OUTSIDER. Miłe złego początki
W styczniu zeszłego roku na platformę HBO GO trafił Outsider – kolejna próba ekranizacji prozy Stephena Kinga. Jak wiemy, dorobek literacki tego autora jest adaptowany na ekran stosunkowo często i chętnie – ze zmiennym jednakże szczęściem. Na jednym biegunie mamy takie perełki jak Misery, Skazani na Shawshank czy Zielona mila, na drugim zaś… produkcje, o których większość widzów wolałaby nie pamiętać.
Podobne wpisy
Outsider to typowy „King” – przede wszystkim buduje świetne, pełne żywych postaci tło społeczne. W tej historii to niewielka miejscowość, której sielankowe życie przerywa tragedia. Zamordowano dziecko, a głównym i po niedługim czasie jedynym podejrzanym staje się miejscowy nauczyciel, człowiek o do tej pory nieposzlakowanej opinii. Choć Terry Maitland z uporem powtarza, że jest niewinny, mocne dowody świadczą przeciwko niemu. Prowadzący śledztwo Ralph Anderson opiera się na zdrowym rozsądku i dowodach, nie dopuszczając do siebie żadnych wątpliwości.
Ta część historii to prawdziwa uczta dla widza. Obraz niewielkiej społeczności rozdartej dramatem kilku rodzin to coś, co King potrafi opisywać najlepiej. Równie dobrze na ekran przenieśli ją twórcy serialu, doskonale budując atmosferę niemożliwej do ogarnięcia umysłem niepewności sytuacji. Oglądając pierwsze odcinki, widz ma wrażenie, że całość jest przykryta sinym welonem mniejszej lub większej gęstości, co daje efekt przejmującego smutku, nieodłącznie związanego z tragedią. Poszczególne sceny podkreśla umiejętnie dobrana muzyka, stanowiąca jeden z najjaśniejszych punktów produkcji.
Podobne wpisy
Ze swojego zadania dobrze wywiązali się także aktorzy, z zaskakująco dobrym Benem Mendelsohnem na czele. Anderson w jego wykonaniu to jednocześnie uczciwy śledczy, starający się wykonywać swoją pracę najlepiej, jak potrafi, i pełen naturalnych emocji ojciec, który sam stracił syna, a zatem nie jest w stanie podejść do tematu śmierci dziecka całkowicie na zimno. To wewnętrzne rozdarcie Mendelsohn serwuje widzowi oszczędnie, w niepewnych gestach, długich spojrzeniach – i jest ono tym bardziej widoczne, tym większe robi wrażenie. Po drugiej stronie barykady znajduje się małżeństwo Maitlandów – Terry (Jason Bateman) oraz Marcy (Julianne Nicholson). Tutaj siłą rzeczy ciężar spoczywa głównie na kobiecie – to Marcy musi zmierzyć się ze społecznością, która dotąd będąc jej ostoją, nagle zmienia się we wrogie środowisko. Marcy niezachwianie wierzy w niewinność swojego męża, zaś jej walka o zachowanie w znanym sobie świecie godności, pozycji i przestrzeni dla siebie oraz zdezorientowanych nagłą zmianą dzieci to spore pole do aktorskiego popisu – a Nicholson nie oddaje z niego ani centymetra. Obserwując zmagania tej dwójki, widz przede wszystkim odczuwa szaloną chęć wyjaśnienia zagadki, znalezienia takiego rozwiązania, które byłoby korzystne dla nich obojga.
I rozwiązanie nadchodzi, niestety. Niestety, ponieważ to także jest typowe dla prozy Stephena Kinga – po niezwykle intrygującym początku następuje kulminacja i zakończenie, w którym zazwyczaj wyjątkowo potężnego demona można załatwić bez mała ciętą ripostą. Nie inaczej dzieje się w Outsiderze.
A zatem – rozwiązanie zagadki. Zostaje podane widzowi na tacy dość wcześnie, jest bowiem tak niedorzeczne, że wiadomo, że każdy zdrowo myślący człowiek będzie potrzebował czasu, żeby je sobie przyswoić. Tak też jest, uwaga, zarówno z Ralphem Andersonem, jak i z Marcy Maitland. Oboje do bez mała ostatnich momentów serialu nie wyglądają na przekonanych, że to, w czym właśnie uczestniczą, ma jakikolwiek sens. Wprowadzenie do dramatu społecznego wątku nadprzyrodzonego zawsze ma w sobie bowiem element absurdu, który jedynie w powieści udało się zminimalizować. Ekranowemu Outsiderowi nie pomaga w tym postać Holly Gibney, prywatnej detektyw z problemami osobistymi. Wersja literacka Holly pełni w powieści rolę obserwatora, czasami dyskretnego doradcy, w wersji serialowej zaś została wysunięta na plan pierwszy, i to jej zaszkodziło. Rozbudowanie postaci w takim stopniu uczyniło z niej zbędny wypełniacz ekranowy, a powierzenie tej roli Cynthii Erivo i poprowadzenie przez aktorkę na jednej, stale zdziwionej minie zrobiło z niej karykaturę. To powoduje, że widzowi bardzo trudno uwierzyć w to, że ekipa złożona z pragmatycznych osób – policjantów, prawników, doradców – nagle bez zastrzeżeń przyjmie do wiadomości, że źródłem ich problemów jest długowieczny demon.
Dodatkowo druga część serialu znacznie bardziej niż pierwsza rozmija się z powieścią, jakby chcąc zachować równowagę pomiędzy warstwą społeczno-kryminalną a mistyczną. Udaje się to wyłącznie na płaszczyźnie czasowej, budząc uzasadnione podejrzenia, że skoro materiału nie wystarczyło na zadaną liczbę odcinków, pierwowzór literacki trzeba było pozmieniać i wypchać tak naprawdę byle czym. Tak jak wspomniałam wcześniej, końcówki w prozie Kinga mają to do siebie, że są nagłe i jakby na doczepkę do treści właściwej – bum i potwora nie ma. W Outsiderze, poprzez zmiany, które wprowadza scenariusz, trwa to dłużej – ale ze szkodą dla przedstawionej historii.
Nie czyni to jednak Outsidera produkcją złą. Doświadczony widz jest przygotowany na to, że nader często świetnie zapowiadający się serial wytraca impet mniej więcej w połowie i ciężko dysząc, brnie do finiszu. Jeśli tego spadku formy można się zawczasu spodziewać, rozczarowanie staje się nieco mniejsze. W przypadku Outsidera trzeba także być świadomym faktu, że jest to ekranizacja powieści autora o bardzo charakterystycznym stylu. Stephen King dość rzadko wychodzi ze swojej strefy komfortu (wtedy pojawiają się na jego koncie takie perełki jak wspominane już Skazani na Shawshank czy Zielona mila), Outsiderowi jednak znacznie bliżej do masówki typu Buick 8. Mając to w pamięci, można nastawić się na niezłą rozrywkę i w pełni docenić atuty serialu.