search
REKLAMA
Recenzje

JAK STEVEN SEAGAL PODBIJAŁ POLSKĘ, czyli parę słów o “Cudzoziemcu” i “Poza zasięgiem”

Tomasz Raczkowski

23 sierpnia 2018

REKLAMA

Nie lepiej wygląda realizacja, za której fiasko należy obarczyć reżysera, Michaela Oblowitza, który, co ciekawe, zaraz po Cudzoziemcu nakręcił w Bułgarii bodaj równie słaby Czas zemsty, także z Seagalem w roli głównej. Słaby scenariusz jest jeszcze uwypuklony kiepską dynamiką filmu, przez którą półtorej godziny dłuży się momentami niemiłosiernie. Najgorszy jest jednak sposób, w jaki zrealizowane zostały sceny akcji, które powinny być esencją filmu i które mogłyby przynajmniej trochę osłodzić zgotowane przez twórców męki. Niestety to one są najsłabszym elementem Cudzoziemca, a to przez absurdalny dyskotekowy montaż, nie tylko sięgający najgłębszych pokładów żenady, ale przede wszystkim skutecznie uniemożliwiający śledzenie tego, co się aktualnie dzieje (no OK, wiadomo, że Steven wszystkich bez trudu pokonuje, ale fajnie byłoby chociaż to normalnie zobaczyć). Trudno powiedzieć, co twórcy chcieli w ten sposób skopiować. Inspiracja Matrixem? Grami komputerowymi? Jakkolwiek by było, nie skończyło się to sukcesem. Jedynym w miarę pozytywnym elementem Cudzoziemca jest całkiem udana, przerysowana, ale przynajmniej przekonująca rola głównego (?) antagonisty, granego przez Maxa Ryana. Jako ciekawostkę można potraktować też fakt, że sam Seagal chyba miał o tym filmie dość wysokie mniemanie, skoro w 2005 roku powstał (już nie w Polsce, chociaż w reżyserii Alexandra Gruszynskiego) sequel przygód Jonathana Colda.

Drugi z omawianych filmów, czyli Poza zasięgiem, powstał ponad rok po nakręceniu Cudzoziemca, a za realizację tym razem zabrali się Po-Chih Leong, wnioskując po tym dokonaniu, przynajmniej o odrobinę lepszy reżyser od Oblowitza, i sprawniejsi od Campbella scenarzyści – James Townsend i Trevor Miller (jeśli nie kojarzycie nazwisk, nie przejmujcie się, dla wszystkich trzech obejmująca kilka filmów współpraca z Seagalem to raczej wyżyny kariery). Powstały film, tym razem rozgrywający się już praktycznie w całości w Warszawie i bardziej nasycony polskimi twarzami, jest nieco mniej złym dziełem niż Cudzoziemiec. Tym razem twórcy (prawie) oszczędzili sobie nieudolnych udziwnień i trochę rzetelniej podeszli do scenariusza, zachowując przynajmniej względną klarowność czasu i przestrzeni. Nie jest to, rzecz jasna, film udany, nawet nie zbliża się poziomem do najlepszych dokonań Stevena Seagala, ale po prostu jego oglądanie boli trochę mniej.

Poza zasięgiem opowiada o byłym agencie CIA Williamie Lancingu (zgadnijcie, przez kogo granym), który przyjaźni się korespondencyjnie z czternastoletnią Ireną z warszawskiego sierocińca. Gdy dziewczynka zostaje potajemnie oddana zamieszkującym najbardziej spektakularną ambasadę w Warszawie tureckim dyplomatom-gangsterom, którzy handlują żywym towarem, Will przyjeżdża do Polski, by odnaleźć swoją listowną przyjaciółkę i przy okazji pokazać polskiej policji, reprezentowanej tu przez Agnieszkę Wagner, jak należy rozwiązywać tego typu sprawy. Oczywiście całość jest przewidywalna do bólu, włącznie z motywem skorumpowanych byłych kumpli Willa z Agencji, a główny przeciwnik Seagala, Faisal (Matt Schulze), jest tak tekturowy, że nawet znęcanie się nad dziećmi w jego wykonaniu nie wzbudza emocji. Na najbardziej zaangażowaną w projekt wygląda Ida Nowakowska, odtwórczyni roli Ireny, która przynajmniej stara się przekonująco odegrać swoją partię.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA