MARE Z EASTTOWN. Najlepszy serial tego roku
„Mare z Easttown to doskonale zapowiadający się serial” – pisałam w recenzji pierwszego odcinka nowego serialu HBO. Dzisiaj, po obejrzeniu całego sezonu, mogę napisać, że to prawdopodobnie najlepszy serial tego roku, choć do końca 2021 dalej niż bliżej. Mój zapał nie minął po drugim, trzecim ani czwartym odcinku, a w międzyczasie udało mi się zainteresować serialem kilka osób z grona rodziny i przyjaciół. Nie znam nikogo, kto nie zachwyciłby się Mare z Easttown i nic dziwnego, bo powodów ku temu jest wiele – dopracowany scenariusz, doskonale dobrana obsada, która wspina się na wyżyny aktorstwa, postaci z krwi i kości, których perypetie i przeżywane bolączki nie pozostawiają widza obojętnym.
O czym jest Mare z Easttown? Mieszkańcy miasteczka Easttown w Pensylwanii wciąż pamiętają o tajemniczym zaginięciu ich młodej sąsiadki Katie Bailey przed rokiem. Brak jakichkolwiek tropów co do tego, co mogło się stać z młodą dziewczyną, doprowadza do rozpaczy jej matkę i wywiera ciągłą presję na lokalną komendę policji i prowadzącą sprawę Mare Sheehan (Kate Winslet). Detektywka jest cyniczna i trzyma innych na dystans, zmagając się z własnymi problemami – nieprzepracowaną żałobą po samobójczej śmierci syna, wychowywaniem wnuka Drew (Izzy King), trudną relacją z mieszkającą z nią matką Helen (Jean Smart) czy żyjącym po sąsiedzku i żeniącym się z nową partnerką byłym mężem Frankiem (David Denman). Gdy pewnego poranka w Easttown zostają znalezione zwłoki Erin McMenamin (Cailee Spaeny), nastoletniej matki samotnie wychowującej synka, Mare ma jeszcze jeden twardy orzech do zgryzienia. Kto zabił młodą dziewczynę? Śledztwa nie ułatwia fakt, że w Easttown wszyscy się znają.
Na pierwszy rzut oka Mare z Easttown to małomiasteczkowy kryminał z bogatą warstwą obyczajową, jakich wiele, klasyczny whodunnit (czyli „kto zabił?”), jak mawiają Amerykanie. Są tu wszystkie składowe gatunku – martwa młoda dziewczyna, ponure, szarobure miasteczko, gdzie każdy wie, kto, co i z kim, zgorzkniała policjantka, która nie dogaduje się z partnerem przydzielonym jej do sprawy, traumy z przeszłości i niezagojone rany. Wszystko to znamy przecież z takich seriali jak Dochodzenie (2011–2014) czy Broadchurch (2013–2017), łatwo zarzucić więc serialowi Craiga Zobela (Polowanie, Siła perswazji) i Brada Ingelsby’ego (Zrodzony w ogniu, Droga powrotna) sztampowość i powtarzanie dobrze znanych schematów.
Mare z Easttown to jednak coś więcej niż zwyczajny kryminał. Serial wychodzi poza klasyczną strukturę thrillera, a zagadka kryminalna bardzo płynnie i naturalnie łączy się tu z poruszającym dramatem i familijną sagą, nierzadko pozwalając sobie na śmiech i komediowe katharsis. Nie byłoby to jednak możliwe bez doskonale napisanego scenariusza. Konstrukcja świata i scenografia są tak autentyczne, że bez cienia wahania zanurzamy się w świat Easttown, traktując go jako oczywistość i dając się bez reszty porwać perypetiom bohaterów. Bo to, co wyróżnia serial HBO na tle innych podobnych mu produkcji, to złożone, doskonale napisane postaci, które poznajemy coraz lepiej z każdym odcinkiem, a których emocje i motywacje są wiarygodne.
Scenariusz i reżyseria obsady (dzięki Avie Kaufman) idą tutaj w parze z aktorskim kunsztem. Na plan pierwszy wysuwa się oczywiście Kate Winslet, boleśnie przekonująca w roli poranionej, zamkniętej w swojej własnej skorupie Mare, stając się perfekcyjnie niedoskonałą i autentyczną kobiecą bohaterką na miarę naszych czasów. Jej relacja z matką, graną przez rewelacyjną Jean Smart, działająca na zasadzie komicznego przerywnika, spokojnie nadawałaby się na sitcom. Absolutnie doskonała jest Julianne Nicholson jako przyjaciółka Mare, którą z podziwem obserwowałam już w Monosie (2019) i Outsiderze (2020), a która swoim występem po raz kolejny dowodzi, że zasługuje na najlepsze role i najwyższe aktorskie odznaczenia.
Zaskakująco dobrze ogląda się także Evana Petersa w roli jakże odmiennej od jego dotychczasowego emploi – sympatycznego, spokojnego detektywa Zabela. W zakresie kreacji postaci mam do twórców tylko jeden zarzut – całkowite zepchnięcie na margines, po obiecującym pierwszym odcinku, postaci Richarda, amanta Mare, granego przez Guya Pierce’a. Tym dziwniejsze staje się to w serialu, w którym detale odgrywają główną rolę, a żaden wątek nie jest przypadkowy.
Poza tym naprawdę niewiele jest rzeczy, do których mogę się przyczepić. Zakończenie serialu zbiera do kupy wszystkie poruszone wcześniej wątki i porozrzucane tropy, nie pozostawiając żadnych luk w fabule, co bywa grzechem wielu podobnych kryminalnych produkcji. W poruszającym i zaskakującym finale kryminał i dramat splatają się ze sobą, mimo to nie sam fabularny twist i odkrycie mordercy Erin stają się najważniejsze. Jak to w życiu – zagadka kryminalna ustępuje temu, co tu i teraz, a emocjonalnie poranieni bohaterowie muszą nauczyć się żyć dalej, pomimo i na przekór tragedii. Koniec końców życie toczy się dalej – i dla rozwiązującej sprawę detektywki, i dla mnie, muszącej pożegnać się z bohaterami, których szczerze polubiłam.