Wspominałem już o Daredevilu w kontekście Jennifer Garner, tym razem skupmy się jednak na jej byłym mężu, Benie Afflecku. Matt Murdock w wykonaniu aktora to ponury i mruczący pod nosem sztywniak. Tym większa to szkoda dla Afflecka, ponieważ ten podobno uwielbia komiksowy pierwowzór i trudno mu pogodzić się z faktem, że tak kiepsko zagrał Daredevila. Trochę to dziwne, bo Ben ewidentnie nie rozumie granej tutaj postaci. Jest dla niej zbyt… ciężki aktorsko. Według informacji zaczerpniętych z któregoś z filmowych portali internetowych wyczytałem, że artysta podczas odgrywania Murdocka inspirował się postacią Batmana. Wtedy nie wyszło, udało się natomiast kilkanaście lat później, kiedy zagrał właśnie Batmana w filmie Zacka Snydera.
Uważam, że Topher Grace powinien serdecznie podziękować Tomowi Hardy’emu za to, że ten wreszcie uwolnił go od postaci Venoma. Dzięki Hardy’emu bowiem, już właściwie nikt nie pamięta, że przecież w trzeciej części Spider-Mana – tego, którego grał Tobey Maguire – pojawił się Eddie Brock. Nic w tym dziwnego, bo Topher najnormalniej w świecie nie nadawał się do tej roli. Niedostatecznie fizycznie zbudowany, irytujący miast przerażający, bardziej płaczliwy niż groźny, nie przekonał właściwie nikogo, że oto mamy do czynienia z najpotężniejszym wrogiem Człowieka-pająka.
Powiedzmy to sobie otwarcie: niniejsze zestawienie bez Nicolasa Cage’a nie miałoby sensu. Motocyklista na usługach diabła w wersji Cage’a to właściwie kwintesencja osobliwego stylu aktora, którego cechami charakterystycznymi jest przesada, wrzask i dziwne miny. Johnny Blaze to jednak nie tylko szalony motocyklista, ale także postać zaangażowana emocjonalnie. Niestety Nicolas Cage z ostatnich lat nie potrafi sprzedawać swym aktorstwem emocji, przez co zarówno pierwsza, jak i druga część Ghost Ridera to filmy puste. I nie są w stanie uratować tego niezłe efekty specjalne.