ŹLE OBSADZENI aktorzy w POPULARNYCH filmach ostatnich lat
Źle obsadzony aktor lub źle obsadzona aktorka potrafią zepsuć najlepszy scenariusz. Niekoniecznie chodzi o pierwszoplanową rolę. Ileż było w historii kina zmarnowanych kreacji antagonistów lub postaci z dalszych planów, które psuły odbiór filmów. Starałem się w tym zestawieniu docenić polskie kino za spartaczone role, chociaż wciąż się zastanawiam, czy wymiana tych aktorów uratowałaby te filmy. Nie mam pewności. Co do tytułów zagranicznych jestem za to przekonany, że nie. Należałoby jeszcze wiele rzeczy zmienić w scenariuszach, niemniej znacznym ułatwieniem w odbiorze mogłoby być postawienie na innych artystów, którzy lepiej wcieliliby się w grane postacie. Wiem, że to czysta fantazja, ale zawsze warto wysyłać taki krytyczny komunikat w eter, nawet tylko dlatego, żeby samemu z czasem nie zapomnieć, na czym polegał z danym tytułem filmowym problem, który wpłynął na jego końcową ocenę.
Mikołaj Kubacki jako Kamil, „Apokawixa”, 2022, reż. Xawery Żuławski
Zacznę od polskiego fenomenu, który nie wiedzieć czemu zyskał tak wysokie oceny, mając fabułę na poziomie Dlaczego ja – grę aktorską zresztą również. W przypadku tego filmu nie sądziłem też, że najlepszymi w nim aktorami zostaną Cezary Pazura i Sebastian Fabijański. Oni mają charakter, nie tylko jako bohaterowie, ale i fikcyjne charaktery. Reszta to miałka zgraja, która ma reprezentować pokolenie Z, tyle że dramatycznie nie ma z nim nic wspólnego. Z Mikołajem Kubackim należałoby zaś popracować nad scenami bardziej. Może wtedy wyszłoby mniej sztucznie, mniej recytująco, jeśli chodzi o dialogi. Odniosłem wrażenie, że między nim a światem przedstawionym jest pancerna szyba. Nie do końca to jego wina, ale scenariusza i reżysera, niemniej widziałbym tu aktora o większej charyzmie, i nie mam tu na myśli wieku.
Adam Bobik jako Kazimierz Pawlak, „Sami swoi. Początek”, 2024, reż. Artur Żmijewski
Jeśli miał to być film zachęcający młodszych widzów do poznania tej niewątpliwej polskiej legendy kina, to ktoś percepcji młodszych widzów nie zrozumiał. Chodzi o język. Zgadzam się, że Pawlak i Kargul mówili specyficznie, gwarowo, ale mimo wszystko czytelnie, i to jest paradoks, że potrafili. Niestety, gdy Adam Bobik stara się ich naśladować, niewiele rozumiem. Mówi za szybko. Mało tego, poświęca temu wcielaniu się w językową rolę tak wiele energii, że z jego twarzy znika całkowicie mimika związana z rolą, a pozostaje tylko staranie się o utrzymanie naśladownictwa językowego na wystarczająco sugestywnym poziomie. Wypada to groteskowo, a nie realistycznie.
Conor McGregor jako Knox, „Road House”, 2024, reż. Doug Liman
Conor może kiedyś na ringu był zwinny jak kot, ale potem przytył, zajął się różnymi biznesami, i powinien przy nich zostać. Whiskey, garnitury, niewątpliwa legenda, ale nie film. Traktuję więc ten występ jako kolejny kaprys bogatego człowieka, który wciąż jeszcze jest pod wrażeniem tego, że ma pieniądze. Conor to na ekranie absolutne drewno bez żadnych półcieni. Trudno się go ogląda, jego dramatyczna emfaza wręcz uniemożliwia percepcję filmu. Dziwię się, że ktokolwiek mógł wpaść na pomysł, że się nadaje. Równie dobrze mogłaby go stworzyć sztuczna inteligencja i wmontować w film.
Tom Holland jako Nathan Drake, „Uncharted”, 2022, reż. Ruben Fleischer
Wciąż mam w głowie postać z gier – Natan Drake zawsze wydawał mi się doświadczonym mężczyzną w wieku mniej więcej 35–45 lat. I zdecydowanie nie chciałem go oglądać w młodszej wersji. Zatrudnienie więc Toma Hollanda położyło całą produkcję. Zrobiło z niej tanią przygodówkę dla… no właśnie, dla kogo? Raczej nie dla młodszych dzieci, bo się wynudzą. Dla starszych, nastolatków – obraziłbym ich, gdybym zasugerował, że są w stanie oglądać jedynie tak płytkie filmy. Uncharted jest infantylnym teledyskiem, jednak nie tylko przez zły dobór głównego aktora, ale scenariusz. Twórcy chcieli popłynąć na fali popularności legendy gier komputerowych. Nie do końca się to udało – zrobili film popularny ze względu na brak jakości w adaptowaniu kultowych gier i to wszystko.
Jojo Macari jako Domicjan, „Those About to Die”, 2024, reż. Roland Emmerich
Nie wiem, jaki był Domicjan w rzeczywistości. Wiem jednak, jak skończył. W spisku brała udział również jego żona Domicja. Z pewnością był spragniony władzy i niezbyt lubiany przez senatorów oraz pretorian. Inaczej z Ekwitami, którzy byli mu potrzebni ze względu na środki finansowe. Wracając do serialu, to w jakimś sensie Jojo Macari odegrał właśnie takiego wyniosłego paniczyka z dobrego domu, który jednak kieruje się najbardziej przyziemnymi motywami. Problem w tym, że wyszedł z tego pastisz antagonisty, który bez przerwy się napina, złości, marudzi, grozi, patetyzuje tak, że można się jego obrazem tylko zmęczyć. Nie ma jakiegoś aktorskiego światłocienia w tym bohaterze, tylko monotonne, mroczne emocje.
Kevin Bacon jako Kapitan Cade Grant, „Gliniarz z Beverly Hills: Axel F”, 2024, reż. Mark Molloy
Zdaję sobie sprawę, że w tak lekkim cyklu, jakim zawsze był Gliniarz z Beverly Hills, to romansowanie filmu sensacyjnego z komedią wpływa na antagonistów. Nie są oni wcale straszni, a ich poczynania nie są nacechowane jawną brutalnością i dewiacją. Ten styl jednak można zaprezentować mniej lub bardziej logicznie, zachowując chociaż pozory jakiejś racjonalnej intrygi, przestępczego planu itp. Axel F jednak poszedł inną drogą. Twórcy ustawili naprzeciw głównego bohatera kogoś z jego środowiska – policjanta tak otwarcie skorumpowanego, że trudno patrzeć na jego poczynania ze spokojem. Nawet jak na komedię sensacyjną Grant jest postacią zbyt nierealistyczną, a przy tym o wiele za mało surrealną. Kevin Bacon to aktor stworzony do ról bardziej serio potraktowanych antagonistów. Komediowe sytuacje wypadają mu przeciętnie, jakby nie był w stanie znaleźć umiaru, jakiegoś środka w odgrywaniu strasznego przestępcy i dowcipnej postaci, która ma za zadanie odpowiedzieć na klaunie zachowanie u Folleya.
Jai Courtney jako Kyle Reese, „Terminator: Genisys”, 2015, reż. Alan Taylor
Potencjał roli zmarnowany nie tylko, jeśli chodzi o formę prezentacji aktorskiej postaci, ale i wygląd. Wiem, że to rzecz gustu, a Jai Courtney może się podobać jednym, a nie podobać innym. Należę to tych innych, przynajmniej w kwestii tej roli Kyle’a Reese’a. W zakresie jednak samego aktorstwa nie dostrzegłem emocji w twarzy Courtneya. Jego postać była jednowymiarowa, ociężała mentalnie, mało charyzmatyczna, zrobiona bez artystycznej namiętności. To już zwykle nieco drewniany Arnold Schwarzenegger wypadł o wiele naturalniej.
Bartosz Bielenia jako Daniel, „Boże Ciało”, 2019, reż. Jan Komasa
Życie nie jest tak proste, a związki między wydarzeniami tak skryte przed percepcją ludzi, jak świat pokazany w filmie. Jest zbyt naiwnie, żeby mogło być wychowawczo – tak bym to ujął. Jest jednak grywalnie, oglądalnie i całkiem sensacyjnie, a to wielkie plusy. Można więc oko przymknąć na to, że Boże Ciało tak łopatologicznie nieco namawia odbiorców do refleksji nad sferą duchowości. Nie rozumiem za to jednej rzeczy i powoduje ona, że trudno mi było przez film przebrnąć. Znam Bartosza Bielenię jako aktora z innych ról, i w żadnej nie wypadł tak sztucznie i nieautentycznie, co w tej – wręcz przeciwnie. Nie rozumiem tego. Podczas seansu Bożego Ciała nieraz czułem ciarki zażenowania, gdy coś mówił, a jego akcent, rozłożenie emocji w wypowiedzi nijak się miały do jej znaczenia.
Jason Mitchell jako Domingo, „Kos”, 2023, reż. Paweł Maślona
Najgorsze jest to, że z całą odpowiedzialnością nie jestem w stanie stwierdzić, czy Jason Mitchell w Kosie zagrał wszystko, co mógł, czy tak bardzo przeszkadzał mu obcy język, że czuł się na planie zdjęciowym obco, a przez to wypadł jak kleks atramentu na białych spodniach albo efekt przesadnej dbałości o multikulturowość, względnie próby łopatologicznego pokazania widzom, że Kościuszko ma coś wspólnego ze Stanami Zjednoczonymi. Nie mogę więc nic innego napisać niż to, że powinno się Mitchella zastąpić polskojęzycznym aktorem.
Jamie Dornan jako Christian Grey, „50 twarzy Greya”, 2015, reż. Sam Taylor-Johnson
Zaszła tu poważna niezgodność mojego wyobrażenia na podstawie doświadczenia literackiego z tym, kogo zobaczyłem w filmie. Jamie Dornan, nawet jeśli miał celowo udawać takiego ładnego, poukładanego, kulturalnego chłopca, to zrobił to tak autentycznie, że cała dzikość Greya momentalnie się ulotniła. Aktorowi nie pomógł również zupełny brak porozumienia (tzw. chemii) z partnerką Dakotą Johnson. Przyznam się, że myślałem, czy zamiast Dornana właśnie jej nie wybrać. Zaważyła ta drastyczna różnica między nim a Greyem z książki, przynajmniej tymi fragmentami o nim, które udało mi się przeczytać.