WYGRAĆ ZE ŚMIERCIĄ. Seagal przebudzony
W latach 80. i 90. popyt na twardzieli w kinie był tak duży, że każdy fan mordobicia miał swojego idola. Jednym z władców masowej wyobraźni był Steven Seagal. Co go odróżnia od innych “łamaczy kości” pokroju Norrisa, Van Damme’a czy Lundgrena? Egzotyka. Facet wygląda jak italo-indianin, a zamiast klasycznego karate proponuje rzut przeciwnikiem jak brudną szmatą. Wprowadza do kina tajemniczy, z lekka orientalny posmak. Poza tym Seagal naprawdę umie bić. W trakcie scen walki nie korzysta z pomocy dublera (a przynajmniej nie robił tego na początku kariery, bo obecnie… nie jest dobrze). Często czeka na atak przeciwnika, by wykorzystać jego własną energię i cisnąć nim o półkę sklepową, szybę czy inną materię, która uczy życia. Jest w tym jakaś karmiczna sprawiedliwość – przemoc kierowana na innych obraca się przeciwko tobie. O twardej sprawiedliwości opowiada Wygrać ze śmiercią (1990) – krwawy i dosadny akcyjniak nakręcony w rok po przebojowym debiucie Seagala w Nico. Sensei był wtedy odkryciem, zjawiskiem i objawieniem na polu kina akcji, co wyraźnie odbiło się na taśmie filmowej, a tytuł należy do jego ścisłego topu dokonań.
Mason Storm (nawet imię i nazwisko ma harde), uczciwy policjant, wpada na trop spisku mafijno-politycznego, wobec czego staje się celem ataku. Jego rodzina ginie, a on sam zapada w śpiączkę. Wybudza się z niej po siedmiu latach i postanawia pomścić bliskich. Jego przeciwnik jest teraz senatorem, ale i tak wkrótce będzie przeszłością.
Po przebudzeniu ze śpiączki Storm uzyskuje wsparcie ze strony najładniejszej pielęgniarki, jaka była pod ręką. Goli się, zabiera za akupunkturę, rozpoczyna trening i w parę dni odzyskuje sprawność mięśni, jasność myślenia i zdolności seksualne. Rzut okiem na telewizję – i już odnajduje się w nowych czasach. Przywdziewa czarną marynarkę, nażelowuje włosy i zaczyna danse macabre do wtóru łamanych kości. Źli ludzie to senator i siedzący mu w kieszeni brudni gliniarze. Mają twarze napuchnięte cwaniactwem i kaprawe oczka. Zazwyczaj noszą jasne marynarki i nie znają sztuk walki ani sztuki życia. Nie cenią akupunktury i muszą chodzić w większych grupach, żeby cokolwiek znaczyć. Mason Storm jest niemalże sam, ale nie zatrzyma się.
Jak już wspomniałem, film pochodzi z najbardziej “esencjonalnego” okresu aktora. Grał on wtedy policjantów i tylko policjantów. Nie ekologów, nie kucharzy-komandosów, nie facetów tłukących mieczem zombie. Jego wczesne filmy były proste, gęsto wypełnione mordobiciem, juchą i sprawiedliwością. Seagal nie nosił wtedy jeszcze dziwnych, indiańskich kurtek. Nie kręcił w Europie, bo taniej. Rządził w Stanach. Zwarty, ubrany na czarno, z policyjną odznaką (lub prawem moralnym bijącym mu z prawych oczu, podkreślonych ściągniętymi brwiami), która zawsze zdawała się stanowić tylko dodatek do jego wrodzonej siły. Jako tako panował nad swoją tuszą. Jego bohaterowie nazywali się różnie, ale zawsze byli tacy sami. Najlepsi.