FAZA 7. Sąsiad gorszy od wirusa
Choć Fazę 7 z czystym sumieniem można zaliczyć do gatunku kina apokaliptycznego, argentyńskiego reżysera Nicolasa Goldbarta nie interesuje globalny wymiar pandemii, rozpętanej w tym wypadku przez zmutowany wirus grypy. Całą sytuację oglądamy zza ograniczonych rządową kwarantanną murów dużego, jedynie częściowo zasiedlonego apartamentowca, a główni bohaterowie – Coco i Pipi – nie zaprzątają sobie szczególnie głowy szalejącą za oknami chorobą. Ideą przewodnią Fazy 7 jest bowiem stara prawda, znana z zombie horrorów George’a A. Romero – w obliczu apokalipsy największym zagrożeniem są ludzie, przedkładający knowania i intrygi nad szeroko pojętą współpracę. I to oni, a nie wirus, doprowadzą w końcu do śmierci większości pobocznych bohaterów. Szkoda jedynie, że tak ciekawy, dający duże pole do popisu pomysł na fabułę, Goldbart przekuł w film może nie tyle nieudany, co niedorastający do własnego potencjału.
A zaczyna się całkiem nieźle. Wspomnianych wyżej Coco i Pipi – młodą parę o dość beztroskim podejściu do życia – poznajemy w supermarkecie w momencie, gdy ogłoszone zostaje zagrożenie epidemiologiczne. Tłumy ludzi rzucają się na sklepowe półki, by wydzierać sobie podstawowe artykuły codziennego użytku, ale nasi bohaterowie zdają się nie zauważać narastającego szaleństwa. Spokojnie wracają do domu, gdzie dowiadują się, że cały budynek objęty zostanie kwarantanną. Ich sąsiedzi, pozornie życzliwi, zaczynają toczyć prywatne wojny i chronić siebie za wszelką cenę. Coco natomiast, do tej pory niezbyt zainteresowany nagłą zmianą sytuacji, łączy siły z mieszkającym obok ekscentrykiem Horacio, który zdaje się być doskonale przygotowany na nadchodzącą apokalipsę.
Podobne wpisy
Dopóki obserwujemy działania sąsiadów, knujących ze sobą w celu zdobycia jak największej ilości pożądanych towarów, Faza 7 jest intrygująca i szczerze zabawna. Fortele i zagrywki, satyrycznie sportretowane przez Goldbarta w pierwszej części filmu, dają nadzieję na kino o wiele bardziej inteligentne i przewrotne, niż jest w rzeczywistości. Słowne potyczki szybko zamieniają się jednak w strzelaniny, a ciekawie nakreślona sytuacja przeistacza się w upstrzoną krwawymi efektami jatkę. Druga połowa Fazy 7 to już właściwie jedna wielka masakra, ze względów budżetowych odbywająca się w dużej mierze poza kadrem, i do tego przerywana potraktowanymi po macoszemu dialogami pomiędzy Coco a jego żoną.
Co gorsza, rozłażącego się w szwach scenariusza nie próbuje ratować sprawna reżyseria. Goldbart niezbyt przejmuje się działaniami bohaterów, do przedstawianej fabuły podchodzi ze sporym luzem, przez co nie uświadczymy w Fazie 7 ani odrobiny napięcia. Losy mieszkańców – choć niektórzy z nich wydają się być naprawdę pełnokrwistymi postaciami – rozwiązane zostają w sposób dość prostacki. Można odnieść wrażenie, że twórcy nie mieli pomysłu na rozwinięcie zarysowanej sytuacji, ani tym bardziej na jej finał. Statyczne kadry i monotonna muzyka, która w żaden sposób nie koresponduje z tym, co dzieje się na ekranie, potęgują wrażenie nudy, wkradającej się do Fazy 7 w drugiej połowie filmu.
W efekcie obraz Goldbarta wygląda raczej jak niedokończony szkic, niż pełnoprawne, przemyślane dzieło. Kilka jego elementów zdecydowanie zasługuje na pochwałę – wyciszony, oryginalnie przedstawiony prolog, w którym szalejące tłumy są jedynie tłem dla niewzruszonych bohaterów, kilka błyskotliwych dialogów, Federico Luppi – znany z filmów Guillermo del Toro – w roli szalonego staruszka z militarną przeszłością, czy wspomniana wyżej postać Horacia, dziwaka, który przygotowywał się na pandemię od wielu miesięcy. Jako całość Faza 7 nie do końca się jednak sprawdza. Argentyński reżyser zbyt często idzie na łatwiznę, by można było potraktować jego film jako społeczny komentarz tej rangi, co słynne moralitety Romero, a nudna druga połowa skutecznie redukuje walory stricte rozrywkowe.