search
REKLAMA
Seriale TV

BROADCHURCH. Godne pożegnanie

Karol Barzowski

23 kwietnia 2017

REKLAMA

Pierwszy sezon Broadchurch, który zadebiutował w brytyjskiej telewizji w marcu 2013 roku, wciąż uznaję za jedno z moich ulubionych serialowych doświadczeń, a w samym gatunku kryminałów, może i jest to numer 1. Choć druga odsłona była rzeczywiście słabsza, nie należę do osób, które uważają ją za totalną pomyłkę. Na trzeci sezon czekałem z utęsknieniem, ale tylko dlatego, że po raz kolejny chciałem spotkać się z Alekiem i Ellie, po raz kolejny poczuć to, co poczułem podczas emisji pierwszych odcinków serialu. Wydawało mi się, że wszystkie wątki zostały domknięte i tak naprawdę nie ma powodu, by wracać do tej historii. Trochę bałem się o to, czy fabuła nie będzie pretekstowa, a Broadchurch nie zostanie dopisany do listy telewizyjnych produkcji, które ciągnięto na siłę. Nic z tych rzeczy.

Gwoli przypomnienia, bohaterami Broadchurch są ludzie z małego nadmorskiego miasta w Dorset. Żyje się tu spokojnie, wszyscy się znają. Jednak kiedy na plaży zostają znalezione zwłoki jedenastoletniego Danny’ego, okazuje się, że ta sielanka to tylko iluzja. Każdy ma tu swoje tajemnice. Na powierzchnię wychodzą skrywane sekrety i konflikty. Gdy rodzice chłopca dają policji listę z nazwiskami potencjalnych oprawców, są na niej właściwie sami ich przyjaciele. Jedynym obcym w tej społeczności jest nowy detektyw, Alec Hardy, przysłany z zewnątrz po nieudanym głośnym śledztwie. To on ma się zająć sprawą Danny’ego, ku wielkiemu niezadowoleniu sierżant Ellie Miller, która właśnie wróciła z urlopu macierzyńskiego, ciesząc się z przyznanego awansu. To właśnie ich relacja, zna-ko-mi-cie odegrana przez Davida Tennanta (Doktor Who) oraz Olivię Colman (Lobster, Żelazna dama), jest tym, co wyróżnia ten serial na tle pozostałych produkcji kryminalnych. Idealnie napisane postacie, między którymi od razu czuć tę niezbędną chemię – nawet jeśli w samym śledztwie można by na siłę znaleźć słabsze momenty, dzięki nim każdy odcinek po prostu wydaje się za krótki.

To przykład tego, jak w dość konwencjonalnym gatunku telewizyjnym stworzyć nową jakość. Brak tu sztampy, po raz wtóry powtarzanych motywów. Nawet samo otoczenie, czyli sielskie nadmorskie miasteczko, w którym właśnie zaczęło się lato, nie jest przecież czymś, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Atmosfera Broadchurch jest wyjątkowa – niby trochę senna, wzmagana przez poetycką muzykę Ólafura Arnaldsa (ponoć to właśnie jego utwory zainspirowały twórcę serialu Chrisa Chibnalla do takiego, a nie innego klimatu), ale nie ma tu mowy o nudzie. Nie będzie tu strzelanin, pościgów, epatowania przemocą i tak dalej. Ale jest coś lepszego, a więc niezwykle przemyślana historia. Chibnall dokładnie wie, kiedy i za jakie sznurki ma pociągać. Bohaterem Broadchurch jest tak naprawdę całe miasto – sieć powiązań pomiędzy poszczególnymi mieszkańcami jest tak gęsta, że rzeczywiście podejrzanym może być każdy. Kandydat na mordercę zmienia się tak naprawdę kilka razy w trakcie jednego odcinka. Twórcy wodzą nas za nos aż do bardzo zaskakującego finału.

Nie ma tu czarno-białej wizji świata. Serial porusza się po obszarach niejednoznacznych, tej najciekawszej dla widzów szarości. W toku śledztwa wychodzą na jaw sprawy, które są bardzo trudne w ocenie. Czy na przykład mężczyzna, który z miłości przespał się z  dziewczyną, liczącą piętnaście lat i jedenaście miesięcy, a po odbyciu kary wziął z nią ślub, powinien być traktowany jak pedofil? Czy żona, która nie zauważa, że mąż napastuje seksualnie dziecko, jest tak samo winna jak on? Inteligentny, a jednocześnie bardzo wciągający serial. Przy takim kontekście fabularnym pisanie o rozrywce brzmi dziwnie, ale tak, Broadchurch to telewizyjna rozrywka w najlepszym wydaniu.

