IDEOLOGICZNY INFANTYLIZM
Ideologicznie film Wajdy jest niemal tak naiwny jak „Kamienie na szaniec” Kamińskiego. To moja największa armata, jaką mogę wytoczyć w dyskusji. Posługuję się nią w ostateczności, biorąc poprawkę na to, że nigdy nie byłem na wojnie i nigdy nie musiałem podejmować decyzji w skrajnie nieludzkich warunkach. Wszystko, co wiem na temat II wojny światowej, to dziadkowe opowiadania. Istnieje jednak nurt w literaturze i filmie, który nie pozwala mi przymknąć oczu na stronę ideologiczną Katynia. Mowa o publikacjach odbrązawiających heroiczne postawy bohaterów wojennych. Nie nawołują one do zdrady. Nawołują do zdrowego rozsądku. Do tego, by w obliczu klęski nie traktować myślenia jako przejawu tchórzostwa. Wajda ciągle tkwi w jakimś osobliwym uśpieniu. Czy śmierć człowieka, który zwątpił, jest mniej przejmująca niż śmierć żołnierza, który do końca życia pozostał wierny? Katyń to w pewnym sensie reaktywacja zgubnej historyczno-powstańczej mitologii honoru i poświęcenia, podczas gdy wojna to nie honor i poświecenie. Wojna to gorzała płynąca strumieniami i srający pod siebie żołnierze. Wajda nie pokazał ludzi – pokazał gadające tekturowe dykty, wyposażone w sztampowe rekwizyty. Co ma oznaczać różaniec w dłoni Małaszyńskiego? Że w czasie dokonywania mordu katyńskiego Bóg był po stronie Polaków? Że Bóg nie kochał Rosjan? Różaniec plus Polak plus cierpienie równa się kolejny bezsensowny, niepotrzebny, wydumany symbol. Dlaczego Wajda nie skierował kamery na operatora koparki, zasypującego groby? Dlaczego nie skoncentrował się na łychach buldożerów, tylko wyeksponował ten przeklęty różaniec? Co, do jasnej cholery, ma wspólnego różaniec z ludobójstwem?
Ideologia Katynia czyni z bohaterów wyznawców romantycznego mitu ofiary. Postawa młodego studenta, który pojawia się znienacka w połowie filmu (beznadziejne wprowadzenie postaci), doskonale obrazuje typowo polski sposób pojmowania honoru, prawdy i suwerenności. Bardzo irracjonalny sposób. Naruszenie tych wartości powoduje momentalnie u Polaka odruch rozpaczliwego protestu. Jakkolwiek beznadziejne byłyby okoliczności walki, naród poświęci wszystko w obronie tych wartości, np. zedrze plakat propagandowy i potem da się zabić. Nie wiem, co chciał Wajda osiągnąć, pokazując ów gest. Kolejny film, który bohaterską śmierć stawia wyżej od woli przetrwania. Kolejny film, w którym zarzut kłamstwa popycha bohatera do samobójstwa. Dlaczego Chyra się nie przeciwstawił? „Kobieto, ja chcę, kurwa, żyć!”
HERMETYZM
Ilość znaków zapytania, jakie stawiam, może co niektórych irytować. Bardzo bym nie chciał, żeby ten tekst został odebrany jako retoryczny popis zmanierowanego frustrata, ale uwierzcie mi – nie mogę się powstrzymać. Czy zbrodnia katyńska to sprawa polska? Czy ludobójstwo może być wyłącznie sprawą lokalną, rozciągniętą na obszarze od Warszawy do Moskwy? W Katyniu nie wymordowano Polaków. W Katyniu wymordowano LUDZI. W tym sensie hermetyzm filmu jest zupełnie niezrozumiały. Powiem więcej: Katyń powinien być polskim JFK. Mocno kontrowersyjnym, subiektywnym dziełem, kto wie – może nawet stronniczym? Tak kręci Stone – po swojemu, olewając prawdę obiektywną. Stone przekonuje obrazem. O to chyba chodzi w tego typu filmach – żeby odjąć mowę, wymusić refleksję, podać wywrotową teorię. Film Wajdy nie jest ani subiektywny, ani niepoprawny, ani głęboko refleksyjny. Jest po polsku kanoniczny. Niczego nie zmienia w świadomości ani Polaków, ani Rosjan, ani człowieka w ogóle, dla którego ludobójstwo to zamach na korpus uniwersalnych wartości, a nie jakieś tam polskie bredzenie o ofierze i cierpieniu. Stąd po części wynika smutna prawda naszego rodzimego kina: polskie problemy to problemy lokalne, sytuacja gettowa, za murem. Katyń wpisuje się doskonale w martyrologię narodową i poddaje się bez walki paraliżującej sile polskiego fatum. Czekam na film rozrachunkowy, w którym uzasadnienie czynów nie będzie wymagało odrywania się od ziemi.
KONKLUZJA
Obejrzałem film naiwny, szkolarski, źle zrealizowany, pełen anachronizmów, potwierdzający niezaprzeczalną prawdę – polskie kino zabunkrowało się na własnym historycznym podwórku. Rosjanie kręcą 9. kompanię, porównywaną przez krytyków do wizualnego arcydzieła, jakim jest Black Hawk Down Scotta. Polacy stoją w miejscu mniej więcej od 40 lat. Mam naprawdę po dziurki w nosie polskiego kina. Długo byłem cierpliwy, ale doświadczenie ostatnich dni i mordercze godziny spędzone w towarzystwie Niewolskiego, Wajdy i, o zgrozo, twórców Ody do radości, przekonały mnie ostatecznie, że polskie kino znajduje się w stanie agonalnym. Żeby nie być gołosłownym:
„Aga po pobycie w Anglii wraca do domu, na Śląsk. To, co zastaje nie napawa optymizmem. W kopalni trwa strajk i pracującemu tam ojcu grozi utrata pracy. Dziewczyna postanawia otworzyć własny zakład fryzjerski, by pomóc rodzinie. W Warszawie Michał wygrywa radiowy konkurs hip-hopowy. W życiu rodzinnym i uczuciowym nie ma już jednak tyle szczęścia. Wiktor wraca po studiach do niewielkiej nadmorskiej miejscowości. Jednak nie może dogadać się z rodzicami, a praca w wędzarni ryb, jedyna, którą udało mu się dostać, zupełnie nie daje mu satysfakcji. Losy tych trzech postaci przetną się niespodziewanie w kluczowym dla ich życia momencie…” – źródło: Stopklatka.
Tak prezentuje się streszczenie fabuły Ody do radości. Widzicie w tym bełkocie choćby słowo, które skłoniłoby was do wydania 22 złotych na bilet? A teraz postawcie się w roli właściciela kina – nie ma szans na wyświetlenie czegoś takiego. Niedawno znalazłem wzmiankę o amerykańskim filmie offowym. Było tam zdanie: „Podczas kolacji ojciec zabija w samoobronie dwie córki i żonę”. Ja na to idę. Intrygujące, mocne, może być z tego solidny horror, dobry dreszczowiec, cokolwiek. Może również wyjść mogiła. W tym momencie to akurat nieistotne. Liczy się brak pieprzenia o kłopotach studentów wracających z Anglii. Świat ma gdzieś biedną Agę, która po powrocie do domu zastaje bezrobotnego ojca, sączącego wyziębioną kawę. Nie wiem, jak wy, ale solidaryzuję się z tym okrutnym światem.
Tekst z archiwum film.org.pl (08.11.2007).