CZARNA PANTERA. Batman przestaje się mazać
Fabularne gruzowisko świetnie odgarniają na szczęście aktorzy – Coogler pozbierał tutaj śmietankę czarnoskórych artystów i widać, jaką przyjemność sprawiało mu rozwijanie ich postaci. Chadwick Boseman nieźle kumuluje w sobie wzniosłość związaną ze statusem monarchy i chociaż kilka razy opuszcza garde, to ani na moment nie idzie w stronę innych postaci znanych z MCU – jest zdecydowanie unikalnym dodatkiem do tego sosu różnorakich superbohaterskich charakterów. Jest też niezwykle ludzki, przy całym tym królewskim super-blichtrze i kocich ruchach, dzięki czemu sporo miejsca mają tutaj inne postacie, bez których nie przeżyłby nawet połowy filmu. Ba! Został w sumie aż nazbyt zahukany przez resztę obsady, bo postacie kobiece zostały zarysowane kapitalnie, zdecydowanie najlepiej do tej pory w całym Marvel Cinematic Universe i po prostu pożerają męskich bohaterów – każda z trzech głównych bohaterek (Lupita Nyong’o/Nakia, Danai Gurira/Okoye, Letitia Wright/Shuri) ma swój unikalny charakter, istotną rolę do odegrania, a przy tym żadna nie jest przerysowana. Są po prostu elektryzujące, naturalne i intrygujące – szczególnie Wright jako nastoletnia Shuri, stanowiąca znakomity wzorzec do naśladowania dla młodych dziewczyn, których spora część po seansie zapewne zacznie się interesować edukacją technologiczną. Czarna Pantera jest nie tyle naturalnym umocnieniem statusu czarnoskórego bohatera, co stanowi znakomitą i zaskakującą pochwałę kobiecości – nawet ciekawszą niż Wonder Woman.
Podobne wpisy
Czarna Pantera to ostatecznie kolejna udana i istotna cegiełka, która umacnia filmowe uniwersum Marvela. Posadzenie Cooglera na stołku reżyserskim okazało się kolejnym dobrym ruchem Marvel Studios – problematyka rasowa i geopolityczna została tutaj sprawnie zarysowana, ale obeszło się bez nadmiernej łopatologii czy głoszenia kazań. Produkcja czasami ma zadyszkę, scenariusz w kilku miejscach zszyto zbyt grubymi nićmi i kilka pomysłów podduszono z gracją płatnego mordercy, jednak konstrukcja fikcyjnego świata jest tutaj jedną z najciekawszych w MCU od jego zarania, Wakanda pulsuje życiem, aktorzy czarują, a humor jest serwowany w odpowiednich dawkach. Nie jest to w żaden sposób wiekopomne dzieło, ale na pewno istotne dla gatunku. Formuła filmowego Marvela dostaje spory zastrzyk unikalności i seans niesie ze sobą przede wszystkim sporo dobrej zabawy – a przy okazji przemyca dobre wzorce. Niech ten ogromny komiksowy karnawał trwa, skoro nadal zachowuje dobre tempo.