search
REKLAMA
Recenzje

DYKTATOR (1940). „Bruneci są gorsi od Żydów”

Odys Korczyński

9 lutego 2019

REKLAMA

Chaplinowi wcale nie chodziło o zrobienie idioty z Adenoida (przy okazji dostało się również Mussoliniemu). Podkreślił wręcz jego wyrachowanie i strategiczny zmysł, przynajmniej na początku dyktatury. Często jednak problem leży w skali, a ta w przypadku niewielkiego władcy Tomanii wobec ogromnej potrzeby władania całkiem dużym światem wydaje się mocno niedopasowana. Słynna scena tańca Chaplina z dmuchanym globusem świetnie obrazuje cykl życia przeciętnego autokraty. Dyktatorom zwykle udaje się na początku, kiedy otoczenie jest z jednej strony zachłyśnięte roztoczoną przed nim wizją nowego i doskonałego państwa, które stworzyć można jedynie za pomocą wojny, bo o dziwo wszystkie inne narzędzia perswazji wobec otoczenia zawiodły, z drugiej zaś boi się, w sensie społecznego lęku, funkcjonować bez przywódcy. Dlatego dyktatorom na początku uchodzi wiele okrucieństw, aż w pewnym momencie balon pęka, a wrogów w sensie ilościowym jest po prostu zbyt dużo. Tak właśnie przegrał Hitler. Jego potrzeba zagarnięcia całej Europy przekroczyła granicę politycznej i społecznej homeostazy tolerującej niewielkie wojny i lokalne, kontrolowane ludobójstwa. Gdyby zatrzymał się na Polsce, Czechach i Węgrach, istniały spore szanse, że z pomocą zręcznej dyplomacji II wojna światowa nie wybuchłaby na taką skalę, a USA poświęciłyby nawet Żydów za cenę pokoju z antykomunistycznie nastawioną III Rzeszą.

To jest owo drugie dno Dyktatora, widoczne zwłaszcza w końcowej mowie Chaplina, jakże płomiennej, odważnej i patetycznej, lecz dającej do myślenia również rządzącym Stanami Zjednoczonymi i prowokującej ich do zwrócenia uwagi na zbyt socjaldemokratyczne poglądy reżysera. Bo oto przebrany za dyktatora Chaplin namawia wszystkich ludzi do odnowy humanistycznych idei, porzucenia materializmu i sprzeciwienia się wszelkiej niesprawiedliwości, która pochodzi od władzy. Głosi równość każdego człowieka bez względu na płeć, wyznanie, rasę i przekonania religijne. Głos ten jest tak mocny, że wstrząsa elitami wtedy, w latach 40., i o dziwo teraz. Generał Franco musiał więc umrzeć, żeby w Hiszpanii w ogóle pokazano dzieło Chaplina, a działo się to w 1976 roku. W Zachodnich Niemczech trzeba było czekać aż do 1958 roku. Ponownie film pojawił się dopiero sporo lat po zjednoczeniu, czyli w 1997 roku. W Japonii w 1960. Na Węgrzech w 1975. W Polsce w 2008. We Włoszech widzowie dostali nieocenzurowaną wersję dopiero w 2002 roku, a niby Hitler przegrał wojnę. Tonąca w politycznej obłudzie rzeczywistość światowej polityki nadal boi się Chaplina-klauna parodiującego obłąkanego władzą Führera. Krytyka wodza III Rzeszy jest tu bowiem jedynie slapstickową fasadą, kryjącą spostrzeżenia o kontestacji wciąż żywej idei, która sprowokowała Hitlera do działania – nieskrępowanej wolności człowieka. A tę władza (niezależnie od ideologicznej proweniencji) za wszelką cenę pragnie kontrolować.

Dyktator jest filmem wybitnie politycznym, zaangażowanym i jednocześnie paradoksalnym. Im więcej w nim burleski i gagów, tym lepiej oddana zostaje systemowa konstrukcja państwa totalitarnego. Czy to faktycznie oznacza, że daliśmy się Hitlerowi kiedyś nabrać tak dalece, że dzisiaj nawet demokratyczna władza zrobi z nami wszystko, co tylko chce? Sytuacja polityczno-administracyjna powojennych Niemiec jest tego dowodem, łącznie z robionym pod publiczkę procesem denazyfikacji, zwłaszcza w obszarach Niemiec kontrolowanych po wojnie przez Brytyjczyków, Amerykanów i Francuzów, i ustawą zabraniającą historykom oraz dziennikarzom dostępu do archiwów berlińskiej centrali NSDAP z 1967 roku – formalnie dostęp przywrócono w 1994 roku, więc czasu było dość, żeby uratować od sądu tysiące zbrodniarzy. Ta sytuacja w połączeniu z cenzurowaniem filmu Chaplina i powojennym utrzymywaniem zakazu jego wyświetlania jasno daje do zrozumienia, że Dyktator trafił w czuły punkt i jest ponadczasową satyrą nie tylko o nazistach.

W obecnych czasach wymowa filmu Chaplina jest znacznie bardziej aktualna niż w latach 30. XX wieku. Dyktatorów dzisiaj właściwie nie ma. Spełniło się marzenie żydowskiego fryzjera o tym, żeby w większości cywilizowanych krajów panowała demokracja. Nie spełniły się natomiast te rojenia o międzyludzkim poszanowaniu wolności, szacunku, pokonaniu chciwości, triumfie uczuć nad zimnym rozumem. Dyktatorzy zmienili formę (a może nigdy nie było inaczej). Nie są już szalonymi jednostkami wygłaszającymi płomienne przemówienia do niedokształconego ludu. Stali się ułatwiającymi życie maszynami, substytutami ludzi, globalną siecią, korporacyjnymi interesami, wirtualizacją rzeczywistości, wyzierającym z telenowel lokowaniem reklam chwilówek, doprowadzających do jeszcze większego zubożenia ludzi itp. Dzisiaj w to wszystko ludzie wierzą silniej niż w fizycznie istniejących wodzów narodu, bo są to elementy ich codziennego życia. Dyktatorzy nie pomarli – oni stali się MATERIALNI, OCZYWIŚCI i POWSZECHNI jak meble z IKEI.

https://youtu.be/w8HdOHrc3OQ

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA