KINO DLA KOCIARZY? Filmy z KOTEM w tytule
Udomawiając koty 10.000 lat temu, ludzie nie zdawali sobie sprawy, że biorą pod swoje dachy zwierzęta, które zawsze będą drapieżnikami. A więc ich natura pozostanie dzika, a przez to dla ucywilizowanego człowieka będzie się wydawać nieobliczalna. Nic bardziej mylnego. Kota da się zrozumieć, gdy uwzględnimy w jego zachowaniu instynkt oraz przyrodzoną mu jako drapieżnikowi agresję. Kultura popularna i wierzenia ludowe mają jednak swoje prawa. Kot został uznany za chodzącą tajemnicę, a jak to z sekretami bywa, rodzą one w ludzkich głowach zarówno paniczne lęki, jak i boskie wyobrażenia. Kot stał się więc obiektem kultu, ale i społecznej oraz religijnej nienawiści. Nic więc dziwnego, że zagościł najpierw w wolnomyślicielskiej literaturze, a następnie również w filmach, i to jako „tytułowy” bohater.
1. Kobieta-Kot (2004), reż. Pitof
Film Pitofa powszechnie uważany jest za gniot. Koty w nim oczywiście występują, i to nadprzyrodzone, a nad całym filmem unosi się nimb kociej natury, jednak nie na tyle silny, by rozkochać w sobie widzów. Dzieło francuskiego specjalisty, jak na ironię, od efektów specjalnych ma istotne wady, lecz jako całość zapada w pamięć. W zupełności nadaje się na sobotni wieczór, jeśli tylko podczas seansu komuś nie wpadnie do głowy, żeby analizować owe efekty specjalne oraz grę aktorską Sharon Stone. Sama zaś Halle Berry prezentuje się znakomicie jako połączenie człowieka z kotem, dopóki nie zacznie wygłaszać dłuższych kwestii. Wtedy jej kotowatość zaczyna przypominać spasionego kocura śpiącego na zapiecku. O wiele więcej pazura tu potrzeba, chociaż jedną dziesiątą tego, który miała Michelle Pfeiffer w Powrocie Batmana.
2. Jak zostać kotem (2016), reż. Barry Sonnenfeld
Familijna historia nieco w stylu Wigilijnej opowieści, chociaż o znacznie banalniejszej wymowie i poincie. W wydaniu dubbingowanym brzmi naprawdę koszmarnie, więc lepiej strzec się jej, jak tylko się da. Wersja oryginalna będzie najlepszym wyjściem, jeśli w jakieś niedzielne popołudnie aura za oknem wyjątkowo nie dopisze, w telewizji zostanie tylko jedynka do oglądania z Aniołem Pańskim w samo południe, a na dodatek wyłączą Netfliksa. Jak widać, trudno będzie znaleźć okazję na ten seans. Lepiej też nie zamieniać się w kota. Zwierzęta te mają nieciekawy żywot. Próbujemy je zagłaskiwać, przekarmiać, traktować jak laleczki do milusiej zabawy, a one marzą tylko, by wbić pazury w coś ciepłego i pełnego świeżej krwi. Ostatecznie jako namiastka pozostaje nasza łydka. Prawdziwa wolność tli się zaś jak błędny ognik gdzieś za oknem.
3. Czarny kot, biały kot (1998), reż. Emir Kusturica
Nie da się ukryć, że po cygańskim świecie Kusturicy, pełnym małych miasteczek, wsi i generalnie wolnej przestrzeni bez wielkich drapaczy chmur, masowo ganiają koty. Próżno jednak widzom dopatrywać się czarnego i białego kota jako głównych bohaterów filmu. To raczej symbole dobrej passy i nieskończonego pecha, które naprzemiennie dotykają bohaterów u serbskiego reżysera. Które inne zwierzę mogłoby przyjąć na siebie takie piętno bycia nośnikiem lub dewaluacją ludzkiego szczęścia? Kocia w tym tradycja liczy tysiące lat, Kusturica po mistrzowsku żongluje zaś kontekstami społeczno-kulturowymi, tak, że aż nie wypada tego filmu nie znać, gdy chce się uchodzić za inteligenta. Znajdziemy tu wszystko, od mafijnych porachunków aż po dziką, bałkańską miłość.