AZYL. Panika na widowni
David Fincher przyzwyczaił nas – widzów do kina tajemnicy, kina obnażającego nasze ciemne sekrety, wyciągającego na światło dzienne najmroczniejsze instynkty głęboko zakorzenione w ludzkiej podświadomości. Co równie istotne, robił to w szalenie atrakcyjny pod względem fabularnym i wizualnym sposób; czasami szokując, ale prawie zawsze zaskakując widza niekonwencjonalnymi rozwiązaniami, igrając podtekstami i cytatami. Już w trzeciej części Obcego wniósł do skostniałego stylu narracji świeży powiew, dzięki któremu funkcjonuje on w świadomości widzów często bardziej jako pierwszy znaczący film Finchera niż kolejna część sagi sf. Tymczasem Azyl na tle jego dotychczasowych dokonań wypada po prostu blado. Niby wpisuje się w trend, którego Fincher trzyma się konsekwentnie od samego początku swojej hollywoodzkiej kariery, niby aktorzy zostali równie pieczołowicie dobrani, ale brakuje w nim nerwu, napięcia, które nie pozwalało spokojnie wysiedzieć choćby na Siedem czy Grze. Azyl zdecydowanie skręca w kierunku banalnego thrillera, jakich dziesiątki produkuje się rocznie w Mieście Aniołów.
Podobne wpisy
Meg Altman (Jodie Foster) jest byłą żoną farmaceutycznego potentata. Po rozwodzie wraz z córką wprowadza się do obszernej, stupięćdziesięcioletniej kamienicy na Manhattanie. Dom jest bardzo piękny, drogi i wyposażony w najnowocześniejsze urządzenia zabezpieczające, które zbiegają się w jednym punkcie – odizolowanym od reszty domu stalową klatką pokoju – tytułowym azylu. Pierwsza noc w nowym mieszkaniu dla Meg i jej chorej na cukrzycę córki nie skończy się dobrze. Wkrótce po tym, jak kładą się do łóżek w kamienicy pojawia się trzech włamywaczy pod dowództwem lekko zbzikowanego Juniora (Jared Leto). Włamywacze są przekonani, że w ukrytym w domu sejfie znajdują się 3 miliony dolarów. Po krótkiej ucieczce przed bandytami Meg udaje się wraz córką dostać do azylu. Problem pojawia się jednak w momencie, gdy okazuje się, że to, czego szukają włamywacze, znajduje się właśnie w tym pokoju.
Czołówka filmu robi niezwykłe wrażenie. Bez wątpienia jest jedną z najbardziej pomysłowych, jakie do tej pory stworzono. Świetnie wkomponowane w panoramę Manhattanu napisy zapowiadają ciekawy plastycznie obraz. I faktycznie. Zdjęcia dwóch doskonałych operatorów: Conrada W. Halla juniora (Jeździec bez głowy) i Dariusa Khondji (Siedem, Dziewiąte wrota) są chyba najmocniejszą stroną tego w sumie bardzo średniego thrillera. Szczególnie scena włamania, kiedy kamera śledzi ruchy Burnhama (Forest Whitaker) z wnętrza domu, przenikając przez ściany i sufity, przesuwając się wzdłuż przedmiotów i podłóg, daje widzowi odczuć atmosferę, której zazwyczaj spodziewa się po filmach reżysera Siedem. Niestety potem jest już tylko gorzej. Co najbardziej bolesne – zazwyczaj perfekcyjnie zarysowane przez Finchera postaci, tutaj zostają zastąpione przez galerię wątpliwej jakości indywiduów jakby wyciągniętych z katalogu agencji, z której korzysta co drugi producent hollywoodzkiej tandety. Spróbujmy się pokrótce przyjrzeć naszym bohaterom. Na początek Meg. Wciąż młoda, atrakcyjna kobieta, która odeszła od męża, mimo że wciąż wydaje się w nim zakochana. Ciężko przeżyła rozstanie, na co wskazują sceny, w których zapoznaje się z dnem butelki czerwonego wina. Wydawałoby się, że w wykonaniu takiej aktorki jak Jodie Foster moglibyśmy się spodziewać nie lada aktorskiego popisu. Nic bardziej mylnego. Jodie nie ma co grać. W zasadzie jedynie kilka scen otwierających – zawiązujących fabułę – pozwala na pogłębienie tej postaci. Pozostały czas aktorka spędza bądź w azylu, bądź uganiając się na boso za bandziorami. Warto dodać, że ugania się w wyjątkowo wydekoltowanej bluzce (zerwano ją ze snu) i, mimo że Foster do olśniewających urodą gwiazd kina nie należy, bywają momenty, że skutecznie odciąga to uwagę od przebiegu akcji.