LAROY. Film (prawie) coenowski [RECENZJA]
Pierwsza scena LaRoy zapowiada małe arcydzieło. Nocą gdzieś w środku niczego facet jedzie autem i zabiera ze sobą autostopowicza. Wspólna podróż szybko nabiera kolorytu, bo zamiast uprawiać uprzejmy small talk, panowie wymieniają się dowcipno-złośliwymi przytykami. Pasażer nadmienia, że trzeba uważać na to, kogo się wpuszcza do auta. Kierowca odpowiada, że należy też zważać, do czyjego samochodu się wsiada – bo można akurat trafić na płatnego zabójcę. Wymiana zdań ma idealny timing: zapisany w dialogach czarny humor potęgują rytmiczne pauzy i nagłe zmiany wyrazów twarzy bohaterów. Niepozorna rozmowa nie tylko daje komiczny efekt, ale też wytwarza niebywałe napięcie. Bo ciągle z tyłu głowy tli się pytanie: czy któryś z mężczyzn naprawdę jest mordercą? Shane Atkinson doskonale wie, jak w groteskowym thrillerze rozstawia się pionki na planszy.
Cały film niestety nie trzyma równie wysokiego poziomu, ale i tak kontrola debiutanta nad audiowizualną materią budzi wrażenie. Opowieść płynie gładko przede wszystkim dlatego, że Atkinson czerpie z najlepszych wzorców – reżyser nie ukrywa swojego zadłużenia u mistrzów zarówno filmowego, jak i literackiego noiru. Zdecydowanie najwięcej bierze od braci Coen. Gdyby tylko lekko nagiąć geograficzne realia, to teksańskie miasteczko LaRoy (odgrywane przez znane z wielu produkcji Albuquerque w Nowym Meksyku) mogłoby być miejscem akcji kolejnego sezonu Fargo. Mamy tu i lekko senną atmosferę, i dominującą krajobraz banalność – to taka zapadła mieścina, która byłaby najnudniejszym punktem na ziemi, gdyby nie lawina przypadków i niefrasobliwych decyzji.
Jeszcze bardziej coenowscy są bohaterowie LaRoy. John Magaro (Poprzednie życie, Pierwsza krowa) i Steve Zahn (Biały Lotos) grają dwójkę wyjątkowo żałosnych nieszczęśników, którzy dostają od losu szansę na pokazanie pazurów. Ray (Magaro), zamiast przeciwstawić się bratu i żonie, od lat w milczeniu wegetuje pod ich butem. Skip (Zahn) z kolei pozuje na pewnego siebie kowboja, który jako samozwańczy detektyw tropi występki, a po godzinach z powodzeniem podrywa klientki miejscowego baru – w rzeczywistości jest tylko obiektem żartów. Tych dwóch przegrywów jednoczy się w obliczu absurdalnie poplątanej sprawy kryminalnej, lecz jej rozwiązanie nie jest aż tak istotne. Prawdziwą stawką filmu okazuje się walka bohaterów o ich godność. Pośród groteskowej przemocy Atkinson znajduje na szczęście miejsce dla czułości, dając swoim nieszczęsnym postaciom momenty chwały.
Czułość ukryta pod warstwą makabry to kolejny łącznik pomiędzy światami Atkinsona i Coenów. Do LaRoy przenikają też bardziej namacalne znaki powinowactwa, jak choćby zaginiona walizka z pieniędzmi, która od razu kojarzy się z Fargo czy To nie jest kraj dla starych ludzi. W inspiracji nie ma niczego złego, dopóki nie przekroczy się pewnej granicy. Zbyt daleko posunięte naśladownictwo zaczyna nużyć i to także w pewnym stopniu problem filmu Atkinsona. Żeby uniknąć zamknięcia w szufladce epigona, reżyser próbuje rozszerzyć konwencję coenowskiego western noiru, maksymalizując wszelkie absurdy. Na przykład scena, w której Ray i Skip przesłuchują potencjalnego informatora, odjeżdża w rejony tak przegięte, że aż odświeżające. W tej przesadzonej konwencji zadziwiająco obłędnie odnajduje się zwłaszcza Steve Zahn i zdecydowanie przyćmiewa nijakiego Johna Magaro. Wykreowana przez pierwszego z aktorów postać Skipa przyciąga do ekranu nietypową charyzmą i swoją dziwnością wybija się ponad inne absurdalne elementy świata przedstawionego.
Atkinson na szczęście nie pozostaje uczniem wpatrującym się w klasyków z pozycji klęczącej i znane tropy uzupełnia o własny naddatek, ale w trakcie lektury filmów Coenów sporo mu też niestety umyka. W LaRoy nie ma tak cennej u braci z Minnesoty dowolności interpretacji rozpiętej pomiędzy moralnością a ironią. W związku z tym film Atkinsona w zderzeniu z dziełami Coenów wydaje się dość błahy: jest czysto rozrywkową reinterpretacją gatunkowych konwencji i łobuzerskim pastiszem mistrzów groteski. Błahość to jednak niewielki problem, bo LaRoy jest tak sprawnie opowiedziane, że daje ogrom frajdy.