Drugi sezon różnił się już oczywiście od pierwszego – proces osoby odpowiedzialnej za śmierć Danny’ego połączono ze śledztwem w starej sprawie Hardy’ego. Chyba był to zbyt wyraźny podział. Wielu widzów uważało też, że Broadchurch nie jest przecież dramatem sądowym (w dodatku nieudanym – proces ponoć niewiele miał wspólnego z brytyjskim system sprawiedliwości). Mnie ten wątek nie raził, uważam, że dobrze ukazał to, jak te tragiczne wydarzenia wpłynęły na całe miasteczko. Świetnie było też oglądać sądowy pojedynek z udziałem dwóch aktorek nominowanych do Oscara, Charlotte Rampling oraz Marianne Jean-Baptiste. Cliffhanger przed ostatnim odcinkiem rzeczywiście był jednak frustrujący, a toczącemu się w trakcie procesu śledztwu nie poświęcono odpowiedniej uwagi. Ten wyjątkowy klimat serialu stracił trochę na znaczeniu, wydaje się, jakby twórcy zbyt daleko odeszli od tego, co zaprezentowali w pierwszym sezonie, ale i tak były to bardzo przyjemne tygodnie w towarzystwie ulubionych bohaterów.

Sezon trzeci, pokazywany w Polsce z niewielkim poślizgiem w stacji Ale kino+, nawiązuje do tamtych wydarzeń już tylko w niewielkim stopniu. Od znalezienia zwłok Danny’ego minęły trzy lata. Jego matka oraz siostra pogodziły się z tym i nauczyły żyć dalej, ojciec nie. Wątek Beth i Marka Latimerów został wpleciony do fabuły dość zgrabnie, czego nie można powiedzieć o postaciach dziennikarki Maggie Radcliffe oraz wielebnego Paula Coatesa. To jedyni bohaterowie wcześniejszych sezonów, poza oczywiście Alekiem i Ellie, których widać dłużej na ekranie także i w tej odsłonie. Policjanci prowadzą bowiem nowe śledztwo. Trish Winterman, kobieta w średnim wieku, została ogłuszona, a następnie zgwałcona podczas imprezy urodzinowej swojej przyjaciółki. Bawiło się na niej około pięćdziesięciu mężczyzn, potem okazuje się zresztą, że krąg podejrzanych jest jeszcze szerszy. Znowu nic nie jest takie, jakie się początkowo wydaje. Każdy ma tu tajemnice, w tym sama Trish.

Twórcom należą się wielkie pochwały już za sam temat. Nie chodzi nawet o to, że kolejne morderstwo w tej samej okolicy byłoby niezbyt wiarygodne. Powiedzmy sobie szczerze – kwestia gwałtu rzadko obecna jest w tego typu produkcjach. Trzecia odsłona Broadchurch ewidentnie spełnia funkcję edukacyjną, uświadamiającą. Oprócz gwałtu mówi się tu też o pornografii czy seksualnym mobbingu w internecie. Jak to w tym serialu bywa, daleko tu do jednoznaczności. Nawet sama ofiara nie jest kobietą bez skazy – pytanie, czy to cokolwiek zmienia. Odpowiedź jest jedna i prosta, ale jak dobrze wiemy, nie wszyscy są tego zdania. Jak dobrze, że w dzisiejszej telewizji znaleźć można jeszcze tak mądre produkcje, podejmujące ważne, nierozpracowane tematy.

Pierwszy odcinek trzeciego sezonu jest rewelacyjny – mimo że niby niewiele się w nim dzieje. Sceny, w których Trish przychodzi na posterunek i obserwujemy, jak wygląda postępowanie w przypadku ofiary gwałtu, nakręcone zostały po mistrzowsku. Później rozpoczyna się śledztwo i jest nie mniej interesująco. Podobnie jak to było w pierwszym sezonie, właściwie do samego końca nie wiadomo, kto jest sprawcą. Kolejne ślepe uliczki na drodze policjantów do prawdy znakomicie komponują się z całą masą wątków obyczajowych. A Hardy i Miller są klasą samą w sobie – uwielbiam tych bohaterów i ich naznaczoną lekką dawką humoru relację. Olivia Colman jest jeszcze lepsza niż we wcześniejszych sezonach. Mam nadzieję, że dzięki temu występowi oraz nagrodzonej Złotym Globem roli w Nocnym recepcjoniście, w tak świetnych produkcjach będzie pojawiać się częściej. Jej talent na to zasługuje.

Kiedy w ostatniej scenie widzimy dwójkę policjantów siedzącą na znanej już wszystkim fanom serialu ławeczce, robi się trochę smutno. Oficjalnie zapowiedziano już, że kolejnych odcinków nie będzie. Z drugiej strony, to naprawdę godne pożegnanie, które powinno usatysfakcjonować nawet tych najbardziej narzekających na drugi sezon. Nie ma co kusić losu i lepiej zakończyć wszystko w momencie, kiedy wciąż kojarzy się z wysokim poziomem. Tak czy siak, będę tęsknić za Broadchurch i z pewnością nie jestem w tym odosobniony.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA