DARTH VADER czy KYLO REN – który z nich jest gorszym superzłoczyńcą STAR WARS?
W przypadku Gwiezdnych wojen być może nieoczekiwanie dla samego George’a Lucasa stało się tak, że bardziej popularnym, a wręcz kultowym, bohaterem sagi stał się Darth Vader, a nie Luke Skywalker. Vader dzieli swoją pozycję z Hanem Solo, a więc również pewnego rodzaju negatywnym przyjemniaczkiem. Disney chciał to zmienić i wprowadzić nową postać „kultowego” złoczyńcy – w którego żyłach będzie płynąć zarówno krew Vadera, jak i Hana Solo. Kylo Ren powinien być zatem superzłoczyńcą i superkultowym bohaterem. I może taka sztuka by mu się udała, gdyby nie mnóstwo ułomności ostatnich części Star Wars spod znaku Disneya. Pewnie dlatego mam kubek na herbatę z brokatowym Darthem Vaderem, a nie pokiereszowanym bliznami smutnym, egzystencjalnie zagubionym Kylo Renem. Warto się zastanowić, który z nich jest bardziej podły i dlaczego widzom to nie przeszkadza, a wręcz imponuje? Może sami śnią o tym, żeby hasać z mieczem świetlnym po własnej Galaktyce, czyli zamkniętym, okamerowanym osiedlu, i straszyć sąsiadów – względnie sąsiadki – ciężkim oddechem, jak byle zboczeniec z dawnych czasów spotykany zwykle gdzieś na telefonicznych łączach?
Żeby zrozumieć, dlaczego Darth Vader okazał się tak pojemnym symbolem kultowej podłości, który zagościł nawet w brokatowej formie na moim kubku do herbaty, trzeba zrozumieć, z czego składa się jego postać i co ją różni od postaci Kylo Rena. Oglądając postaci filmowe, zwłaszcza te fantastyczne, często się z nimi utożsamiamy, a utożsamienie tym jest silniejsze, im bardziej postać nierealna; która to cecha z kolei odpowiada na nasze wewnętrzne potrzeby ubierania się w nowe tożsamości, jak to robiliśmy, gdy byliśmy dziećmi. Zupełnie nie pamiętamy twarzy Vadera, nawet tej z części I, II i III, kiedy był jeszcze Anakinem (Hayden Christensen). Kojarzymy zawsze za to jego maskę, tajemniczą, zapadającą w pamięci, mogącą służyć za umowny szablon, pod który jesteśmy w stanie podstawić każdą twarz, każde emocje, a nawet słowa. Darth Vader stał się tak pojemnym symbolem dlatego, że swojej maski nigdy nie ściągnął, z wyjątkiem sceny śmierci w Powrocie Jedi. To jednak drobny moment, który w ogóle nie został utożsamiony z symboliką jego postaci, jakby człowiek ukryty pod specjalnym, podtrzymującym życie kombinezonem nie istniał, a były z nami wyłącznie nasze wyobrażenia o nim.
Kylo Ren za to od samego początku był o wiele bardziej ludzki. Nie był robotem, androidem, istotą hybrydową, ale człowiekiem, który potrafi władać mocą. Jego maska również miała zupełnie inny wydźwięk – nie podtrzymywała w nim życia. Nie musiał jej nosić, bo utraciłby moc. Nosił ją tylko ze względu na tradycję, pamięć po „wielkim” dziadku oraz po to, żeby straszyć wrogów. Rzadko się wspomina również o jeszcze jednym motywie jej istnienia – Kylo Ren się ukrywał pod nią. Zawsze uważał, że jest za bardzo ludzki, a przez to zwykły. Moc nie dawała mu poczucia siły ani schronienia. Był istotą niepewną, chybotliwie osadzoną w mocy, nawet jeśli potraktujemy ją jako jedną, niepodzielną na tę dobrą i złą. Trudno więc oczekiwać od takiej maski symboliki. Trudno z taką maską się utożsamić. Trudno pod nią jak pod matrycę podłożyć jakiekolwiek swoje emocje, bo ciągle przed oczami staje twarz konkretnego człowieka: Adama Drivera oraz jego niepewność. Gdyby jeszcze maski nie ściągał, może wtedy miałby szansę na zawalczenie o kultowość, a tak pozostał w cieniu Vadera, czego się zresztą obawiał w samej fabule, a twórcy chcieli ten lęk wykorzystać, wciągając widza w grę z emocjami bohatera oraz z dawką przemocy, jaką zaprezentował. I tak właśnie dochodzimy do podłości obu antagonistów.
