Recenzje
NOSFERATU – SYMFONIA GROZY. Początki horroru
NOSFERATU – SYMFONIA GROZY to epoka w kinie grozy, gdzie historia wampira wciąga widza w mroczny świat niepewności i przerażenia.
W 2022 roku będziemy obchodzić stulecie kameralnego i nielegalnie nakręconego Nosferatu – symfonii grozy. Jest w tym coś niesamowitego – oglądając takie dzieło, obcujemy nie tylko z kinem, ale i z historią. Jestem przekonany, że te sto lat temu nikt nie przewidział, jak wielki wpływ na gatunek horroru będzie mieć obraz niemieckiego reżysera, F.W. Murnaua. Nosferatu nawet z dzisiejszej perspektywy znacznie przewyższa ogromną część współczesnych filmów grozy – tu nie istnieje coś takiego jak jump scare, historia jest mocno nieprzewidywalna, a realizm oglądanych scen (pomimo oczywistej archaiczności) napełnia przerażeniem i prawdziwą niepewnością. Nie bez powodu niektórzy ówcześni widzowie wierzyli w to, że aktor grający tytułową postać rzeczywiście jest wampirem…
Pomysł na film powstał na początku 1921 roku, kiedy to Albin Grau przypomniał sobie dziwną opowieść, którą usłyszał od serbskiego farmera podczas wojny. Mężczyzna utrzymywał, że jego ojciec był wampirem, należał do nieumarłych. Niezachwiana pewność rozmówcy i jego wiara w istnienie sił i istot nadprzyrodzonych zainspirowały Graua do wyprodukowania filmu o wampirze. Miało to być pierwsze dzieło jego nowo założonego studia (Prana Film), którego przyszłość wiązał właśnie z obrazami przedstawiającymi paranormalne istoty i wątki okultystyczne.
Natychmiast zlecił prace nad scenariuszem, który miał być inspirowany niezwykle popularną wówczas powieścią – Drakulą Brama Stokera. Jako że zdobycie praw do sfilmowania książki było dla twórców zwyczajnie niemożliwe, zdano się na prostą sztuczkę – zmianę imion i nazwisk postaci oraz niektórych wątków, np. pozbycie się postaci łowcy wampirów Van Helsinga. Na niewiele się to zdało, jeśli chodzi o reakcję autora książki, ale o tym później. Porównując treść filmu z powieścią, można odnieść wrażenie, że zmiany mające na celu uniknięcie konfliktów prawnych wyszły na dobre produkcji.
Bez obecności zaprawionych w boju łowców wampirów ekranowy konflikt wydaje się znacznie bardziej beznadziejny dla bohaterów i przerażający dla widza. Tytułowy antagonista jawi się bowiem jako siła nie do powstrzymania.
Zdjęcia rozpoczęły się latem, a z racji niewielkiego budżetu większość ujęć powstała w plenerach, w Niemczech i na Słowacji. Zamiast wynajmować studio i budować misterne plany filmowe, zdecydowano się wykorzystywać gotowe elementy krajobrazu. Produkcja niezaprzeczalnie na tym zyskała – autentyzm oglądanych obrazów jest jednym największych atutów Nosferatu.
Przeciwnie, Murnau miał bardzo konkretne wyobrażenia na temat większości scen i kadrów, włącznie z oświetleniem i dokładnym ustawieniem aktorów. Operator postępował według jego starannie spisanych wytycznych, wiernie przenosząc na ekran wizję reżysera. Niewiele jednak brakowało, a cała ta ciężka praca poszłaby na marne. Prawnicy Brama Stokera pozwali studio filmowe momentalnie po premierze produkcji, która w obliczu stawianych zarzutów została zdjęta z ekranów kin. Sąd nakazał spalenie wszystkich kopii Nosferatu i wymazanie go z historii kinematografii. Na szczęście było już na to za późno – jedna kopia poszła w świat i nic nie mogło tego powstrzymać. Prana Film upadło, ale film w ciągu następnych dekad zyskiwał coraz liczniejszych wyznawców, stając się prawdziwym obiektem kultu.
