JUNIOR. Arnold Schwarzenegger w ciąży

Autorem tekstu jest Piotr Żymełka.
Pod koniec lat osiemdziesiątych, gdy Arnold Schwarzenegger podbił już serca publiczności jako gwiazda kina akcji, postanowił spróbować swych sił w komedii. Początkowo nikt nie chciał obsadzić go w roli innej niż stereotypowy twardziel dzierżący wielką spluwę i prujący z niej do tabunów przeciwników. Ale w końcu znalazł się ktoś, kto uwierzył, że Austriacki Dąb może nie tylko rozdawać ciosy, lecz również bawić widzów. Tym kimś był Ivan Reitman, reżyser, mający na koncie takie przeboje jak „Pulpety”, „Szarże” oraz, przede wszystkim, „Pogromcy duchów”. W efekcie powstali „Bliźniacy”, gdzie Schwarzenegger wystąpił razem z Dannym DeVito. Film stał się przebojem, co spowodowało, że Reitman i gwiazdor spotkali się na planie jeszcze dwukrotnie – najpierw powstał „Gliniarz w przedszkolu”, a następnie „Junior”, którym się dzisiaj zajmiemy.
Każdy z tych trzech filmów opiera się na absurdalnym założeniu, stawiając gwiazdora znanego z ról twardych jak żelbeton zabijaków w jakimś nietypowym położeniu. W „Bliźniakach” w wyniku eksperymentu genetycznego, twórcy uczynili go bratem bliźniakiem Danny’ego DeVito, natomiast w „Gliniarzu w przedszkolu” musiał poradzić sobie z rozwrzeszczanymi sześciolatkami. Ale największą inwencją scenarzyści wykazali się w „Juniorze”, każąc Austriackiemu Dębowi nosić pod sercem dziecko. Pomijając na chwilę fakt całkowitej nierealności idei wyjściowej, trzeba przyznać, że drzemie w niej całkiem duży vis comica – wielokrotny czempion kulturystyki i największy (ówcześnie) badass kina w roli tak odległej od swojego zwyczajowego wizerunku, jak to tylko możliwe, nawet nie tyle odkrywający kobiecą stronę swojej osobowości, ile całkowicie się z nią identyfikujący. I na tej koncepcji opiera się dziewięćdziesiąt procent żartów w filmie. Nie ma tu w zasadzie nic więcej. Widzimy zatem Schwarzeneggera we wszystkich tych stereotypowych miejscach, w których spodziewalibyśmy się zobaczyć kobietę w ciąży oraz zachowującego się tak, jak przyszła mama – w szkole rodzenia, wzruszającego się na tanich romansidłach, mającego dziwaczne zachcianki żywieniowe, obolałego, przewrażliwionego czy miewającego humory. Czyli w praktyce scenarzyści serwują nam wciąż jeden i ten sam gag, jakby opowiadali kilkanaście dowcipów, ale puenta każdego była identyczna.
Schwarzenegger ma talent komediowy, co pokazały oba wcześniejsze filmy zrealizowane we współpracy z Reitmanem, ale tutaj go nie wykorzystano. Aktor sprawia wrażenie spiętego i zamyślonego, właściwie pozbawionego mimiki i wyjątkowo drewnianego. Czasami to się sprawdza, gdy z kamienną miną rzuca tekst w rodzaju „Czy moje ciało cię odrzuca?”, a ostatni akt zagrał naprawdę dobrze. Przy czym wszystkie te wywołujące parsknięcia teksty są śmieszne tylko dlatego, że wypowiada je wielki chłop z austriackim akcentem, a nie filigranowa kobieta przy nadziei. I jakimś cudem film stoi jednak kilka klas wyżej od tych najbardziej przaśnych polskich kabaretów, w których szczytem wyrafinowania jest fakt, że mężczyzna wskoczy w sukienkę. Arnoldowi partnerują tu Danny DeVito, Emma Thompson oraz Frank Langella w roli antagonisty.
Generalnie niewiele znajdziemy w „Juniorze” naprawdę zabawnych scen. Zdarzają się wprawdzie całkiem niezłe pomysły, ale ogólnie rzecz biorąc, to raczej ciepły film obyczajowy z kilkoma humorystycznymi sekwencjami, zmieszany z elementami komedii romantycznej, bowiem zawarto w scenariuszu również wątek rodzącego się uczucia między bohaterem Arnolda i postacią graną przez Emmę Thompson. A choć pomysł wyjściowy jest całkowicie absurdalny, to w gruncie rzeczy „Junior” opowiada o dojrzewaniu do bycia ojcem i matką, czyli najtrudniejszej, ale i najpiękniejszej roli, jaką może pełnić człowiek. Coś, co zaczyna się jako eksperyment mający na celu udowodnienie skuteczności leku podtrzymującego ciążę, staje się celem życia postaci Schwarzeneggera. Ze skupionego na pracy i niezbyt lubianego przez innych naukowca, zamienia się on w pełnego empatii i wrażliwości mężczyznę. W trakcie fabuły zaczyna rozumieć czym jest odpowiedzialność i jak wielkim cudem są narodziny dziecka.
Poprzednie dwa filmy zrealizowane przez Reitmana ze Schwarzeneggerem w roli głównej ogląda się jednak lepiej, dają też więcej frajdy oraz są po prostu śmieszniejsze. Tutaj natomiast nacisk położono na wątek obyczajowy, niejako wymuszony przez tematykę. Miłośnicy Arnolda (sam się do nich zaliczam) powinni wszelako sprawdzić, jak ich idol wypadł w niełatwej roli, z którą nawet dużo lepsi aktorzy mieliby problem (a przymierzany do niej był między innymi Mel Gibson, jednak przeszkodziły mu ponoć względy religijne). Przy czym, w odróżnieniu od innych propozycji ze Schwarzeneggerem, które można oglądać po wielokroć, „Junior” jest produkcją jednorazową, nie ma tu nic, do czego chciałoby się wrócić.