W czym RÓD SMOKA wygrywa z GRĄ O TRON
Nie mam zamiaru udowadniać, że Ród smoka jest lepszy niż Gra o tron. Mam zamiar tylko wytłumaczyć, w czym jest lepszy. A to nie oznacza, że ogólna ocena musi być wyższa lub też niższa. To w ogóle nie ma znaczenia dla stopnia pochwały, bo obracamy się wokół ocen 8–9, czyli bardzo wysokich. Poza tym doskonale pamiętam, co napisałem w recenzji pierwszego odcinka 2. sezonu Rodu smoka – ma on szansę uzyskać ode mnie jeszcze lepszą ocenę niż GoT, jeśli poziom zarówno pierwszego sezonu, jak i pierwszego odcinka zostaną utrzymane. Drugi odcinek więc utrzymał, a nawet skondensował akcję, żeby emocje były intensywniejsze. Jeśli będzie tak dalej, uda się twórcom rzecz niebywała, a mają na to szansę ze względu na specyfikę materiału oraz podejście do realizacji serialu. Widać po tych zabiegach, że lekcja realizacyjna i scenariuszowa z GoT została odrobiona wzorowo. Ród smoka nie jest już poletkiem doświadczalnym, ale realizuje w praktyce wnioski i zachody, które Gra o tron wypróbowywała na mniejszą skalę albo które niestety z jakichś względów porzuciła. Nie sądzę więc, żeby serial nagle się z jakichś powodów zepsuł, ale zapewne będę o tym na 100 procent przekonany dopiero po finale sezonu, kiedy napiszę jego krytyczne podsumowanie w relacji do tekstu źródłowego.
W czym więc Ród smoka wygrywa z Grą o tron? Na początek czołówką, która jest zręcznym połączeniem muzyki z GoT i ciekawej graficznie animacji. Twórcy zaryzykowali, że zostaną oskarżeni już na samym początku o odcinanie kuponów, ale wyszedł z tego interesujący mariaż, bo ten sam motyw wcale nie przeszkadza. Zwraca się uwagę na powstające przed oczami obrazy, a sama muzyka niemal podprogowo przypomina, że jest się w tym samym uniwersum, przynajmniej równie dobrym. Zabieg więc może i ryzykowny, ale wyszedł świetnie. Opatrzony już motyw melodyczny ubrano w efektowną oprawę graficzną, wprowadzając widzów na nowo w świat o podobnym klimacie, jednak z o wiele większą dozą fantasy już na samym początku. I tak naturalnie przeszedłem do kolejnej zalety Rodu smoka – owych smoków.
Pamiętam, że w Grze o tron, znając dobrze książki jeszcze przed seansem, narzekałem na brak smoków. Zarówno w tekście, jak i w GoT, dużo się o nich mówiło, wspominając rządy Targaryenów, ale żaden smok nie był pokazany z oczywistych względów – smoki już wtedy dawno wyginęły. Ostatni z nich urodził się jeszcze za panowania Aegona III, zwanego Zgubą Smoków. Nie miała imienia. Była słaba i karłowata. Z jej jaj nic się nie wylęgło. Podobno to Aegon ją otruł, gdyż obawiał się smoków od dziecka ze względu na tragiczną śmierć matki, którą pożarł smok jego wuja Aegona II. Z chwilą śmierci ostatniego smoka magia opuściła Westeros, co zresztą widać w GoT, a może też stało się coś innego, co zostało w pierwszym serialu nie do końca wykorzystane – do świata powróciła zima, a wraz z nią złowrogie magiczne istoty. Na nowe smoki wyklute z jaj Daenerys trzeba było czekać 150 lat, ale rozwiniętej zimie już nie zapobiegły. Tak więc zaletą Rodu smoka jest obecność smoków od samego początku, przez co świat przedstawiony jest przesiąknięty magią. W Grze o tron ten moment się bardzo opóźniał, bo najpierw smoków nie było, a potem bardzo długo były małe, więc niezdolne do wpływu na fabułę. Przeciągnięty został również wątek nadchodzącego za murem zimna. Ono szło przez wszystkie sezony, a kiedy doszło, to wcale nie miało aż tak apokaliptycznego wymiaru, jak to przez cały czas trwania serialu zapowiadano. W książce zresztą podobnie. Sądziłem jednak, że twórcy dokonają tu niezbędnych modyfikacji, aby poziom suspensu był wyższy. Na razie w Rodzie smoka nie ma aż tak przeciągniętych wątków ani magicznych, ani generalnie dramatycznych. A to kolejna zaleta i ulepszenie w porównaniu do GoT, wynikająca m.in. z ilości materiału do zaadaptowania. Czasem mniej znaczy lepiej.
Twórcy Gry o tron mieli trudne zadanie, gdyż George R.R. Martin napisał 5 powieści w ramach cyklu Pieśń lodu i ognia, nie licząc dwóch, będących wciąż w planach, czyli Wichrów zimy i Snu o wiośnie. GoT od pewnego momentu prowadziła fabułę bez pokrycia w literackim pierwowzorze, co jeszcze utrudniało narrację. W przypadku Rodu smoka materiału jest o wiele mniej. Bazuje on na kronikarskiej powieści pt. Ogień i krew, wydanej na polskim rynku w dwóch tomach przez wydawnictwo Zysk i S-ka. Twórcom o wiele łatwiej jest wybrać najważniejsze wątki i ulepić z nich ciągłą serialowo historię. Gra o tron zawsze cierpiała na mnogość postaci, a poszczególne elementy historii były lepiej napisane i gorzej, nie mówiąc już o sposobie ich łączenia w całość. W Rodzie smoka tego braku równowagi jak na razie nie widać. Historia jest spójna, nie cierpi na nadmiar postaci i wątków pobocznych, a co najważniejsze, niektóre wydarzenia w jakimś momencie tylko zasygnalizowane, szybko znajdują swoje rozwinięcie np. wątek Mysarii, a przez to, że jest ich mniej, widz ma mniejsze szanse się zgubić i utracić kontakt emocjonalny z główną linią narracji.
A powinien być on duży, bo postaci skrojono efektownie, wyraźnie i niekiedy kontrowersyjnie. Nie mam na myśli teraz koloru skóry aktorów, ale to, jak bardzo znane są ich nazwiska, co robią ich bohaterowie w fabule, racjonalny brutalizm decyzji (Otto Hightower), jak również sam wygląd. Białe włosy dodają charakterystyczności, nie tylko na tle ciemnej skóry, lecz to również. Powiedziałbym, że mimo mniej znanych aktorów Ród smoka dobrze poradził sobie z artystycznym oddechem sławy na karku wydzielanym przez artystów grających w Grze o tron. Niewątpliwie jest to kolejna zaleta produkcji, a może nawet i na tym polu wyprzedzająca GoT. Podobnie z efektami specjalnymi, zwłaszcza w pierwszych sezonach. Ród smoka pod tym względem wyprzedza Grę zarówno jakością samego obrazu, czyli ujęciami z kamer, jakością danych w cieniach, liczbą reprodukowanych kolorów, grą świateł, wykorzystaniem Dolby Vision, jak i projektami smoków. Gra o tron w tym względzie kulała, zwłaszcza gdy Drogon, Viserion i Rhaegal były małe. Ich dorosłe wersje są już o wiele lepsze, lecz pełnię smoczego piękna zaprezentowały dopiero Caraxes, Syrax, Arrax, a zwłaszcza Vhagar. Nie mogę się jeszcze wypowiedzieć o scenach batalistycznych, ale mam nadzieję, że będzie na to szansa po finale 2. sezonu. Co do sensowności pokazywania przemocy oraz nagości w sensie jakościowym oraz ilościowym przewagę na razie ma Gra o tron. Ród smoka wydaje się niekiedy nazbyt ugrzeczniony, jakby twórców w niektórych scenach coś blokowało – np. masowe petycje co bardziej wrażliwych i wstydliwych fanów, chociaż raczej publiczności i czytelników Martina o to nie podejrzewam. Chyba są świadomi siebie i swoich wymagań, nie to, co odbiorcy The Boys, ci z prawej strony rzecz jasna, którzy nie byli nawet świadomi, że serial ich wyśmiewa. Być może dopiero bardziej wnikliwa intelektualnie analiza wiecu Firecracker i Ezekiela uświadomiła im, że to jednak oni są pośmiewiskiem, a nawet elementem społecznie wysoce szkodliwym.
Wspominam o The Boys nie tylko na fali właśnie obejrzanego piątego odcinka 4. sezonu, ale właśnie owej przemocy i seksu, które w Grze o tron były obecne o wiele mocniej, a w Rodzie smoka wygrzeczniały. The Boys jest takim pozytywnie krnąbrnym przykładem braku podporządkowania sztucznie ustalonym zasadom, bo jak bardzo dzisiejszy świat opiera się na krzywdzeniu innych i erotyce, każdy z nas powinien wiedzieć. Jak bardzo kiedyś się świat na nich opierał, tyle że przywdzianych w maskę dwulicowości, również każdy powinien sobie uświadamiać. Pod tym względem Ród smoka mnie zawiódł wstrzemięźliwością, a chciałem racjonalne użycie w nim kontrowersyjnych, ludzkich zachowań oraz tych naturalnych, lecz tabuizowanych wykorzystać na plus w porównaniu z GoT. Tak więc jak widzicie, jest wiele słabostek w najnowszym serialu na podstawie prozy Martina, chociaż w niczym to mu nie uwłacza jako pisarzowi. Przypominam, że te dwa seriale biją się w mojej głowie o niewielką zmianę oceny. Bardziej tu chodzi o ambicję, a nie ocenę, która cokolwiek zmieni w chęciach oglądania obu tytułów. Ważne, żeby te plusy nie przesłoniły nam minusów ani one nie rozrosły się do przypominającego szalejący nowotwór krytykanctwa, bo niestety tego suspensu wynikającego z finałowej tajemnicy w Rodzie smoka nie ma, bo tym razem znamy zakończenie, jeśli czytaliśmy prozę Martina.