search
REKLAMA
American Film Festival 2023

LAROY. Film (prawie) coenowski [RECENZJA]

Film Atkinsona jest czysto rozrywkową reinterpretacją gatunkowych konwencji i łobuzerskim pastiszem mistrzów groteski.

Łukasz Homziuk

29 listopada 2023

Steve Zahn
REKLAMA

Pierwsza scena LaRoy zapowiada małe arcydzieło. Nocą gdzieś w środku niczego facet jedzie autem i zabiera ze sobą autostopowicza. Wspólna podróż szybko nabiera kolorytu, bo zamiast uprawiać uprzejmy small talk, panowie wymieniają się dowcipno-złośliwymi przytykami. Pasażer nadmienia, że trzeba uważać na to, kogo się wpuszcza do auta. Kierowca odpowiada, że należy też zważać, do czyjego samochodu się wsiada – bo można akurat trafić na płatnego zabójcę. Wymiana zdań ma idealny timing: zapisany w dialogach czarny humor potęgują rytmiczne pauzy i nagłe zmiany wyrazów twarzy bohaterów. Niepozorna rozmowa nie tylko daje komiczny efekt, ale też wytwarza niebywałe napięcie. Bo ciągle z tyłu głowy tli się pytanie: czy któryś z mężczyzn naprawdę jest mordercą? Shane Atkinson doskonale wie, jak w groteskowym thrillerze rozstawia się pionki na planszy.

Cały film niestety nie trzyma równie wysokiego poziomu, ale i tak kontrola debiutanta nad audiowizualną materią budzi wrażenie. Opowieść płynie gładko przede wszystkim dlatego, że Atkinson czerpie z najlepszych wzorców – reżyser nie ukrywa swojego zadłużenia u mistrzów zarówno filmowego, jak i literackiego noiru. Zdecydowanie najwięcej bierze od braci Coen. Gdyby tylko lekko nagiąć geograficzne realia, to teksańskie miasteczko LaRoy (odgrywane przez znane z wielu produkcji Albuquerque w Nowym Meksyku) mogłoby być miejscem akcji kolejnego sezonu Fargo. Mamy tu i lekko senną atmosferę, i dominującą krajobraz banalność – to taka zapadła mieścina, która byłaby najnudniejszym punktem na ziemi, gdyby nie lawina przypadków i niefrasobliwych decyzji.

Jeszcze bardziej coenowscy są bohaterowie LaRoy. John Magaro (Poprzednie życie, Pierwsza krowa) i Steve Zahn (Biały Lotos) grają dwójkę wyjątkowo żałosnych nieszczęśników, którzy dostają od losu szansę na pokazanie pazurów. Ray (Magaro), zamiast przeciwstawić się bratu i żonie, od lat w milczeniu wegetuje pod ich butem. Skip (Zahn) z kolei pozuje na pewnego siebie kowboja, który jako samozwańczy detektyw tropi występki, a po godzinach z powodzeniem podrywa klientki miejscowego baru – w rzeczywistości jest tylko obiektem żartów. Tych dwóch przegrywów jednoczy się w obliczu absurdalnie poplątanej sprawy kryminalnej, lecz jej rozwiązanie nie jest aż tak istotne. Prawdziwą stawką filmu okazuje się walka bohaterów o ich godność. Pośród groteskowej przemocy Atkinson znajduje na szczęście miejsce dla czułości, dając swoim nieszczęsnym postaciom momenty chwały.

Czułość ukryta pod warstwą makabry to kolejny łącznik pomiędzy światami Atkinsona i Coenów. Do LaRoy przenikają też bardziej namacalne znaki powinowactwa, jak choćby zaginiona walizka z pieniędzmi, która od razu kojarzy się z Fargo czy To nie jest kraj dla starych ludzi. W inspiracji nie ma niczego złego, dopóki nie przekroczy się pewnej granicy. Zbyt daleko posunięte naśladownictwo zaczyna nużyć i to także w pewnym stopniu problem filmu Atkinsona. Żeby uniknąć zamknięcia w szufladce epigona, reżyser próbuje rozszerzyć konwencję coenowskiego western noiru, maksymalizując wszelkie absurdy. Na przykład scena, w której Ray i Skip przesłuchują potencjalnego informatora, odjeżdża w rejony tak przegięte, że aż odświeżające. W tej przesadzonej konwencji zadziwiająco obłędnie odnajduje się zwłaszcza Steve Zahn i zdecydowanie przyćmiewa nijakiego Johna Magaro. Wykreowana przez pierwszego z aktorów postać Skipa przyciąga do ekranu nietypową charyzmą i swoją dziwnością wybija się ponad inne absurdalne elementy świata przedstawionego.

John Magaro i Steve Zahn w barze

Atkinson na szczęście nie pozostaje uczniem wpatrującym się w klasyków z pozycji klęczącej i znane tropy uzupełnia o własny naddatek, ale w trakcie lektury filmów Coenów sporo mu też niestety umyka. W LaRoy nie ma tak cennej u braci z Minnesoty dowolności interpretacji rozpiętej pomiędzy moralnością a ironią. W związku z tym film Atkinsona w zderzeniu z dziełami Coenów wydaje się dość błahy: jest czysto rozrywkową reinterpretacją gatunkowych konwencji i łobuzerskim pastiszem mistrzów groteski. Błahość to jednak niewielki problem, bo LaRoy jest tak sprawnie opowiedziane, że daje ogrom frajdy.

Łukasz Homziuk

Łukasz Homziuk

Student wrocławskiego kulturoznawstwa, laureat konkursu krytycznofilmowego Krytyk Pisze (2022). Da radę obejrzeć wszystko, choć zwykle woli arthouse od Marvela.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA