HIPNOZA. Cios na odlew w twarz widza, że podobno nawet Chajzerowi głupio
Po obejrzeniu dwóch odcinków Hipnozy w TVN-ie, a także angielskiej wersji tego programu pt. You’re Back in the Room, rozumiem już, na czym polegała ta cała nieufność w stosunku do hipnotyzerów, nawet w środowisku naukowym. Hipnoza to jeden z tych sposobów leczenia psychiki człowieka, które wielokrotnie oskarżano o wykorzystywanie pacjentów, pseudonaukę, a nawet nieczyste konszachty ze złymi duchami. Zresztą podobnie była traktowana psychiatria i neurologia, czyli prężnie rozwijające się gałęzie współczesnej medycyny. Do dzisiaj ludzie odczuwają wstyd w towarzystwie, gdy mają powiedzieć, że chodzą na terapię z powodu np. dwubiegunówki czy nerwicy natręctw. Ze względu na społeczny odbiór, lepiej chorować na białaczkę niż pod wpływem urojeń obserwować własne ciało z kosmosu. Ale tu chodzi o coś jeszcze. O coraz odważniejszy stosunek mediów do kompromisu między wartością człowieka a poziomem oglądalności. Wykonywanie czegoś przed widownią, poza kontrolą własnej woli, by wygrać pieniądze, jest współczesną formą czerpania rozrywki z niewolnictwa. To namiastka walki gladiatorów w medialnym przebraniu. Od tego już krok, żeby zmusić ludzi do wzięcia udziału w grze jak z filmu Uciekinier z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli uczestnika morderczego teleturnieju. To jedynie kwestia czasu.
Widzów trzeba stopniowo przyzwyczaić najpierw do tzw. dozwolonego przymusu, który przeżywają uczestnicy telewizyjnych show. Następnie można powoli dokręcać śrubę, znajdując jednocześnie sprytne metody usprawiedliwiające zachowanie uczestników i coraz bardziej kontrowersyjne rodzaje przez nich wykonywanych zadań. Hipnoza jest jedną z owych metod. Najważniejsze przesunięcie granicy w telewizyjnych show polega na nakazaniu (w praktyce sugestie hipnotyzera Artura Makieły są nakazem) ludziom zrobienia czegoś, czego z własnej woli być może by nie zrobili.
W ramach współzawodnictwa w programie mogliby oczywiście udawać, ale czy wyszłoby tak naturalnie? Obserwując uczestników Hipnozy sądzę, że jednak tak. I to mnie zdziwiło. Zakładałem, że trans hipnotyczny ma na celu urealnienie całego pomysłu. A tu widzę, że uczestniczka Ilona wyczekuje na oświadczyny prowadzącego Filipa Chajzera jak dziesięciolatka w latach 80. na pierwszą w swoim życiu lalkę Barbie z Pewexu. Podobnie z Jakubem, kolejnym uczestnikiem, któremu wydaje się, że jest nagi. Niby się zasłania, robiąc to zrobionym z baloników kształtem sugerującym, że to długi penis z malutkimi jajkami u nasady. Robi to jednak z uśmiechem, jakoś tak mało nerwowo, dość spokojnie jak na nagiego człowieka przed kamerami i widownią. To hipnoza kazała im się tak zachowywać, czy tylko odsłoniła prawdziwy stopień ich dojrzałości mentalnej? A może to gra aktorska rodem z paradokumentów? Łatwa, tania i z miałkim przekazem dramatycznym?
Po medialnej burzy i tłumaczeniach TVN-u nie zakładam już tak uparcie, że program Hipnoza to całkowite oszustwo. Wciąż niepokoi mnie jednak to, że podczas castingów, które polegały m.in. na znalezieniu ludzi ekstremalnie podatnych na hipnozę, zaklasyfikowali się także akurat ci, którzy już są znani z różnych paraaktorskich występów w innych programach. Od dawna wiadomo, że istnieje pewna grupa chętnych do regularnego pojawiania się w produkcjach typu Umów się ze mną, Ex na plaży, Pierwsza randka czy House Hunters. Nie zakładam jakiejś kolejnej teorii spiskowej. To po prostu dla mnie ciekawe, że wśród tych ludzi uwielbiających statystować znaleźli się także ci najbardziej podatni na działanie hipnozy. Różne źródła podają, że w CAŁEJ populacji jest ich od 20 do 30 procent. A tu taka niespodzianka w grupie statystów i aktorów-amatorów z seriali pokroju Szpital, Ukryta prawda itp. Byłbym wdzięczny, gdyby ktoś wytłumaczył mi, czy zachodzi tu jakiś logiczny związek.
Bardzo żałuję, że program Hipnoza nie jest realizowany na żywo. Przez nieco chaotyczny montaż trudno niekiedy dokładniej przyjrzeć się reakcjom uczestników. Kamera dość rzadko pokazuje zbliżenia podczas wykonywania zadań, jak również wykonuje dłuższe ujęcia, w których można zobaczyć początek i koniec reakcji. W zachowaniu człowieka jest taki moment, w którym można zorientować się, czy udaje. To trochę tak, jak z sikaniem. Najtrudniej wytrzymać, kiedy już chwyta się za klamkę toalety, a świadomość jest po jasnej stronie pustego pęcherza.
Podobnie i z programem Hipnoza. Wydaje się, że uczestnicy wykonują zadania z pełną nieświadomością, czyli z hipnotycznym zaangażowaniem. Czasem tylko pod nosem pojawiają się dodatkowe uśmieszki. To w sumie uzasadnione. Ich stan przecież nie jest zupełnym wyłączeniem się z rzeczywistości. Oni mają świadomość tego, co robią, tylko jakieś natręctwo w myślach ciągle im przeszkadza, nakazując wykonać sugestię hipnotyzera, gdy pojawi się wdrukowany bodziec wyzwalający. Program został jednak tak zmontowany, żeby za dokładnie nie zobaczyć, jak się zachowują uczestnicy, gdy kończą główne zadanie. Następują wtedy skracające cięcia. Hipnotyzer ustawia ich szybko w szeregu, albo nakazuje usiąść na krzesłach. Wszystko, byle w swoim stanie hipnotycznej sugestii nie przebywali długo na scenie bez zajęcia się konkurencją. Czyżby względy bezpieczeństwa?