search
REKLAMA
Archiwum

Obrazoburczo o KATYNIU

Bartosz Rudnicki

29 września 2018

REKLAMA

Kadr z filmu "Katyń"

POPRAWNOŚĆ POLITYCZNA

Katyń to film zagłaskany na śmierć. Wajda bardzo chciał uniknąć nacjonalistycznego zacietrzewienia, bardzo nie chciał, żeby jego najważniejsza wypowiedź po roku 1989 emitowała sygnał w rodzaju: “Wszyscy Rosjanie to źli Rosjanie”, więc wybrnął z niewygodnej sytuacji z niebywałą subtelnością: wprowadził postać Dobrego Rosjanina. Czyż to nie wspaniałe? Zero sztuczności. W ogóle większość scen Katynia komponuje się ze sobą tak nieporadnie, że nachodzą mnie obawy, czy Wajda kiedykolwiek potrafił prowadzić filmową narrację. Poszczególne fragmenty nakręcono chyba wyłącznie po to, by tendencyjnie wyeksponować odautorskie tezy, w dodatku banalne do bólu. Weźmy nieszczęsne przesłuchanie Cieleckiej: scena pokazuje moralną suwerenność osoby przesłuchiwanej i totalne zakłamanie urzędników. Nie to jednak irytuje najbardziej. Najbardziej irytuje prorocza wiedza bohaterki. Kobieta zachowuje się tak, jakby wiedziała to, co okaże się faktem dopiero kilkadziesiąt lat później – że Solidarność powstanie, że komuna upadnie, że prawda wyjdzie na jaw itd. To największy paradoks filmu. Gdyby ten urzędas pogroził Cieleckiej gwałtem, od razu odechciałoby się jej nagrobka i strugania niezłomnej. Kolejna scenka, tym razem z życia polskiego żołnierza w niewoli: stoi sobie dwóch mężczyzn (albo siedzi – w Katyniu obowiązują bowiem trzy pancerne zasady rozstawiania aktorów na planie: postacie albo siedzą, albo stoją, albo idą w kierunku ławki, żeby usiąść), otóż stoi sobie dwóch wojaków – ten po lewej ma głęboką nadzieję, że jego kompani odzyskają wolność, ten po prawej przeciwnie – pogrążony jest w bezdennym zwątpieniu. Prawda, że ładnie to wygląda w kadrze? Inna scena: rozmowa Stenki z Chyrą – Stenka ma rację, Chyra błądzi. Gdzie tu konflikt dramatyczny? Gdzie emocje? Zaangażowanie w dyskusję? Gdzie tu, do diabła, spór ideowy? Chęć przetrwania, warunkująca cynizm poczynań? Wajda grupuje w jednym miejscu bohaterów i każe im wygłaszać potworne, wręcz kompromitujące reżysera komunały, nobilitując Polaków “walczących” i degradując “sprzedawczyków”. Sprzedałeś – musisz cierpieć. Jesteś podły, zakłamany, obłudny, nie jesteś polskim patriotą. Giń!

Kadr z filmu "Katyń"

ARCHAICZNY WARSZTAT

Wajda zrealizował Katyń tak, jakby w kalendarzu widniał rok 1956 i robotnicy Cegielskiego wychodzili na ulice. Dotyczy to niemal każdego aspektu filmu, poczynając od aktorstwa (z drobnymi wyjątkami – Stenka odwaliła kawał dobrej roboty), poprzez scenografię (teatr), a na montażowej dynamice kończąc. Będę wracał do tych spraw jeszcze niejednokrotnie, teraz natomiast chciałbym się skupić na modelowym przykładzie polskiej filozofii filmowej – wstawkach dokumentalnych. Katyń przetykany jest archiwalnymi nagraniami, wydobytymi najpewniej z czeluści piwnic IPN-u. Wszystko super, tylko dlaczego nikt nie zdecydował się tego nakręcić? Urywki dokumentalne zyskują na emocjonalnej sile jedynie wtedy, gdy są szczelnie otulone fabułą. Tymczasem u Wajdy nic z tych rzeczy: oglądając archiwalne materiały, przedstawiające odkopywanie zwłok polskich oficerów, czułem się niczym widz Discovery, śledzący ekspedycję archeologiczną, wygrzebującą z ziemi szkielet brachiozaura gdzieś na pustyni w Nevadzie. Zmarłych należało ponownie wskrzesić. Inaczej nie da się szarpnąć widownią, niż poprzez odkopanie umarłych i ponowne ułożenie ich w ziemi. Żeby nie było wątpliwości: obydwa fragmenty dokumentalne, pojawiające się w filmie, mają swoje uzasadnienie, to znaczy jest akurat taki moment fabuły, który wymaga zilustrowania fałszerstw stalinowskiej propagandy. Przy czym – i o to mi głównie chodzi – całość została dodana na zasadzie: “Tutaj trzeba pokazać, jak było naprawdę, więc dajemy dokument, na którym niemieccy lekarze coś tam notują. Potem musimy pokazać kłamstwo władzy ludowej, więc dajemy ten sam dokument z głosem lektora, który całą winę za zbrodnie zrzuca na Niemców”. I tyle. Finito. Tego właśnie nie mogę zdzierżyć: kompletnego lenistwa i braku konceptu. Zamiast nakręcić scenę odkopywania trupów i później zademonstrować ją w formie nagrania archiwalnego, Wajda poszedł po linii najmniejszego oporu – nie spożytkował nawet w 1% potencjału dramaturgicznego, tkwiącego w możliwości wykorzystania archiwalnych nagrań jako motoru napędowego fabuły. Wajda po prostu wstawił oryginalne materiały do już i tak zastygłej w bezruchu historii. Kliniczny przykład polskiej fuszerki realizacyjnej, więcej, niewybaczalny błąd, polegający na zaprzepaszczeniu szansy emocjonalnej manipulacji. Wyobrażacie sobie, jak bardzo wstrząsające mogłoby się okazać zainscenizowanie przebiegu odkrywania i wyciągania ciał? Szkieletów w mundurach? Przebitki na błyskające flesze aparatów? Wkładanie ołówka w dziury po kulach? Dopasowywanie żuchwy do czaszki? Niemieccy sanitariusze palący pety, śmiejący się rechotliwie, podczas gdy w tle mamy zbiorową ekshumacje zwłok?

TEATRALNOŚĆ

Nie, nie chodzi o teatralność w duchu Barry’ego Lyndona. Zarzut odstawiania teatru na planie pojawia się przy okazji co drugiej polskiej produkcji. Czasami mówi się o teatrze telewizji, czasami o tradycyjnym przedstawieniu scenicznym. Katyń podpada pod tę drugą kategorię. Sterylność niektórych scen jest porażająca, statyczność bohaterów – ostentacyjna. Jest taki moment, kiedy Żmijewski wskazuje na żołnierza siedzącego na pryczy. Mówi, że dwukrotnie próbował się wieszać. Patrzę na szyję nieszczęśnika i co widzę? Nic nie widzę. Żadnych śladów liny, choćby zaczerwienienia, sugerującego nacisk pętli. Widz teatralny z ostatniego rzędu też nie dostrzeże blizn na ciele aktora, więc po jaką cholerę blizna w filmie? Katyń to przedstawienie rozgrywane na deskach w taki sposób, żeby wszyscy widzieli i słyszeli, co się dzieje na scenie. Znamienny pod tym względem jest żenujący urywek z Małaszyńskim, który skrobie na deskach jakiś napis i jednocześnie odczytuje go na głos. Kpina z kina.

REKLAMA