UNCHARTED. Bracie, gdzie jesteś?
W trakcie przeszukiwania komnaty pod jednym z kościołów w Barcelonie Nathan Drake (Tom Holland) żartobliwie upomina swoją towarzyszkę, Chloe (Sophia Ali), by nie bawiła się w Indianę Jonesa. Kiedy indziej Victor Sullivan (Mark Wahlberg), inicjator całej wyprawy, zwraca uwagę Nathanowi, by ten nie wczuwał się za bardzo w rolę Jacka Sparrowa.
W przypadku Uncharted kontekstów i odwołań mogłoby być wspomnianych zdecydowanie więcej, nie wymieniając nawet źródłowej gry wideo. A to pseudohistoryczne śledztwo rodem z Kodu da Vinci, widowiskowe wyzwania na miarę Bonda, najbliższe okresowi Pierce’a Brosnana, czy wymyślne mordobicia jakby niemal z serii o Jasonie Bournie. Każde zadanie w tym filmie to mission impossible. Twórcy Uncharted pracują na materiale dziewiętnastokrotnie już przez kino przygodowe przemielonym i przetrawionym. Ich film nie dostarcza jednoznacznej odpowiedzi, czy da się jeszcze w tym gatunku uzyskać efekt świeżości. Z jednej strony dostajemy bowiem zestaw tych samym rozwiązań i pomysłów, a z drugiej łagodzące to wrażenie wtórności przymrużenie oka i komediowy dystans.
Reżyser, Ruben Fleischer, nie ma też zamiaru zbyt długo zastanawiać się nad istotą tego rodzaju kina. Doskonale zdaje sobie sprawę, na jakim tekście pracuje. Najważniejsze, by obiecać nagrodę, szybko popchnąć bohaterów na nieznane terytoria i uzbroić ich w niezbędne artefakty: krzyże-klucze otwierające sekretne wrota, notatniki z tajemniczymi wskazówkami, mapy prowadzące do skarbów Magellana. Przygodo, trwaj!
Fabularne proporcje w Uncharted rozłożone są czytelnie. Przede wszystkim chodzi o pogoń, popis, zwinność i refleks. Pod wodą, na ziemi, w powietrzu. Znalazło się jednak miejsce na nadanie postaciom wyrazistych potrzeb, lęków i cech osobowości. Nathan jest zwinnym barmanem i złodziejaszkiem, pozbawionym jakiegokolwiek celu w dość monotonnym życiu. Ciągle tęskni za starszym bratem, Samem. Ten musiał opuścić go, gdy jeszcze mieszkali razem w sierocińcu. Wtedy odnalezienie złota pozostawionego przez legendarnego portugalskiego żeglarza było ich obsesją. Victor natomiast skrywa niejedną tajemnicę. Czy z charakteru jest cynicznym oportunistą, czy kimś wartym większego zaufania? Czy chodzi mu o worki złota, czy o badawczą satysfakcję? Najważniejsze jest, czy wie, gdzie przepadł nieodzywający się już od kilku lat Sam. Dlatego właśnie Nathan zgadza się na współpracę z Victorem. Ma nadzieję, że razem z zaginionym skarbem odnajdzie zaginionego brata. Dwie pieczenie na jednym ogniu.
Każdy kolejny etap podróży to oczywiście wyższy poziom trudności (niejeden widz na pewno przyzna, że również absurdu), wymagający więcej punktów umiejętności, różnorodności uzbrojenia i, w największym stopniu, fury szczęścia. Ostatnia sekwencja zgrabnie balansuje na granicy widowiskowości Kina Nowej Przygody i swoistego kuriozum, może nawet parodii. To jednak nie wymyślnie zaprojektowane sceny akcji nadają Uncharted uroku, ale napisana z sercem, dynamiczna relacja między Victorem i Nathanem. Oparta na ciągłych ripostach, przechwałkach, udawadnianiu swojej wartości, wymądrzaniu się, wchodzeniu w role mentora i ucznia i wychodzeniu z nich. Na tym polu film Fleischera jest najmniej anonimowy, najlżejszy, najbardziej bezpośredni, zabiegający o uwagę widzów. Uncharted jest najlepsze wtedy, gdy ta dwójka musi coś między sobą ustalić, dojść do kompromisu.
W Uncharted zdrada pogania zdradę. Jeden podstęp zastępuje kolejny. Generyczny złoczyńca (Antonio Banderas) knuje i mruczy pod nosem, stawia kolejne pułapki. Wrażenie jakiegokolwiek zagrożenia jest rzecz jasna iluzoryczne. Choćby walił się świat, Nathan złapie się ostatniej krawędzi, przeskoczy nad przepaścią, zaprzeczy prawom fizyki, zawsze zdąży, zawsze „o mały włos” przed katastrofą. Uncharted przynosi do kina kolejnego superbohatera. Na jeden, na trzy, na siedem filmów. Wszystko jednak wskazuje, że i to nie wystarczy. Po Nathanie będą potrzebni kolejni.