DELICATESSEN. Film, który oskarża mięsożerców o wywołanie końca świata
Podczas gdy realny świat na mięsie oraz ropie stoi, a z powodzeniem mógłby już czerpać energię z ziemi, wiatru lub czystej produkcji roślinnej, w dystopii Jeuneta nurt eko nazywa się troglodyzmem i jest organizacją podziemną. Jak to bywa w filmach z gatunku komedii nadrealistycznych, troglodyci mieszkają dosłownie pod ziemią, więc znaleźć można ich w kanałach. Polują na kukurydzę i ubierają się w stroje trochę przypominające jednocześnie płetwonurków i kanalarzy. Najważniejszy jest jednak ich stosunek do tych barbarzyńców, którzy żyją na górze. Jest wrogi i obwiniający. Ci znad kanałów są skażeni, brudni od krwi. To oni sprowadzili zagładę na cały świat, a teraz dogorywają, mordując i jedząc słabszych nawet ze swojej, niby uprzywilejowanej grupy.
Ich poczucie winy i konsumpcja ukrytego w mięsie strachu ofiar, na krótką metę daje siłę i nadzieję na przeżycie, lecz w perspektywie całego życia, podkręca tylko lękowe natręctwa. Np. taka Aurore Interligator (Silvie Laguna) jest opętana myślą o zadaniu sobie śmierci. Brakuje jej jednak odwagi, by samej targnąć się na życie, więc chce wykorzystać sąsiadów. Prościej by było po prostu oddać się w ręce rzeźnika.
Nowy lokator, Louison, przywozi ze sobą nieskrępowaną radość i pozytywne nastawienie do mrocznej rzeczywistości. Daje nadzieję przede wszystkim córce rzeźnika. Okazuje się dla osamotnionej kobiety motywacją do rozsadzenia od wewnątrz społeczności ludożerców z kamienicy nad delikatesami. Pozostała część filmu to już standard filmowej narracji, a więc trochę sensacyjnych zdarzeń, gagów, śmiesznych dialogów, no i drastyczne wymierzenie sprawiedliwości rzeźnikowi. Jest nim pozbawienie go życia. Zatem wszystko pozostaje na swoim miejscu. Jedynie kat zamienia się miejscem z potencjalną ofiarą.
Jaki morał z opowieści Jeuneta? Delicatessen to film wegański. Według teorii dysonansu poznawczego spożywanie mięsa powoduje u nas nieświadome napięcie, które musimy rozładować. Kto wie, czy nie robimy tego właśnie poprzez masowe zabijanie naszych pobratymców, uzasadniając je tym, że byli gorsi, sami chcieli nas zabić, albo po prostu nie było nas stać na ich utrzymywanie. Nawet gdy wydaje się, że jesteśmy tak radykalnie różni jak mieszkańcy kamienicy, łączy nas wymuszona nawykiem jedzenia mięsa chęć zabijania. Czyżby więc zaledwie krok dzielił każdego człowieka od zjedzenia sąsiada, jeśli jako gatunek odważyliśmy się już poznać smak innej, żywej istoty?
Gdy ofiara z rzeźnika się spełnia, pył odsłania niebo. Na dachu siada dwójka ocalałych z holokaustu, Julie Clapet i Louison. Ona gra na wiolonczeli, a on męczy smyczkiem piłę. Ciekawy jestem, czy w piwnicy mają na tyle kukurydzy, żeby przestać zjadać sąsiadów. Może chociaż założyli postapokaliptyczną hodowlę wysokomięsnych psów?
korekta: Kornelia Farynowska