search
REKLAMA
Recenzje

FREESTYLE. Nieoszlifowany diament [RECENZJA]

Odwagi i konsekwencji w artystycznej eksploracji Bochniakowi odmówić nie można – efekty tejże pozostawiają jednak trochę do życzenia.

Janek Brzozowski

19 września 2023

REKLAMA

Rap ma się w polskim kinie całkiem nieźle – regularnie kręci się u nas filmy, w których ten specyficzny rodzaj muzyki odgrywa istotną rolę. Czasem punktem wyjścia jest biografia prawdziwego artysty – jak to było w przypadku Jesteś Bogiem czy Procederu. Czasem – wyobraźnia autorów, przekładająca się na opowieść o chłopaku lub dziewczynie z blokowisk, walczących o lepsze jutro (Zadra, Życie w błocie się złoci). Co ciekawe, Freestyle Macieja Bochniaka nie należy do żadnej z tych grup. Rap jest tu wykorzystany poniekąd instrumentalnie – jako lep na widza. Liczy się zupełnie coś innego, a mianowicie pętla, która zaciska się wokół szyi głównego bohatera.

Diego (Maciej Musiałowski) znajduje się bowiem w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Marzy o nagraniu płyty – jak każdy bohater polskiego filmu z rapem w tle – ale życie bezlitośnie rzuca mu kłody pod nogi. Największą z nich okazuje się jego najlepszy przyjaciel – Mąka (Michał Sikorski). Chłopak najpierw kradnie ze studia nagraniowego drogi mikrofon, a następnie wciąga głównego bohatera w przemyt kokainy na Słowację, co kończy się – eufemistycznie mówiąc – niewypałem. Próbując uratować wierutnego kolegę, Diego sam wplątuje się w niewidzialną pajęczynę coraz mocniej. Wyplątać się z niej, odzyskać swobodę działania – oto jego cel numer jeden.

Filmowi Bochniaka patronują w pierwszej kolejności bracia Safdie, autorzy takich filmów jak Good Time i Nieoszlifowane diamenty, oraz wczesny Nicolas Winding Refn – ten sprzed przeprowadzki do Stanów Zjednoczonych, z czasów Bleedera i trylogii Pusher. Autorowi Magnezji chodzi w gruncie rzeczy o to samo – wykreowanie dusznej atmosfery, przykuwającej widza do ekranu za sprawą stale pogarszającej się sytuacji głównego bohatera.

Udało mu się to z pewnością na poziomie inscenizacyjnym. Kamera prowadzona z ręki nie odstępuje bohatera na krok, podążając za nim wiernie nawet wówczas, gdy zaczyna palić mu się grunt pod nogami. Często znajduje się blisko jego twarzy, śledzi zachodzące na niej reakcje – grymasy bólu, niezadowolenia, przede wszystkim stresu. Operuje zbliżeniami, niewiele tu planów pełnych i totalnych – nadrzędny względem fabuły i świata przedstawionego jest bohater. Freestyle jest bez dwóch zdań filmem opartym na postaci (character driven-movie), co przekłada się na to, że spore pole do popisu otrzymał Maciej Musiałowski. Aktor właściwie nie znika z ekranu – skacze, biega, bije, choć zdecydowanie częściej sam jest bity. Od czasu do czasu coś zarapuje – zazwyczaj na temat swojego ambiwalentnego stosunku do polskiej policji. Pozostaje w nieustannym ruchu: w fizycznym rozedrganiu oddaje emocjonalny stan postaci.  Nie jest to tak psychologicznie zniuansowana rola jak ta w Hejterze Komasy, bo samemu bohaterowi brakuje też podobnej głębi. Diego od początku do końca pozostaje szkicem, z lekko zarysowanym konfliktem wewnętrznym, który opiera się na napięciu pomiędzy pochodzeniem z wyższej klasy społecznej i aspiracji do bycia przedstawicielem tej niższej, bliższej ulicy i “prawdziwego” życia.

