DOSKONALI złoczyńcy z filmów SCIENCE FICTION

A właściwie to prawie doskonali, gdyż większość z tutaj wspomnianych dała się jednak pokonać. Przetrwali jedynie trzej – David, ksenomorf oraz organizm z Coś. Im więc tylko należy się miano w pełni doskonałych, w sensie nieśmiertelnej boskości. Co zaś do reszty, to ich doskonałość byłaby bardziej metaforyczna, oparta nie na niezniszczalności, lecz np. konstrukcji charakterów, estetyce, sposobie walki, refleksji nad swoimi złymi czynami itp. Nie ma wątpliwości, że złoczyńcy stali się kluczowymi elementami uniwersów science fiction, bez których nie byłoby ono tak dla widzów pociągające. Czasem, jak w przypadku popularności Homelandera, są to wybory dyskusyjne, ale z drugiej strony gdzie jak nie w kinie fantastycznym można na tyle uwolnić wyobraźnię, że nawet wymyślone zło okaże się atrakcyjne w swojej fikcyjnej destrukcyjności całkiem bezkarnie?
Thanos, „Wojna bez granic”, 2018, reż. Anthony Russo, Joe Russo
Złoczyńca bardzo filozoficzny. Kiedyś w jednym z tekstów o MCU zadałem to pytanie, na które do dzisiaj jednoznacznie nie odpowiedziałem: Czy gdyby Gamora była biologiczną córką Thanosa, to ten byłby w stanie poświęcić ją na Vormir, żeby zdobyć kamień dusz? I jeszcze jedno. Czy ewentualne poświęcenie swojego dziecka nie byłoby dla publiczności zbyt trudne do zniesienia, dlatego twórcy historii tak z niej wybrnęli, trochę jednak oszukując? Thanos doskonały w boski sposób nie jest, bo dał się pokonać, niemniej widok zmęczonego tytana poświęcenia w imię idei, kuśtykającego z trudem, żeby ujrzeć wschód słońca nad nowym wszechświatem, niewątpliwie porusza. Zmęczony Bóg dokonał najgorszego, ale i zarazem najlepszego czynu stwórczego od początku istnienia rzeczy. A może nie Bóg, tylko doskonałe narzędzie, bo przecież ktoś musiał przemyśleć takie, a nie inne działanie kamieni nieskończoności – musiał w planie wszechświata uwzględnić taką możliwość, z której skorzystał Thanos – możliwość konieczną w odpowiednich warunkach.
David, „Prometeusz”, 2012, reż. Ridley Scott
Nie mogą oceniać Prometeusza przez pryzmat obrazu zaprezentowanego w 1979 roku, bo ludzie i kino się przez te 30 lat zmienili. Prometeusz jest wreszcie filmem-pomostem do Obcego: Przymierza. Jego otwarte zakończenie należy też tak traktować. Faktycznie, dopiero w Prometeuszu następuje otwarcie całej historii na zupełnie nowy rodzaj artefaktycznej etiologii ksenomorfa, która jest bardzo ciekawym ujęciem w filmie w ogóle racjonalnego kreacjonizmu. David, pierwsze dziecko ludzkiego geniuszu, który nie zyskał jeszcze doświadczenia w krytycznym patrzeniu na swoje możliwości, sprawił nam osobliwą niespodziankę. Przetrwał i nie dał się zabić w uniwersum. Mało tego, stworzył doskonały organizm. Rzec można, że Bóg urodził Boga, jak w mitologii.
Roy Batty, „Łowca androidów”, 1982, reż. Ridley Scott
Postać-symbol będąca kopalnią idei, interpretacji, motywów. Rola Roya Batty’ego pozostała najwybitniejszą, którą zagrał Rutger Hauer. Jego kariera jednak stopniowo zwolniła, by na początku lat 90. aktor przeszedł w role głównie drugoplanowe i charakterystyczne. To, co jednak zrobił u Scotta, wystarczy za każdą jego późniejszą kreację. Tak ukochana przez bezkrytycznych miłośników filmu i obiektywnie niezła końcowa mowa przyćmiła niestety inną rewelacyjną scenę zagraną wraz z Joe Turkelem w roli Eldona Tyrela. To w niej Hauer ukazał swój prawdziwy talent do wcielania się w role podzielonych emocjonalnie bohaterów. A pocałunek złożony na ustach ojca w historii kina SF wciąż jest jak policzek wymierzony ludzkiej wizji rezydującego w niebiosach Stwórcy. Roy Batty wydaje się odbiciem tego, kim w bólach staje się Deckard.
Ksenomorf, „Obcy – 8. Pasażer Nostromo”, 1979, reż. Ridley Scott
Nie ma doskonalszej istoty pośród kinowych potworów niż ksenomorf. Jest on organizmem perfekcyjnym, któremu człowiek pozazdrościł umiejętności przetrwania, niemal tak bardzo, jak zazdrości Bogu jego potęgi. Może też dlatego wiele lat później Ridley Scott zdecydował się wyjaśnić tajemniczy rodowód obcego, sądząc, że tego właśnie potrzebują widzowie, a wielu z nich po prostu się domyśla, skąd wziął się we wszechświecie tak idealnie śmiercionośny kosmita? Jego geneza jest logiczną konsekwencją jego wyśmienitych cech. Kinematograficzny potwór zyskał nową twarz, złą, lękogenną i co ciekawe, erotyczną. Nie śmieszył jak dotychczasowe stwory z innych planet. Pierwsza część Obcego odnowiła w widzach realny strach przed tym, co kryje się w cieniu, tuż za plecami człowieka zupełnie bezbronnego wobec kosmosu, który w Scottowskiej wizji urasta niemal do dantejskiej metafory piekła z niewielką modyfikacją, kto w nim jest Diabłem, a kto Bogiem. W cieniu kryje się istota stworzona przez człowieka i to jest ten chichot naszego losu. Ten symetryzm etyczny jest najważniejszym przekazem sagi o Obcym. Może i w kosmosie nikt nie usłyszy naszego krzyku, lecz ostatecznie naszymi rękami wykonamy na sobie wyrok śmierci, bo podobnie jak Obcego, nasi stwórcy wymyślili nas, ponieważ beznamiętnie mogli.
Coś, „Coś”, 1982, reż. John Carpenter
Być może również i wy macie podobne wrażenie, że istota z Coś wcale nie jest taka bezpostaciowa, a przez lata zyskała konkretną twarz – Vance’a Norrisa. Stało się to trochę przypadkiem, ale to dobrze, bo dzięki temu mocniej działa wyobraźnia. Coś może być wszystkim. Dąży do masowej replikacji i nie sposób tego organizmu rozpoznać, przez to jest niemal doskonałym wrogiem wszelkich żywych stworzeń na Ziemi. I jego zdolności adaptacyjne, co do zasady i celu, wydają się bardzo ludzkie.
Predator, „Predator”, 1987, reż. John McTiernan
Nazywamy ich Predatorami, ale warto poznać ich rasę dokładniej. Ich naród można określić jeszcze nazwami Hish, ewentualnie Yautja od planety, która jest ich domem. Poznaliśmy ich głównie jako myśliwych, gdyż kochają ten sport. Bynajmniej jednak nie jest on ich narodowym zajęciem. Zajmują się nim jednostki nad wyraz agresywne, których nie jest tak dużo w społeczności Hish. Predator to taka trochę rasa ludzka z dalekiej przyszłości. Rozmnaża się podobnie, pewna grupa czerpie przyjemność z zabijania i hołduje pierwotnym instynktom (zupełnie jak nasi myśliwi), społeczne przekształcenia doprowadziły do przejęcia władzy przez kobiety, modna jest poligamia, a dominującą religią – politeizm. Może gdy zaczekamy jeszcze z dwieście lat, dojdziemy do takiego poziomu rozwoju cywilizacji, że wyślemy myśliwych w kosmos? Niech sobie tam polują.
Baron Harkonnen, „Diuna”, 2021, reż. Denis Villeneuve
Przebrzydła postać, w której konstruowaniu postawiono na estetyczną zgodność z wyznawaną moralnością. Baron Harkonnen zarówno w wersji Diuny Lyncha, jak i Villeneuve’a jest brzydki, patologicznie otyły, niesprawny, chory, z lejącymi się na skórze wrzodami. Strach go dotknąć, podobnie jak strach mu się sprzeciwić. Idealnie został w nim zrealizowany popularny, truistyczny i nieraz krzywdzący stereotyp, że podłe jest to, co brzydkie, a brzydkie jest to, co podłe.
Terminator, „Terminator”, 1984, reż. James Cameron
Kto wie jakby z tą postacią było, czy byłaby tak dzisiaj kultowa, gdyby James Cameron nie zdecydował się uczynić z niej pozytywnego bohatera. A poza tym w Terminatora wcielił się Arnold Schwarzenegger, którego wizerunek zdobył serca widzów dozgonnie – w tym moje. Tak więc model T-800 stał się ikoną fantastycznej popkultury, ale nie jako złoczyńca, lecz bohater pozytywny, który ma kilka istotnych problemów z adaptacją wśród ludzi. W tym sensie stał się doskonałym produktem, który zmienił strony moralne, co umożliwiło zarobienie my wielu milionów dolarów.
Agent Smith, „Matrix”, 1999, reż. Siostry Wachowskie
Tzw. mistrz obowiązku. Jako Agent Matrixa stał na straży systemu, dbał o to, żeby działał płynnie, bez większej autorefleksji, do czasu jednak. Niesamowicie potężny, zdolny do zmiany postaci i jej multiplikacji oraz obdarzony bezwzględną wiarą w dyscyplinę. Smith dzięki Hugo Weavingowi emanuje zagrożeniem od momentu, gdy po raz pierwszy pojawia się w filmie. W miarę rozwoju serii staje się coraz bardziej niezależny od samego Matrixa i uwalnia się od swoich dawnych panów, stając się świadomym, syntetycznym bytem.
Homelander, „The Boys”
Wprost się mówi, że Homelander to antybohater, przykład nie do naśladowania, a skrycie się go uwielbia, może nie wprost się mu kibicuje, ale również jednoznacznie wrogo się go nie osądza. Są tego konkretne przyczyny. Zastanowić się więc należy, czym serial The Boys byłby bez Homelandera? Żaden z supków nie może z nim konkurować, a sami Hughie i Rzeźnik nie daliby widzom wystarczającej dozy rozrywki i popapranej motywacji, żeby nakręcić z sukcesem już tyle sezonów. Potrzeba im było wroga jednoznacznie złego, ale ocenianego niejednoznacznie negatywnie. Nie mógł więc to być socjopatyczny komunista, gdyż pierwotnie ludzie zwykle przedkładają indywidualność nad kolektyw, dla którego mimo wszystko jednak pracują, żeby osiągnąć unikalne tylko dla siebie cele. Musiał to być zindywidualizowany nazista, piękny jak antropocentryczna idea Boga, władczy jak marzenie człowieka o byciu silnym, a jednocześnie pełen naszych strachów, zboczeń i nieakceptowalnych przez „normalny” ogół inności, jednym słowem superbohaterski człowiek. Homelander taki jest.