LYNCH/OZ. Za zieloną kurtyną [RECENZJA]
W 1939 roku premierę miały dwa kultowe amerykańskie filmy oparte na podobnym schemacie fabularnym. Bohater z małego miasteczka wyruszał w magiczną podróż, podczas której odkrywał sekret dobrego życia, kryjący się w dowartościowaniu odrzucanej codzienności. Jak głosi stare porzekadło: człowiek nigdy nie docenia tego, co ma, dopóki tego nie straci. Oba filmy poniosły – dość zaskakująco – finansową klęskę w kinach, ale po tym, jak trafiły do telewizji, błyskawicznie stały się hitami, rezerwując sobie miejsce w ramówkach najpopularniejszych stacji. Pierwszy z filmów to Czarnoksiężnik z Oz, drugi – To wspaniałe życie. Los chciał, że w wyjątkowej podświadomości Davida Lyncha na stałe zapisał się pierwszy seans dzieła Victora Fleminga, a nie Franka Capry. Wydarzenie to było brzemienne w skutkach, odbijając się – jak dowodzi Alexandre O. Philippe w swoim nowym dokumencie – na całej późniejszej twórczości autora Mulholland Drive.
Reżyser Lynch/Oz zyskuje powoli monopol na opowiadanie o wielkich filmowcach i ich dziełach. Swoją przygodę z kinem rozpoczynał od dokumentu poświęconego fenomenowi Gwiezdnych wojen, z naciskiem na ambiwalentną recepcję prequeli (Skandalista George Lucas), po drodze realizując filmy na temat Psychozy (78/52), Egzorcysty (Na wiarę. „Egzorcysta” Williama Friedkina) czy Obcego (Wspomnienia: Geneza „Obcego”). Jego dokumenty wyróżnia zawsze odważne, analityczne zacięcie. Philippe’a nie interesuje ślizganie się po powierzchni, czołobitne odklepywanie najważniejszych faktów i przypominanie klasycznych, akademickich tekstów. Woli zaryzykować, wgłębić się w temat. Najlepiej widać to chyba w filmie na temat Psychozy, czyli półtoragodzinnej analizie, dla której punktem wyjścia staje się bodaj najsłynniejsza scena z bogatej filmografii Hitchcocka – scena morderstwa Marion Crane pod prysznicem. Jeżeli w 78/52 Philippe z kinofilską brawurą udowadniał, że to Psychoza jest arcydziełem ostatecznym, matką całej kinematografii (posługując się przykładami od Sasa do Lasa, od Lśnienia i Rozmowy aż po giallo Dario Argento), tak w Lynch/Oz robi to samo ze słynnym Czarnoksiężnikiem… Tym razem przez pryzmat filmografii jednego twórcy, ale ustami aż siedmiu różnych narratorów.
W Lynch/Oz usłyszymy (ale nie zobaczymy!) amerykańską krytyczkę filmową Amy Nicholson, Rodneya Aschera (Pokój 237), Johna Watersa (Różowe flamingi), Karyn Kusamę (Zabójcze ciało), Justina Bensona i Aarona Moorheada (The Endless) oraz Davida Lowery’ego (Zielony rycerz. Green Knight). Philippe rezygnuje z klasycznych „gadających głów”, wykorzystywanych wcześniej m.in. w 78/52, na rzecz większej ilości materiałów archiwalnych. Zachowuje jednak polifonię głosów, konstruując swój film na podstawie sześciu rozdziałów, a właściwie sześciu indywidualnych wideoesejów. Narratorzy otrzymują pole do popisu – każdy próbuje ugryźć filmografię Lyncha od innej strony, czasem skupiając się na analizie konkretnego filmu, a czasem meandrując pomiędzy dziesiątkami tytułów w poszukiwaniu wspólnych motywów fabularnych i estetycznych. Czarnoksiężnik z Oz odgrywa w tych poszukiwaniach rolę nadrzędną: stanowi klucz interpretacyjny, wytrych otwierający drzwi do surrealistycznej wyobraźni Davida Lyncha.
Dostać się tam to jedna sprawa. Odnaleźć właściwą, wyłożoną żółtymi cegiełkami ścieżkę – zupełnie inna. Szczęśliwie, narratorzy prowadzą nas podczas tej wyprawy za ręce. Pozwalają dostrzec porozrzucane nawiązania do filmu Fleminga w Dzikości serca, tłumaczą istnienie lynchowskich doppelgängerów i stałą obecność czerwonych kurtyn, wyjaśniają wreszcie, do kogo może odnosić się tajemnicza Judy z Twin Peaks. Ich interpretacje nie są, rzecz jasna, wiążące – lepiej potraktować je w kategoriach niezobowiązujących propozycji, a nie prawdy objawionej. Twórczość Lyncha sprawdza się równie doskonale w swoim stanie dziewiczym: jako nierozwiązywalna zagadka, labirynt bez wyjścia, rozpadający się zaraz po przebudzeniu majak senny. Rozkładanie dzieł autora Zagubionej autostrady na czynniki pierwsze to oczywiście świetna zabawa i ciekawe wyzwanie intelektualne – niechby tylko w międzyczasie nie uleciała gdzieś cała filmowa magia.