Efekt kuli śnieżnej

Nawiązać do sukcesów Safdiech i Refna nie udało się natomiast Bochniakowi na poziomie fabularnym. W Good Time, Nieoszlifowanych diamentach i Pusherach twórcy umiejętnie budowali efekt kuli śnieżnej. Konstruowali precyzyjną, fabularną maszynerię, która rozpędzała się wraz z rozwojem filmu – jeden problem organicznie wynikał z drugiego, a rozwiązanie pierwszego prowadziło do powstania trzeciego i tak dalej. Zatrzymać tego nie sposób. Bohaterowie znajdowali się ostatecznie w kropce – dla części z nich jedyną możliwością ujścia z życiem okazywała się ucieczka. Kończyli albo w autobusie za granicę, albo z kulką w głowie.

O ucieczce z kraju myśli również w pewnym momencie Diego. Brak jednak w jego dylematach podobnej płynności fabularnej. Świat bohatera wali się nie na zasadzie kuli śnieżnej, ale chaotycznego freestyle’u, nawiniętego przez średniej klasy rapera. Do nieudanej transakcji narkotykowej i spłaty długów dochodzą mafijne porachunki i kłopot z odzyskaniem nagrań ze studia. No i, rzecz jasna, obowiązkowy wątek miłosny – pech chce, że dziewczyna, z którą potajemnie spotyka się Diego, na co dzień związana jest z gangsterem o pseudonimie „Baton” (bohaterka twierdzi, że szanuje go, bo do wszystkie doszedł sam – rzeczywiście, z taką ksywką nie mogło być łatwo). I to właśnie „Batonowi”, podejrzewającemu ukochaną o zdradę, przypada zaszczyt wyegzekwowania długów głównego bohatera. Zdecydowanie za dużo tu przypadkowości rodem z kiepskiej komedii romantycznej (zwłaszcza w finale), co skutkuje tym, że podczas łączenia wątków na wierzch zaczynają wychodzić scenariopisarskie szwy. Filmy Safdiech i Refna robiły tak ogromne wrażenie, bo tragiczna sytuacja protagonistów zdawała się czymś naturalnym, nieuniknionym – tak jak nieuniknione jest twarde lądowanie po wyskoczeniu z samolotu bez spadochronu. Podczas oglądania Freestyle’u podobnego wrażenia nie uświadczymy. Zwłaszcza że bohater – aż do samego końca – posiada spadochron w postaci „bogatego starego”.

Bochniak debiutował fabularnie w sposób szalenie oryginalny – Disco Polo do dziś pozostaje jednym z moich ulubionych polskich filmów XXI wieku. Postmodernistyczną pulpą, która niczego ani nikogo nie brała na poważnie. I to właśnie w niej było najpiękniejsze. Potem nadeszła Magnezja, a teraz Freestyle. Odwagi i konsekwencji w artystycznej eksploracji Bochniakowi odmówić nie można – efekty tejże pozostawiają jednak trochę do życzenia. Zupełnie tak, jakby początkujący reżyser wiedział lepiej, co i jak chce powiedzieć – bez pretensji i przesadnych ambicji. Nazwijcie mnie bezguściem, ale w tym przypadku szlachetne dźwięki disco polo stawiam zdecydowanie wyżej niż agresywny chaos ulicznego rapu.

Janek Brzozowski

Janek Brzozowski

Absolwent poznańskiego filmoznawstwa, swoją pracę magisterską poświęcił zagadnieniu etyki krytyka filmowego. Permanentnie niewyspany, bo nocami chłonie na zmianę westerny i kino nowej przygody. Poza dziesiątą muzą interesuje go również literatura amerykańska oraz francuska, a także piłka nożna - od 2006 roku jest oddanym kibicem FC Barcelony (ze wszystkich tej decyzji konsekwencjami). Od 2017 roku jest redaktorem portalu film.org.pl, jego teksty znaleźć można również na łamach miesięcznika "Kino" oraz internetowego czasopisma Nowy Napis Co Tydzień. Laureat 13. edycji konkursu Krytyk Pisze. Podobnie jak Woody Allen, żałuje w życiu tylko jednego: że nie jest kimś innym. E-mail kontaktowy: jan.brzozowski@protonmail.com

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA