Bądź moją ofiarą. DZIEŃ TRZECI – podsumowanie miniserialu HBO
“Mój syn umarł przez pierdolone gówno, w które wierzycie” – wykrzyczał w trzecim odcinku Sam. Wtedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy, jaką niespodziankę przygotowała dla niego społeczność Osei. Okazało się bowiem, że są takie zdarzenia w życiu, które mogłyby zadecydować o tym, że Sam jednak zmieniłby zdanie – przestałby chcieć wydostać się z wyspy, a na dodatek mógłby zostać nowym przywódcą parachrześcijańskiej sekty. Wystarczyłoby oddać mu to, co utracił, lub wmówić, że tak się stało. Trochę to przerażające, lecz ze znakomitą większością ludzi doświadczonych przez życie można tak pogrywać, wykorzystując ich ból oraz tlącą się gdzieś tam w głębi podświadomości nadzieję, że może być lepiej, że wszystkie złe wydarzenia mogłyby okazać się ułudą stworzoną przez Boga nazbyt skłonnego do gorzkich żartów. Przesłanie historii Sama jest więc cynicznie pozytywne. W końcu wrócił do domu. To, że wyglądał on jak biała willa, w której rezydował samozwaniec, nie miało znaczenia. Zastanawiam się tylko nad tą lawiną świerszczy. W starożytnych kulturach zwiastowały one nie tylko deszcz, ale i śmierć. Może przecież być tak, że powrót Sama do domu był tak naprawdę końcem jego życia, a podobno tuż przed śmiercią nasz mózg wyświetla nam obrazy najważniejszych w naszym życiu osób – więc w przypadku Sama jego tragicznie zmarłego syna. Jego historia zakończyła się w momencie, gdy z drzew zaczęły spadać liście. Albo jesień przyszła wyjątkowo szybko, albo Sam spędził na wyspie więcej czasu, niż przypuszczał.
Podobne wpisy
Więcej na temat tego, co się z nim stało, można znaleźć w specjalnym 12-godzinnym przedstawieniu pt. Jesień nadawanym na żywo 3 października i wciąż dostępnym na facebookowej stronie HBO. Obejrzenie go – a może lepszym określeniem byłoby przeżycie, trochę jak misterium boskiej męki – daje bardziej szczegółowy ogląd sfery religijnej mieszkańców Osei. Dopiero wtedy rozumie się, jak bardzo ich system wartości został podporządkowany starym bogom. W przypadku Sama zaś okazuje się, że droga, którą miał do przejścia – nieważne, w jakim świecie przebiegała – była o wiele dłuższa niż się komukolwiek mogło wydawać: trwała całe lata.
Zarówno z historii Sama, jak i po części ze skomplikowanego, naznaczonego strachem życia Jess płynie dla nas, widzów, ważne przesłanie: w ostatecznym rozrachunku ufajmy najbardziej sobie i swoim zmysłom, gdyż sami siebie nigdy nie zdradzimy. Religia jest jedną z form kontroli zachowania grupy, którą stosują kasty rządzące. Najważniejsze jest, żeby zlikwidować racjonalną ocenę faktów. Wtedy znajdzie się miejsce na irracjonalne wierzenia oraz ich manipulacyjną skłonność do wpływania na postępowanie moralne ludzi. Przed tym musimy się bronić. Nie ma sensu również ukrywać, że ogólna wymowa Dnia trzeciego jest dość laicka i antyreligijna, a jednocześnie polityczna. W sumie bardzo podobna do tez zawartych w Wychowanych przez wilki, tyle że nieco bezstronniej wyrażona. Dzień trzeci nie jest jak serial Ridleya Scotta rewolucyjnym antyteistycznym manifestem, a raczej namową do samodzielnej refleksji nad sensem istnienia organizacji religijnych, obrzędów i krwiożerczych zasad, podczas gdy każdy człowiek nosi w sobie zdolność do metafizycznego postrzegania świata i nie są mu do tego potrzebni żadni kapłani. Scenarzyście Dennisowi Kelly’emu marzyłoby się, żeby ludzie traktowali swoje wierzenia mniej literalnie, a metafory religijne rozumieli jak metafory, a nie rzeczywistość. Płonne to oczekiwania ze strony pisarza, tak sądzę, zwłaszcza patrząc, jak współczesne nam chrześcijaństwo coraz bardziej zamienia się w formę jakiejś politeistycznej religii, z której zresztą wyrosło, kopiując przed wiekami grecko-rzymskie, egipskie, babilońskie i żydowskie obrzędy. HBO jednak próbuje edukować. Czyżby ostatnimi czasy znacznie ostrzej zabrało się za humanistyczne nauczanie widzów?
Po Lecie i Jesieni przyszedł czas na przeżycie Zimy, czyli drugiej części miniserialu Dzień trzeci. Na Oseę nikt nie trafia przez przypadek i jeśli się komuś jeszcze wydaje, że Helen chciała zrobić wakacje córkom ot tak, niezobowiązująco, właśnie na tej wyspie, jest w nielichym błędzie. To jest właśnie ta metafizyczna furtka, którą zostawili twórcy Dnia trzeciego w swym obrazoburczym podejściu do chrześcijaństwa. Przypomnę tylko kilka obrazków – figura ciężarnej Matki Boskiej przybitej do krzyża i krwawiącej z dróg rodnych, obraz Jezusa rozdzierającego sobie klatkę piersiową, w której na tle żeber widać jego krwawiące serce, czy np. owca z rozciętym brzuchem, do którego włożono lalkę malutkiego dziecka. To wszystko próby zasugerowania widzowi, żeby nie był naiwny i zgłębiając historię religii oraz religijności, odpowiedział sobie na pytanie, czy wyrosłe ze starożytnych, krwawych rytuałów chrześcijaństwo wciąż jest tak brutalne, jak było kiedyś, z tym że w bardziej skryty, dyplomatyczny sposób, dostosowany do współczesnych czasów. Niektórych odpowiedź może zszokować.