Głównym bohaterem tej mrocznej opowieści jest młody pracownik agencji zajmującej się handlem nieruchomościami. Hutter to sympatyczny i nieco lekkomyślny mężczyzna, któremu trudno nie kibicować. Pewnego dnia zostaje wysłany do Transylwanii w celu sfinalizowania sprzedaży posiadłości. Już sama podróż budzi poważne wątpliwości (i zarazem przywołuje sceny z niezliczonych późniejszych horrorów) – wynajmujący pokój w gospodzie Hutter znajduje tam starą księgę wampirów, a mijający go ludzie odradzają mu pobyt w zamku.
Jego towarzysze w pewnym momencie odmawiają kontynuowania podróży, a nasz bohater zostaje zupełnie sam. Kiedy wreszcie trafia do zamku, oczywiste staje się, że legendy dotyczące gospodarza nie wzięły się znikąd. Hrabia Orlok to osoba o niezwykle niepokojącej aparycji, a początkowo łatwowierny Hutter stopniowo dostrzega związek między zachowaniem upiornego mężczyzny a tym, co przeczytał w starej księdze.
Choć pierwszy akt historii w większości powiela treść powieści, to po ucieczce Huttera z zamku zaczynają się pojawiać kolejne różnice i odstępstwa. Niezwykle ciekawym i trafnym pomysłem okazało się wprowadzenie wątku epidemii dżumy, którą rozpętały szczury przeniesione z zamku hrabiego Orloka do rodzimego miasta protagonisty. Ten motyw bezceremonialnie wykorzystywał lęki ówczesnej widowni, która wciąż pamiętała o śmierciach, jakie pociągnęła za sobą ta choroba w XIX wieku. Raptem kilka lat przed premierą filmu miała również miejsce pandemia hiszpanki, która zabiła więcej osób niż cała I wojna światowa.
Murnau zastąpił aspekt przenoszenia wampiryzmu przez ugryzienie dosłownym rozprowadzeniem prawdziwej, przerażającej choroby. Postać Nosferatu symbolizuje jednak nie tylko czarną śmierć. Cały wątek skoncentrowany na fascynacji hrabiego żoną Huttera jest silnie nacechowany erotycznie, co zresztą zostaje podchwycone przez późniejszych twórców, którzy czynili swoje wampiry bardziej eleganckimi i seksownymi (dochodząc do ekstremów pokroju Zmierzchu, Czystej krwi czy Pamiętników wampirów). Orlok ewidentnie widzi w kobiecie więcej niż źródło pożywienia, a ta w ostatnich scenach oddaje mu się w mocno dwuznaczny sposób.
Jej poświęcenie owocuje śmiercią potwora, który w swoim pożądaniu zapomina schronić się w swojej trumnie przed nadejściem dnia i wyparowuje w promieniach porannego słońca. Nie jest to pierwszy i ostatni raz w kinie, kiedy fascynacja piękną kobietą pociąga za sobą zagładę potwora.
Sam potwór to prawdopodobnie jeden z najbardziej przerażających osobników, jacy straszyli nas na ekranie. Max Schreck (co ciekawe, jego nazwisko w języku niemieckim oznacza „strach”) za pomocą samego sposobu poruszania się wykreował istotę, która napawa większym niepokojem niż większość współczesnych maszkar. Swoją rolę odegrała tu również bezbłędna charakteryzacja, dzięki której aktor wyglądał potwornie, ale zarazem na tyle ludzko, żeby nie wydawać się nieprawdopodobny. Zarówno wygląd, jak i ruch postaci miały przywodzić na myśl nietoperza i udało się to osiągnąć bez dwóch zdań. Niezwykle niepokojący jest również charakter Nosferatu – mężczyzna nie zdaje sobie sprawy, że jego zachowanie jest niemoralne, że inni nie zasługują krzywdę, jakiej doznają z jego strony.
To pasożyt w formie człowieka. Zapewne nie byłby aż tak przerażający, gdyby nie fenomenalna praca, jaką wykonali reżyser i operator. Każdy kadr, w którym pojawia się Orlok w swojej demonicznej formie, jest prawdziwym arcydziełem. Gra światłem i cieniem, kompozycja, scenografia – wszystko to sprawia, że wywołują one piorunujące wrażenie nawet dziś. Trudno przejść obojętnie wobec pokazu tak wspaniałej wyobraźni i kreatywności. Widać tu także inspirację teatrem (a dokładniej teatrem Maxa Reinhardta, który był natchnieniem dla Murnau i innych niemieckich ekspresjonistów) i fantastycznie idzie to w parze z tematyką filmu.
Można to dostrzec szczególnie podczas scen we wnętrzu zamku, które zdecydowanie są najbardziej niesamowitą częścią dzieła. To właśnie wtedy zastosowanie znajdują innowacyjne techniki oświetleniowe, które wprowadził Reinhardt. Wszystko to poszłoby jednak na marne, gdyby nie prawdziwy kunszt reżysera.
Murnau mógł łatwo zaprzepaścić potencjał filmu poprzez sprowadzenie go do głupiej bieganiny i prób fizycznej walki z potworem. Twórca Nosferatu zdecydował jednak, że wiele pozostawi w sferze domysłów i wyobrażeń. Nie widzimy, jak hrabia Orlok atakuje śpiącego Huttera i wysysa jego krew – zamiast tego oglądamy Huttera, który po obudzeniu się znajduje dwie małe ranki na swojej szyi. Nie jest nam dane zobaczyć losu kapitana statku, który monstrum przejmuje w drugim akcie filmu. Widzimy, jak przerażony mężczyzna podąża wzrokiem za zbliżającym się poza kadrem nieumarłym, a chwilę później następuje cięcie, po którym możemy przeczytać na planszy z tekstem, że statek ma nowego kapitana.
Takich niejasności jest więcej i odgrywają one dużą rolę w kreowaniu grozy. Reżyser potrafi zresztą nacechować strachem nawet pozornie zwyczajne ujęcia przyrody – poczucie obcości oglądanych obrazów i obecności mrocznych sił towarzyszy widzowi cały czas.
Nic dziwnego, że Nosferatu – symfonia grozy jest filmem wciąż żywym we współczesnym świecie. Do dziś się o nim dyskutuje i pisze (ewidentnie), a inspiracje dziełem są bardzo widoczne w całej popkulturze, nie tylko w kinie grozy. To pozycja obowiązkowa dla każdego fana horroru i właściwie dla wszystkich zainteresowanych kinematografią choćby w najmniejszym stopniu. Każdego roku organizowane są pokazy filmu z muzyką na żywo – nawet w najbliższych dniach mają miejsce takie seanse. To fantastyczna okazja, żeby nadrobić swoje braki, choć nie wiem, czy samotne przeżycie tej grozy w domowym zaciszu nie jest lepszym rozwiązaniem.
W następnej kolejności można sięgnąć po remake Wernera Herzoga i ostrzyć zęby (kły?) na kolejną wersję tej opowieści. Nie ulega wątpliwości, że przerażające arcydzieło sprzed niemal stu lat już na zawsze pozostanie żywe w naszej kulturze.
Upiorna ciekawostka na sam koniec: w lipcu 2015 roku nieznani sprawcy dostali się do grobu F.W. Murnau i ukradli jego czaszkę. Dookoła grobu znaleziono ślady wosku, co rozpoczęło spekulacje na temat tego, czy rabunek nie był częścią jakiegoś okultystycznego rytuału. Sprawców ani czaszki nie zlokalizowano do tej pory.
korekta: Kornelia Farynowska
