Aktorzy, którzy ODMÓWILI roli w trylogii WŁADCA PIERŚCIENI
Od początku było jasne, że tak monumentalne i kompletne dzieło literackie jak Władca Pierścieni J.R.R. Tolkiena potrzebuje obsady, która na wiele lat zapadnie widzom w pamięć. Musieli więc to być aktorzy z charyzmą, doświadczeni, a co najważniejsze – znani już na tyle, żeby publiczność nie musiała wyrabiać sobie o nich opinii od zera. Twórcy Władcy Pierścieni rozpoczęli poszukiwania wśród naprawdę wielkich aktorskich postaci. Gdyby ci, którym zaproponowano role, się na nie zgodzili, dzisiaj myślelibyśmy o prozie Tolkiena zupełnie inaczej. Czy oznacza to, że lepiej, czy gorzej? Moja odpowiedź jest może nazbyt odważna, lecz wydaje mi się, że zespół, który został wybrany, okazał się najbardziej optymalny, zwłaszcza w kontekście tych aktorów, którzy na szczęście odmówili wzięcia udziału w widowisku Petera Jacksona.
Sean Connery
Zacznijmy od postaci, która miała być ostoją stylu i aktorskiej klasy w całej trylogii Jacksona – Gandalfa. Obsadzenie jego roli nastręczało wiele trudności nie tylko praktycznych, ale i koncepcyjnych. Wydaje się, że w tzw. pierwszym rzucie poszukiwań Peter Jackson zachłysnął się wyłącznie sławą wybieranych aktorów, dopiero na drugim planie spoglądając na to, czy faktycznie do roli Gandalfa się nadają, no i czy wytrzymają tyle czasu (kilkanaście miesięcy) na nowozelandzkim planie filmowym. Na punkcie Seana Connery’ego był tak zafiksowany, że przekonał New Line Cinema, by dało mu 30 milionów dolarów gaży niezależnie od 15-procentowej części zysków z box office’u. Czy gdyby producenci wiedzieli, jakiego rzędu to będą pieniądze, zgodziliby się? Można mieć wątpliwości, patrząc na trzymiliardowy zysk, jaki wypracowała trylogia Jacksona.
Czy więc gdyby Connery wiedział o takim sukcesie, zgodziłby się? Być może jednak nie, gdyż siły go już opuszczały. Władca Pierścieni to przecież trzy wielkie filmy kręcone w niełatwych warunkach. Przyglądając się jego filmografii, można stwierdzić, że podjął właściwą decyzję. Ostatnim filmem, w którym zagrał, była Liga niezwykłych gentlemanów z 2003 roku – rola, kiedy ją porównamy z kreacją Gandalfa, niezbyt wymagająca. Można więc zaryzykować twierdzenie, że Mithrandir w jego wydaniu nie odniósłby takiego sukcesu, co w interpretacji młodszego o dziewięć lat Iana McKellena. Różnica w sumie niewielka, ale wiek biologiczny objawia się u ludzi w indywidualny sposób. Po ukończeniu 70 lat kolejne 10 może się okazać kluczowe.
Podobne wpisy
Drugim powodem, dla którego dobrze się stało, że Sean Connery odmówił, jest historia jego ról filmowych. Całkiem niedawno pisałem o jego niedocenionej kreacji w Zardozie, głównie przez to, że w świadomości fanów zapisał się jako James Bond, a role, rzec można, abstrakcyjne, z rzadka pojawiały się w jego portfolio. Wykreowanie postaci Gandalfa wymagało sporej abstrakcji w traktowaniu siebie jako aktora będącego częścią w dużej mierze symulowanego na planie świata przedstawionego, którego nie widać. Nawet gdyby Connery’emu udało się podołać tej postaci, jak odnieśliby się do niej np. fani Jamesa Bonda? Tak, chcę przez to powiedzieć, że Connery zaszufladkował się jako agent 007. Pozostała mu na szczęście zdolność świetnego odtwarzania postaci drugoplanowych. Gandalf jednak takim bohaterem nie jest. To jeden z kluczowych charakterów Śródziemia, możliwy do wielorakiej interpretacji i ewoluujący na przestrzeni zaprezentowanych w trylogii wydarzeń. No właśnie, jeśli mowa o biegnącym czasie, co z Hobbitem? Gdyby Connery zdecydował się zagrać Gandalfa, w Hobbicie moglibyśmy mieć gigantyczny problem z dobieraniem nowego aktora.
Żeby dobić Connery’ego, warto przypomnieć na koniec to, co sam powiedział o Tolkienie i swoim udziale w projekcie Petera Jacksona. Był to rok 2012. Connery stwierdził: Przeczytałem książkę. Przeczytałem scenariusz. Widziałem film. Wciąż go nie rozumiem. Ian McKellen jest w nim wspaniały. Ta refleksja chyba zamyka spekulacje, czy dobrze się stało, że Connery jednak nie zagrał Gandalfa.
Christopher Plummer
W kwestii zainteresowania i zrozumienia fantastycznej materii Władcy Pierścieni sprawa miała się diametralnie inaczej w przypadku Christophera Plummera. Kochał prozę Tolkiena od dzieciństwa. Tym więc trudniej przyszło mu zrezygnować z tak wielkiej okazji współtworzenia ulubionego świata fantasy. Plummer do propozycji podszedł jednak racjonalnie. Czuł, że nie ma na tyle sił fizycznych, żeby wyjechać na kilkunastomiesięczny plan zdjęciowy do Nowej Zelandii. Pokusił się nawet o autokrytyczną analizę swoich możliwości aktorskich. Trafnie określił siebie jako nieco chłodnego i wyniosłego aktora, roztaczającego dystans wokół granych przez siebie postaci. Naprzeciw owych cech postawił Iana McKellena z całym jego przyjacielskim, dziadkowym ciepłem, które wlał w postać Gandalfa Szarego. Trochę inaczej jest z Gandalfem Białym. On jednak czasami wydawał się wyniosły i chłodny, zupełnie jak Plummer.
Patrick McGoohan
Warto wspomnieć jeszcze jednego kandydata. Był nim Patrick McGoohan, niezapomniany przesiąknięty złem król Edward I Długonogi z Braveheart. Abstrahując od jego podobnie wyniosłego zachowania w filmach, które cechowało np. Christophera Plummera, był zanadto podupadły na zdrowiu, żeby podołać Gandalfowi. Zmarł w 2009 roku. Peter Jackson musiałby więc stanąć przed wyborem kolejnego aktora do roli Gandalfa w Hobbicie, co mogłoby zaważyć na odbiorze wszystkich części adaptacji prozy Tolkiena.