DELICATESSEN. Film, który oskarża mięsożerców o wywołanie końca świata
Środki wizualne użyte w Delicatessen pogłębiają to wrażenie niepokoju. U Jeuneta tego typu zabiegi będą od tej pory stosowane właściwie w każdym filmie. A więc ograniczona paleta barw, szeroki kąt obiektywu (Darius Khondji), liczne zbliżenia detali, światło padające od dołu na twarz, pogłębiając jej agresywny wyraz, no i najważniejsze, czyli scenografia Marca Caro oraz Aline Bonetto znanej chociażby z Wonder Woman.
Szkoda jednak tracić czas na omawianie czegoś, co krytycy już o tym filmie napisali. Dziwi mnie jednak to, że nikt nie pociągnął wątku postapokalipsy trochę odważniej, wykraczając poza filmoznawcze komunały w stylu „surrealistyczny obraz końca człowieczeństwa” albo „wizjonerski debiut reżysera samouka”. Mam na myśli wspominany już przeze mnie holokaust wszystkich tych, którzy mają odwagę zjeść ludzkie mięso, a może też mięso w ogóle?
W świecie, gdzie dzieje się film Delicatessen, panuje niedostatek żywności. Co ciekawe jednak walutą jest np. soczewica albo jeszcze cenniejsza kukurydza, której całe worki ma w piwnicy rzeźnik. To odpowiednik sztabek złota. Oznaczenie społecznego statusu, a nie jakaś tam świnia albo krowa. W ogóle wszyscy ci, którzy nie mają nic wspólnego z jedzeniem mięsa, wydają się tacy czystsi, spokojniejsi i doskonalsi, nawet w obliczu końca świata. Cała reszta dosłownie topi się w swoich natręctwach i lękach.
Ma to nawet swoje uzasadnienie w teorii tzw. wyparcia cierpienia, które potencjalnie może przeżywać istota przez nas jedzona. A u Jeuneta bardzo trudno pozbyć się świadomości, że konsumowany właśnie sąsiad pewnie czuł ból i przerażenie w czasie zabijania na karczek, żeberko bądź polędwiczkę. Sytuacja przedstawia się więc nieco inaczej niż np. z ucinaniem łba kurczakowi, chociaż w przypadku zwierząt, mięsożercy, żeby w ogóle zmusić się do jedzenia mięsiwa, także muszą dokonać pewnego rodzaju autooszustwa. Podobnie jak rzeźnik Clapet (Jean-Claude Dreyfus), który uważa, że patrosząc ludzi na zapleczu sklepu, po części ratuje świat przed głodem. Jeunet i Caro doskonale ukazują mechanizm tzw. dysonansu poznawczego Leona Festingera/Elliota Aronsona.
Żeby go wyjaśnić na przykładzie Delicatessen, poczyńmy wstępne założenie w sprawie mięsożerców. Nieważne, czy taki jegomość zajada się mięsem, bo lubi, czy je dla przeżycia. Z reguły osobiście nie będzie chciał zrobić krzywdy żadnej istocie żywej po to, by ją zjeść, a przynajmniej nie przyniesie mu to przyjemności, do której otwarcie się przyzna. Natomiast z samym aktem konsumpcji jest już inaczej. Ona z reguły daje czysto fizyczną przyjemność. Powstaje więc konflikt, świadomy bądź nieświadomy. To nieważne. Każdy taki „dysonans poznawczy” musi zostać w końcu rozwiązany. Inaczej staje się nie do zniesienia. Psychika ludzka radzi sobie z nim w pewnej mierze autonomicznie, dostosowując przekonania do zachowania, a nie odwrotnie.
W przypadku filmu Delicatessen mieszkańcy kamienicy, żeby jakoś otrząsnąć się z cierpienia ofiar Clapeta, uznali, że po pierwsze będą zabijać tylko obcych z ogłoszenia, po drugie w ostateczności najsłabszych spośród siebie, i wreszcie po trzecie ich życie jest ważniejsze niż osób, których nie znają. To jest element kluczowy dla dostosowania ich myślenia do postępowania – oni nie znają ofiar. Postrzegają je poprzez talerz. Gdyby je poznali chociażby na poziomie relacji z psem lub kotem, byłoby znacznie trudniej zjeść polędwiczkę z sąsiada.
Podobnie jest u mięsożerców – nawet język poszedł im na rękę. Nie jedzą już kury, ale wcinają drób, zamiast krowy pojawiła się enigmatyczna wołowina, a świnia ląduje na patelni pod nazwą schabowego. Lepiej brzmi niż stwierdzenie „dzisiaj rano uśmierciłem prądem wieprza. I tak nie mógł chodzić, bo w transporcie połamały mu się racice”. Podobnie łatwiej przyjąć interpretację typu „zabiłem wroga narodu” niż „dzisiaj zatłukłem kolbą Żydówkę. Najpierw ją jednak zgwałciłem, żeby przed śmiercią miała trochę przyjemności z wojny”.
To identyczny mechanizm autousprawiedliwiający masowe zbrodnie i wszelkie inne makabry, które zapewne wydarzą się w czasie apokalipsy, takiej właśnie, jak w Delicatessen. Dzięki temu człowiek może jeść mięso i nie lądować co chwilę na kozetce u terapeuty. Może zabijać i twierdzić, że wykonywał jedynie rozkazy. Może skonstruować swój osobisty świat w ten sposób, żeby być egoistą i jednocześnie się nim nie czuć. Tak przynajmniej wygląda pozafilmowa teoria ubrana w społeczno-historyczną praktykę. W surrealistycznym filmie Jeuneta i Caro na szczęście dziwnym trafem niezbyt się sprawdza.