Seks i nazizm jak konserwy z demobilu
Gdzieś od szalonych lat 70. świat filmu zaczął wyraźniej kręcić się wokół seksu i przemocy. Tak jest do dzisiaj, z tą jednak różnicą, że współczesne kino radykalnie zawęziło widzowi margines samodzielnej interpretacji i domysłów. Dzisiaj rzadko pozostawia się głównych bohaterów w sytuacji tak dwuznacznej, jeśli chodzi o ocenę, co w Nocnym portierze. Nieczęsto również tak poważna tematyka jak zbrodnie wojenne dostaje tak kameralną oprawę, bez efektów specjalnych, szerokich planów, jasno dopowiedzianej pointy, żeby widz przypadkiem nie uznał, że reżyser coś knuje za jego plecami, a film jest tak naprawdę wyrazem jakiejś niepoprawnej politycznie ideologii. Produkcja Liliany Cavani nie jest robiona pod publikę. Reżyserka poprzez kreację postaci Maxa daje wyraz swojemu robotniczemu pochodzeniu i lewicującym, antyfaszystowskim poglądom. Nie jest to jednak jednostronne krytykanctwo. Lucia ma również swój udział w winie esesmana. A to z kolei można interpretować jako przesunięcie odpowiedzialności za zbrodnie II wojny światowej z nazizmu na całe to europejskie, obite zakurzonym aksamitem, otoczenie, które pozwoliło mu się narodzić i tylko dzięki politycznemu niezrównoważeniu Hitlera nie wykorzystało do własnych celów nowego ładu we wschodniej części Europy w 1939 roku.
Wracając jeszcze do pary dawnych obozowych kochanków, oni obydwoje czuli się winni, dlatego urządzili sobie w mieszkaniu Maxa minicelę koncentracyjną. Nieoczekiwanie w role strażników wcielili się koledzy z wojska Aldorfera. Kiedy skończyło się jedzenie, słabi i bladzi wciąż uprawiali seks, traktując go jak pożywienie. W końcu zdecydowali się wyjść w nocy, by nie umierać jak zagłodzone zwierzęta. Każde z nich nareszcie było sobą. Lucia ubrała koszulkę łudząco podobną do tej, którą dostała od Maxa w obozie, a on przywdział swój dawny mundur oficera SS. Doskonale wiedzieli, co ich czeka, skoro jednak zdecydowali się żyć razem, i to z taką przeszłością, musieli też razem umrzeć. Zginęli na moście, zastrzeleni jak na ironię przez Berta, tancerza, który przeżył obóz, bo umiał „dogodzić” nazistom. Pozornie nic w tej historii nie jest ani racjonalne, ani logiczne. Ale przecież, czy historia Europy taka jest? Dlaczego właśnie Bert, a nie jakiś oficer SS?
Niewielka, chora i osobista historia Maxa i Lucii jest odpryskiem znacznie większych, liczonych pewnie w tysiącach, o których niczego się nigdy nie dowiemy. Te, które wydarzały się w niemieckich obozach koncentracyjnych, to również odprysk, znacznie obszerniejszego, ale wciąż niekompletnego fragmentu całości historii Europy XX wieku. Niemcy mieli dość przykładów ludobójstwa, żeby stworzyć własne, w komorach gazowych, których zresztą nawet sami nie wymyślili, bo pierwsi byli Amerykanie. To wszystko gwarantuje nam, że kiedyś historia Maxa i Lucii się powtórzy, podczas jakiejś wojny, w jakimś obozie, gdzie „lepsi” będą mówić „gorszym”, przez ile minut dziennie wolno im myśleć, że jednak przeżyją.
Wszyscy jesteśmy dzikusami. Większości z nas jednak nigdy nie zdarza się w życiu nieoczekiwana okazja, żeby pozbyć się maski społecznych gentlemanów. Niemcy i Rosjanie mieli więc cholernego pecha.
korekta: Kornelia Farynowska