Pewnie to przykłady z nieco innej parafii, ale do dziś pamiętam swoją ambiwalentną reakcję na lekturę psychoanalitycznych interpretacji Obcego i Antychrysta – tekstów ciekawych, ale odzierających te, skądinąd piękne, filmy z tajemnicy; analizujących je według banalnego, z góry ustalonego schematu. Pamiętacie to obrzydliwe, jawnie seksistowskie powiedzonko, wedle którego klucz otwierający wszystkie zamki jest lepszy od zamka otwieranego przez wszystkie klucze? Myślę, że w przypadku najwybitniejszych tekstów kultury jest dokładnie na odwrót. Innymi słowy, nigdy nie powinno zadowolić nas „jedyne, słuszne” odczytanie Mulholland Drive. Wielkość tej filmowej łamigłówki polega w końcu na niejednoznaczności: podatności na bardzo różne, uzależnione od kompetencji odbiorczych badacza, interpretacje. Szukajmy dalej albo nie szukajmy wcale. W przeciwnym wypadku czeka nas takie samo rozczarowanie, jakie spotkało Dorotkę po przypadkowym zdemaskowaniu potężnego czarnoksiężnika. Z tą różnicą, że nam będzie się jedynie wydawało, że kogokolwiek zdemaskowaliśmy.
Autorzy rozdziałów – i chwała im za to – pozwalają sobie również od czasu do czasu na osobiste refleksje, oderwane od analitycznego decorum. Kontakt ze sztuką staje się wówczas świadectwem spotkania – interesującego odbiorcy z interesującym dziełem. John Waters tłumaczy, jak Czarnoksiężnik z Oz zachęcił go do spróbowania LSD – urozmaicenia filmowej podróży Dorotki psychofizyczną podróżą w nowy stan świadomości. David Lowery opowiada o tym, jak w dzieciństwie katował wysłużoną kopię filmu Fleminga na VHS-ie w poszukiwaniu wisielca – ciała statysty, który rzekomo popełnił na planie Czarnoksiężnika z Oz samobójstwo. Rodney Ascher dzieli się natomiast tajemniczymi okolicznościami seansów ósmego odcinka trzeciego sezonu Twin Peaks (tak, tego w czerni i bieli). Po pierwszym seansie reżyser znalazł w salonie rozszarpane zwłoki ptaka. Po drugim – dowiedział się, że jego ojciec przegrał długą walkę z chorobą. Najbardziej mroczny odcinek serialu Lyncha i Frosta, eksplorujący temat narodzin zła, bezpowrotnie splótł się w przypadku Aschera z pojęciem śmierci.
O niepokojących przecięciach fikcji i rzeczywistości opowiadał swego czasu Krzysztof Piesiewicz, scenarzysta filmów Krzysztofa Kieślowskiego, w książkowym wywiadzie rzece z Mikołajem Jazdonem. Morderstwo taksówkarza z Krótkiego filmu o zabijaniu znalazło swoje odzwierciedlenie w brutalnym zabójstwie matki Piesiewicza (dokonanym przy użyciu tego samego narzędzia – sznura), a wada serca, na którą cierpieli bohaterowie kilku filmów Kieślowskiego – w szczegółach śmierci reżysera. Wszystko to, jak sądzę, jedynie ciąg dziwnych zbiegów okoliczności. Kolejnego seansu ósmego odcinka Twin Peaks Ascher jednak w najbliższej przyszłości nie planuje, a Piesiewicz, z zasady, przestał wykorzystywać w swoich scenariuszach personalia i historie bliskich sobie osób.
W dokumencie Philippe’a pada w pewnym momencie absolutnie kluczowe pytanie: czy David Lynch byłby takim samym artystą, a szerzej – takim samym człowiekiem, gdyby nie obejrzał w młodości Czarnoksiężnika z Oz? Jeżeli Lynch/Oz udowadnia coś w sposób dobitny i niepodważalny to to, że dzieła sztuki mają potencjał formacyjny. Jesteśmy tym, co przeczytaliśmy i obejrzeliśmy: sumą naszych lektur filmowych i książkowych. Teksty kultury, z którymi obcowaliśmy w dzieciństwie, kształtują nasze gusta i umysły – często permanentnie. Mają magiczną siłę wpływania na dalsze życie.
Gdyby Lynch zachłysnął się w młodości Tym wspaniałym życiem, doszukiwalibyśmy się dzisiaj w jego filmach (kto wie, jak dokładnie by wyglądały?) nawiązań do George’a Baily’ego, anioła Clarence’a i złowieszczego Pottersville. Dokument Philippe’a nosiłby tytuł Lynch/Capra i zawierałby, jak przypuszczam, zupełnie inny zestaw narratorów – największych entuzjastów bożonarodzeniowego klasyka. Żarty na bok: pamiętać należy, iż film Fleminga jest tylko jednym z niezliczonych kontekstów interpretacyjnych dla twórczości Lyncha. Szalenie istotnym, ale nie jedynym. Miejmy to na uwadze podczas kolejnych seansów Głowy do wycierania, Człowieka słonia czy Zagubionej autostrady. Bądźmy czujni i otwarci, a przede wszystkim nigdy nie udawajmy, że zdemaskowaliśmy człowieka zza zielonej kurtyny. Z filmami Davida Lyncha jest bowiem trochę tak jak ze słynnym Red Roomem z Twin Peaks: za każdą kurtyną kryje się zawsze kolejna kurtyna.