Wizualizacja przemocy w kinie zmienia się wraz z czasami, nawet w ramach tej samej klasyfikacji wiekowej filmów. Pierwsze chronologicznie części Gwiezdnych wojen zawierały więc sporo przemocy, ale delikatnie ukazanej. W niej oczywiście Vader brał udział, jako jeden z jej głównych wykonawców, ale patrząc na jego niecne postępki z punktu widzenia wrażliwości dzisiejszego widza, przemoc czy też podłość Vadera bazują raczej na przekonaniu wynikającym z narracji w filmie, że są złe, a nie wizualnego doświadczenia ich straszności. Na dodatek maska Vadera zawsze stała na drodze tej bezpośredniej wizualizacji przemocy, bo nigdy nie widzieliśmy emocji Vadera. Zmieniło się to w częściach I, II III, gdzie Anakin miał jeszcze ludzką twarz, a Hayden Christensen robił, co tylko mógł, żeby pokazać, jak ciemna strona mocy wciąga młodego padawana. Tam też podczas wykonywania rozkazu 66, spotkał się z małymi dziećmi, które dopiero zaczynały poznawać sztukę władania mocą i wszystkie je wymordował. Nie było to rzecz jasna pokazane, ale scena i tak była wymowna. Pytanie tylko, czy miało to wpływ na percepcję zła u późniejszego Dartha Vadera wśród jego fanów? Raczej nie. Miało za to wpływ na ukazanie przemocy w zachowaniu postaci Kylo Rena. Części VII, VIII i IX powstały już w zupełnie innych czasach, kiedy jesteśmy oswojeni z przemocą jak nigdy wcześniej, zwłaszcza na przełomie lat 70. i 80, kiedy premierę miała Nowa nadzieja. Wnuk Dartha Vadera musiał być więc straszniejszy, potężniejszy, bardziej zdesperowany i zdolny do wyrządzania zła, bo walczył z legendą dziadka zarówno w fabule, jak i w umysłach widzów. Kwintesencją tej przemocy miało być zamordowanie Hana Solo – własnego ojca. I wszystkie te wysiłki okazały się miałkie. Przetrwał jako ikona popkultury tylko Vader, bo nosił maskę, nigdy jej nie ściągnął, ciężko oddychał, co świetnie zapisuje się w podświadomości, a także wszyscy sądzili, że jest zły. Postawa Anakina nie ma tu w ogóle znaczenia. Ma znaczenie postawa maszyny, którą na wpół był Vader, a widzowie mogli przenieść na niego swoje skrywane fantastyczne marzenia, jak i chcące tkwić w zapomnieniu lęki. Za maską bezpiecznie jest się kryć.
Który więc z nich: Kylo Ren czy Darth Vader jest podlejszy? Odpowiedź jest i nie jest prosta w sensie, że stwierdzamy, że skoro Vader jest bardziej popularny, to również bardziej zły. Gdyby Dartha Vadera podmienić na Anakina Skywalkera z części I, II i III, można by stwierdzić, że prym w niemoralności wodził raczej Anakin, bo wymordował dzieci. Kylo Ren bardzo się starał wznieść na ten poziom, ale był zbyt przepełniony niepewnością i desperacją. Jeśli więc będziemy rozpatrywać podłości już Dartha Vadera i Kylo Rena, to niewątpliwie Ren wypadnie podlej, chociaż w kwestii samej kultowości jest zupełnie odwrotnie. Tak więc podłość nie idzie w parze z kultowością w przypadku sagi George’a Lucasa, i wcale tak nie jest, że kochamy bardziej złoczyńców w Gwiezdnych wojnach. Kochamy złoczyńców, jeśli ich zło pozostawia nam przestrzeń do moralnej oceny, a sama postać ma szansę, i de facto to robi, zejść z negatywnej drogi, a wcześniej, kiedy nią kroczy, nie postępuje w sposób przeciwny naszemu gatunkowi w tej najbardziej pierwotnej sferze – a tym jest podniesienie ręki na ludzkie potomstwo. Vader spełnił wszystkie te warunki, Anakin i Kylo Ren zaś nie.
Wracając do mojego kubka z brokatowym Vaderem, mam go, bo jakimś popkulturowym cudem wyłączyłem postać Vadera ze zbioru złoczyńców psujących moralność innych. Uznałem go za postać nie tyle godną naśladowania, ile dającą możliwość refleksji nad ludzkimi działaniami w tym sensie, że można się w jego niemimicznej masce przejrzeć jak w lustrze. Vader jest jak my – skłonny do złego w zależności od wychowania, sytuacji, ale w granicach, które nie są żadną morderczą dewiacją, godną tylko potępienia. Tak więc jeszcze wiele herbat wypiję w towarzystwie pokrytej złotym brokatem maski Dartha Vadera.