec własnej sztuki. Po wywołaniu zdjęć mężczyzna bezwzględnie drze te, które uzna za niewystarczająco dobre. Resztę upycha do szafy, pełnej specjalnie oznaczonych, metalowych pojemniczków.

Z bohaterami poprzednich filmów Wendersa łączy Hirayamę jeszcze jedno: sprzeciw wobec pędu życia, reprezentowanego przez nowoczesną technologię. Philip Winter z Alicji w miastach ubrał nawet swoją niechęć w słowa, pisząc agresywny artykuł-manifest wymierzony w telewizję – medium, które komercjalizuje każdy prezentowany obraz; zamienia wszystko, nawet fragmenty Młodości Lincolna Johna Forda, w reklamę. W domu Hirayamy nie ma miejsca na telewizor. Mężczyzna ogranicza liczbę posiadanych przedmiotów do niezbędnego minimum, korzysta z telefonu z klapką, a muzyki słucha za pośrednictwem kaset magnetofonowych. W Perfect Days analog wygrywa z cyfrą – staje się to zresztą tematem jednego z wątków pobocznych. Obrywa się w nim rykoszetem współczesnej młodzieży, której przedstawicielem jest obibok Takashi: współpracownik głównego bohatera, oceniający wszystko i wszystkich w skali od 1 do 10. To raczej grubo ciosana satyra, nieprezentująca się najlepiej na tle subtelnej całości. Wypada jednak Wendersowi wybaczyć, tak jak wybacza się ukochanemu dziadkowi, który nie radzi sobie ze świeżo zakupionym smartfonem: nawet gdy wychodzi z niego boomer, to zawsze poczciwy.

Filozofia życiowa Hirayamy budzi skojarzenia nie tylko z tą wyznawaną przez Patersona, ale również przez Jonasa Mekasa – bohatera ubiegłorocznej retrospektywy Nowych Horyzontów. Długiemu marszowi przez życie powinno towarzyszyć poszukiwanie krótkich mgnień piękna. Litwin łapał je na taśmie 16 mm, za pośrednictwem wysłużonego Bolexa. Hirayama raz korzysta z aparatu fotograficznego, a raz oddaje się wyłącznie kontemplacji wzrokowej. Wpatruje się w migające na wypolerowanym metalu światełka, spogląda w spokojną taflę rzeki, obserwuje taniec cieni na ścianie mieszkania. Na jego twarzy pojawia się błogi uśmiech – w takich chwilach bohater czuje, że żyje. A my razem z nim.

Janek Brzozowski

Janek Brzozowski

Absolwent poznańskiego filmoznawstwa, swoją pracę magisterską poświęcił zagadnieniu etyki krytyka filmowego. Permanentnie niewyspany, bo nocami chłonie na zmianę westerny i kino nowej przygody. Poza dziesiątą muzą interesuje go również literatura amerykańska oraz francuska, a także piłka nożna - od 2006 roku jest oddanym kibicem FC Barcelony (ze wszystkich tej decyzji konsekwencjami). Od 2017 roku jest redaktorem portalu film.org.pl, jego teksty znaleźć można również na łamach miesięcznika "Kino" oraz internetowego czasopisma Nowy Napis Co Tydzień. Laureat 13. edycji konkursu Krytyk Pisze. Podobnie jak Woody Allen, żałuje w życiu tylko jednego: że nie jest kimś innym. E-mail kontaktowy: jan.brzozowski@protonmail.com

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA