5 rzeczy, które należy poprawić w drugim sezonie RODU SMOKA, jeśli ma to być nadal nowa GRA O TRON
Zakończył się pierwszy sezon głośnego serialu fantasy Ród smoka. Choć produkcja zdołała wyodrębnić własną osobowość, wciąż wielu fanów stara się przyrównywać ją do Gry o tron – serialu, z którego się wywodzi i do którego narracyjnie nawiązuje. Pewnych rzeczy powtórzyć się nie da, Ród smoka rozgrywa pewne elementy inaczej, ale warto zastanowić się, co takiego jego twórcy mogliby zmienić, by bardziej przypominać Grę o tron i tym samym, bardziej przypodobać się fanom. Oto pięć rzeczy, które należy poprawić w drugim sezonie Rodu smoka, jeśli ma to być nadal nowa Gra o tron.
Więcej świata
Ród smoka to bardzo zwarta historia. Tak zwarta, że w zasadzie akcja tej opowieści dzieje się głównie w jednym, maksymalnie dwóch miejscach. Jak wiemy, w ośmiu sezonach Gry o tron zdołaliśmy nieco pozwiedzać Westeros, co rusz rzucano nas w inny rejon tego świata. Nie wiem, czy w grę wchodziły ograniczenia budżetowe, czy nie zgadzało się to z książkowym oryginałem (który obiecuję nadrobić), ale trochę jednak brakuje w tym pierwszym sezonie Rodu Smoka oddechu. W tych pomieszczeniach jest już zbyt duszno, chciałoby się zobaczyć, co dzieje się w innych miejscach tego świata. Problem w tym, że nie da się tego zrobić, jeśli wszystko kręci się wokół praktycznie jednego wątku… i małej liczby postaci.
Podobne:
Więcej postaci
Jest kilka interesujących postaci w Rodzie smoka. Królowa Alicent Hightower bardzo mnie intryguje, jest też świetnie zagrana przez Olivię Cooke. Podobnie jej ojciec, królewski namiestnik, w interpretacji Rhysa Ifansa, to kwintesencja makiawelizmu, manipulujący całą rozgrywką o tron z tylnego rzędu. Moim ulubieńcem jest jednak buntownik Daemon, czyli brat króla i, co zaskakujące, kochanek jego córki (uwaga na marginesie – zabawne, że Matt Smith wszedł tu ponownie w te same buty męża królowej, po roli w The Crown). Te postacie, które widzimy na ekranie, grają niezawodnie, są ciekawie rozpisane, w usta wplatane im są mięsiste kwestie. Wszyscy są jacyś. Ale nie zmienia to faktu, że w ogólnym rozrachunku jest ich za mało. Przynajmniej w porównaniu do szerokiej palety postaci z Gry o tron. Jeśli ten serial chce utrzymać naszą uwagę na dłużej, musimy przestać się kręcić tylko wokół jednego wątku, prowadzonego garstką postaci. W Grze o tron też wszystko rozbijało się o sukcesje. Scenariusz serialu był jednak jak rzeka z wieloma dopływami pomniejszych wątków, wspierających płynność i energię głównego nurtu. Tu tego brakuje. Zdecydowanie dostaliśmy zbyt mało bohaterów i postaw do utożsamiania się.
Więcej polityki
Jakby nie patrzeć na Grę o tron, był to serial o wymowie stricte politycznej. Wszystko kręciło się bowiem wokół chęci przejęcia władzy. Zaskakująco mało jest w siostrzanej produkcji HBO owej polityki, a zaskakująco dużo historii rodzinnej, często melodramatycznej, stanowiącej społeczną paralelę. Gdyby na scenie pojawili się też inni gracze, gdyby intryga wychodziła dalej niż granice zamku, gdyby sukcesja nie była wyborem tylko pomiędzy jedną a drugą opcją, może wówczas uświadczylibyśmy więcej tego, co uosabia postać niejakiego Larysa Stronga. Ten, w jednej ze słynniejszych scen serialu, udziela królowej cennych informacji w zamian za odkrycie przed nim… fragmentu ciała. To scena, od której bije napięcie seksualne, jest jednocześnie pełna tego, czego w Grze o tron nie brakowało – spiskowania.
Więcej seksu
Jeśli już o napięciu seksualnym mowa, to chyba najbardziej zaskoczony byłem tym, że w Rodzie smoka jest stosunkowo mało scen seksu. Ten brak rzecz jasna nie świadczy o tym, że w serialu nie przebija się erotyzm, ale w porównaniu do tego, co widzieliśmy w Grze o tron, Ród smoka zdaje się podchodzić do tego nieco bardziej oszczędnie. Czyżby znak czasów? Czyżby konsultanci do scen intymnych utrudniali kręcenie tego, co wszyscy chcą oglądać, ale nie każdy lubi to grać? W pierwszym odcinku, gdy zobaczyliśmy Daemona w domu uciech, została wysłana sugestia, że twórcy doskonale wiedzą, co stanowi nierozerwalny element stylistyczny opowieści z Westeros. Nie wyobrażam sobie jednak, że twórcy Rodu smoka, będą wplatać tego rodzaju sceny na siłę, podrabiając styl poprzedniego serialu. Jest logiczne, że jeśli serial składa się małej liczby postaci, to będzie też mało okazji do ukazywania intymnych kontaktów. Da się jednak odczuć, że Ród smoka jest pod tym względem bardziej powściągliwy i zdecydowanie bardziej pruderyjny od Gry o tron. Niby posiada Daemona, który wydawał się nowym Tyrionem (tylko nieco wyższym i inaczej uczesanym), niestroniącym od rozwiązłości, ale jednak ten drugi znacznie szybciej się ustatkował. Ciekaw jestem, jak ten element serialu będzie zatem rozwijany.
Więcej śmierci
Ta powściągliwość jest też widoczna w przypadku kurczowej chęci trzymania przy życiu głównych postaci. Gra o tron zasłynęła tym, iż według zasad jej świata (bliskich zasadom świata naszego) nikt nie mógł czuć się pewnie w obliczu czyhającej wszędzie, na każdym rogu kostuchy. Jeśli podczas jednego odcinka polubiliśmy jakąś postać, w kolejnym mogła już ona nie żyć. Finał pierwszego sezonu i ścięcie głowy Neda Starka przeszedł do historii telewizji. Twórcy Rodu smoka mieli w tym sezonie dwa momenty, gdy mogli zaskoczyć nas niespodziewanym zwrotem fabularnym. Była taka scena, w której młoda Rhaenyra wypatruje razem z Cristonem Colem czegoś w krzakach. Tak, rycerzyk mógł wówczas niespodziewanie zginąć w starciu z tym dzikiem i pewnie wyszłoby to serialowi na dobre. Drugi moment, gdy twórcy nie zdołali pójść za ciosem, to moment, gdy Rhaenys Targaryen wbija się z ze smokiem na ceremonię koronacji nowego króla. Bardzo jestem ciekaw, jak potoczyłaby się ta historia, gdyby z Aegona został tylko popiół. Scenarzyści musieliby się wówczas mocno napracować, ale z pewnością na starcie swej pracy mieliby gwarancję naszej uwagi. Finał pierwszego sezonu, nie powiem, trochę tę powściągliwość rekompensuje, ale umówmy się – bękarci synalek to nie jest Ned Stark.