PHOTON. Intrygujący polski “dokument science fiction”
…Ale to jest właśnie ten odsiew tego widza, który prawdopodobnie by nie wytrzymał całego filmu, gdyby został dalej”.
Skoro sam reżyser filmu Photon, Norman Leto, w wywiadzie dla Sfilmowanych opisuje swój film jako nie najprostszy w odbiorze, wydaje się, że widzowie tym bardziej powinni nastawić się na trudny seans. Uzbroić w cierpliwość i kawę, nastawić psychicznie raczej na wyzwanie intelektualne niż na rozrywkę. Tym bardziej że materiały promocyjne filmu Photon sugerują kino eksperymentalne i właściwie pozbawione fabuły, co z marketingowego punktu widzenia brzmi dość ryzykownie. Film dotyczy początków życia na Ziemi, jest zmontowany z videoartów i gra tu garstka aktorów z Andrzejem Chyrą w roli naukowca-narratora na czele. I choć jest – jak to ma w zwyczaju – przekonujący, to nie w aktorstwie tkwi cała siła i intensywność Photonu.
Trzeba jednak przyznać, że film rzeczywiście jest nietypowy i wymaga przyzwyczajenia się do niektórych rzeczy. Przede wszystkim nie ma fabuły tylko pozornie. To trzyczęściowy popularno-naukowy paradokument. Zaczyna się rozwojem życia na Ziemi od symbolicznego punktu na płaszczyźnie przez kształtowanie się łańcuchów DNA do coraz bardziej złożonych form życia. Kiedy narrator dochodzi do pojawienia się człowieka, zaczyna się druga część, poświęcona współczesności. Leto omawia działanie mózgu, skupiając się zarówno na jego niesamowitości, jak i ograniczeniach. Pod koniec filmu reżyser przechodzi od fizyki i chemii do futurologii, snuje depresyjne, a przy tym prawdopodobne wizje przyszłości, gdzie „technologia podpełza coraz bliżej naszych głów”. Wymowną klamrą kompozycyjną dla filmu Photon jest punkt, od którego wszystko się zaczęło i na którym się – być może – kiedyś skończy. Wszystkie trzy części łączą aktorskie wstawki nadające treści filmu Photon tło w postaci wywiadu z fizykiem molekularnym. Jego monologi są narracją dopowiadającą animację.
A ta wygląda dość osobliwie. To kolaż wizualizacji cząsteczek, reakcji fizycznych i chemicznych oraz paradokumentalnych ujęć przyrodniczych. Podobnie jak przedstawione w filmie organizmy, animacja również z czasem ewoluuje. Siłą rzeczy seans Photonu i jego specyficzna forma chwilami przywodzą na myśl innych reżyserów kina światowego, którzy próbowali nowych rzeczy. Jak choćby Stanleya Kubricka i jego 2001: Odyseję kosmiczną, co raczej wynika z podobnej tematyki niż samej fabuły. Zresztą Leto w wywiadzie wspomina, że jego inspiracja reżyserem Lśnienia polegała na tym, że zastanawiał się, jak zrobić to inaczej niż on. Początek Photonu to czarno-białe bryły, które niespokojnie drżą, jak wykres syntezatora dźwięku. Z czasem kształty zaczynają przypominać abstrakcje rodem z wczesnych krótkich metraży Davida Lyncha lub efekty specjalne z Odmiennych stanów świadomości Kena Russella. Wszystkie te zmiennokształtne formy bardzo pobudzają wyobraźnię. W tym tkwi największa siła filmu Normana Lety – rozbudza w widzach zainteresowanie i emocje, ponieważ zamiast silić się na dydaktyzm, próbuje zarazić widzów swoją pasją.
Wracając do przytoczonej wcześniej wypowiedzi reżysera o odsiewaniu widzów: mimo obaw reżysera wydaje się nieprawdopodobne, by ktokolwiek wyszedł z kina podczas seansu. Wręcz przeciwnie, Photon wciąga jak dobry kryminał, choć fabuła zamiast zagadki kryminalnej dotyczy powstania i rozwoju świata. Informacji jest dużo, ale podano je w sposób przystępny i doprawiony dyskretnym, ale ciętym żartem. Chciałbym chodzić na wykłady referowane tak spójnie i intrygująco, jak pierwsze dwadzieścia minut filmu Photon.
korekta: Kornelia Farynowska