Nowy BOND, a ta sama twarz – DANIEL CRAIG jeszcze nie ma dość. Kto go pokieruje?
To już praktycznie pewne. Daniel Craig ponownie wcieli się w agenta 007 w przygotowywanym na listopad 2019 dwudziestym piątym odcinku cyklu o Jamesie Bondzie. Wiadomo także, że nowa historia o przygodach agenta opowiedziana zostanie przez scenarzystów Neala Purvisa i Roberta Wade’a – czyli naczelnych scenarzystów serii od czasu Świat to za mało z 1999. Otwarta pozostaje jeszcze kwestia reżyserii, chociaż są mocni kandydaci.
Angaż Daniela Craiga, nagłośniony przez New York Times, nie powinien nikogo dziwić. Cztery filmy, w których wcielił się w agenta 007, zarobiły krocie, nawet w sytuacji, gdy krocie kosztowały (łączne wpływy dwóch ostatnich filmów, Skyfall i Spectre, to niemal dwa miliardy dolarów). Dlatego można się było spodziewać, że wytwórnie MGM i Eon Productions zrobią wszystko, by raz jeszcze zachęcić Craiga do współpracy. Choć aktor wykręcał się jak mógł, wykluczając ewentualny powrót do roli słowami: „wolałbym przeciąć sobie nadgarstki stłuczonym szkłem”, to najwyraźniej poszedł po rozum do głowy. Bardzo możliwe, że była to tylko gra obliczona na wynegocjowanie możliwie najwyższego kontraktu.
Wypada zadać jednak pytanie, czy Craig jest jeszcze gwarantem sukcesu dla serii? Bo wszystko wskazuje na to, że jego blask nie przeminął. Do dziś pamiętam falę narzekań, jaka się przetoczyła, gdy ogłoszono, że to właśnie ten aktor przejmie schedę po Brosnanie. Bo blondyn, bo niebieskie oczy, bo gęba niewyjściowa. Kto by pomyślał, że po latach jego rola będzie częścią tak wysokich zysków kolejnych filmów o Bondzie, a studia będą zabijać się o możliwość podpisania z aktorem kolejnego kontraktu.
W tym wypadku kluczem do sukcesu okazała się naturalność. Craig nikogo nie udawał, odwrócił się od dokonań kolegów (ale także kilku typowych części wizerunku agenta) i zaproponował coś nowego, paradoksalnie bardzo bliskiego książkowemu Bondowi. Szorstkość i bezkompromisowość, ale także elegancja, stały się jego znakiem rozpoznawczym. Podobnie jak wylewająca się z ekranu charyzma. Nie obrażę się na kolejny film z jego udziałem, ale nie ukrywam, że byłem już przygotowany na zmianę – zarówno głównej twarzy serii, jak i jej stylu.
Podobne wpisy
Ta bowiem została zasugerowana już w samym Spectre, który był poprowadzony tak, jakby zamykał serię z Craigiem w roli głównej. Najwyraźniej w ten sposób z serią pożegnać chciał się kto inny – reżyser Sam Mendes, który odpowiadał za dwa ostatnie filmy. Wiadomo bowiem, że w dwudziestym piątym Bondzie nie powróci on na stołek reżysera. Kto go zastąpi? To otwarte pole do spekulacji. Ciekawym rozwiązaniem byłby Christopher Nolan (święcący obecnie triumfy Dunkierką), który od dawna marzy o wyreżyserowaniu Bonda. Media jednak dają większą szansę Stevenowi Soderberghowi, który ostatnio współpracował z Craigiem przy okazji Logan Lucky. Inne nazwiska? Jak podaje Deadline, w puli są m.in.: Yann Demange (W potrzasku. Belfast ’71), David Mackenzie (Aż do piekła) i, uwaga, Denis Villeneuve (Nowy początek). To ciekawy miks stylów i talentów – czas pokaże, kto pokieruję nowym Bondem o starej twarzy.
Film trafi do kin 8 listopada 2019. Stanie prawdopodobnie w szranki w jednym z niezatytułowanych jeszcze widowisk Disneya.