Jedna z najobszerniejszych ról w karierze Bowiego. Chociaż pozostawał w cieniu Catherine Deneuve, jego kreacja wizualnie była na tyle unikalna, że to jego się z Zagadki nieśmiertelności pamięta najbardziej. Sam proces starzenia – czy raczej przyspieszonego umierania – niesamowicie scala się z urodą Bowiego, czyniąc go jeszcze bardziej niecodziennym, eterycznym, a jednocześnie odpychającym. Poza tym, jeśli chodzi o filmy wampiryczne, Bowie miał szansę zagrać w jednej z najstraszniejszych i artystycznie dopracowanych scen zabijania ofiar przez wampiry, zakończonej finezyjnym obrazem spalania ciał – owijająca je folia stapiała się z linią profilu twarzy, upodabniając ludzkie istoty do kukieł. To odczłowieczanie bohaterów przez Tony’ego Scotta posuwa się znacznie dalej, z dużym udziałem Bowiego; potem jednak, gdy on umiera, film gdzieś się rozmywa, stając się zwykłym romansem z nutką horroru.
Zagranie kosmity w filmie było naturalnym dodatkiem do wizerunku Bowiego w tamtych latach. Eteryczna uroda artysty, rozsiewane dookoła wątpliwości co do jego orientacji seksualnej, podkreślanie inności zarówno przez ubiór, jak i przez muzykę – wszystko to uczyniło z Bowiego kogoś dosłownie nie z tej ziemi. Na dodatek uzależnienie od narkotyków sprawiło, że kosmita z filmu Nicolasa Roega nabrał jeszcze bardziej eterycznych cech. Bohater filmu, Thomas Newton, jest niewątpliwie bohaterem historii science fiction, lecz pojętej nieco bardziej obyczajowo, czy też egzystencjalnie. Kosmita skupia w sobie wszystkie najgorsze ludzkie cechy. Z naszą chęcią ekspansji i pogardą dla innych żyjących istot jesteśmy jak śmiercionośny wirus. Kosmiczna inność Bowiego zostaje stopniowo pochłonięta przez ludzką chęć dostosowywania wszystkiego do nudnej średniej. Nikt nie może się wychylić, bo człowiecza hydra odgryzie mu łeb. Taką postać mógł zagrać wyłącznie ktoś, kto wywołuje poczucie, że zaledwie przypadkiem znalazł się na naszym padole.
Podobieństwo między Bowiem a serbskim geniuszem jest, powiedzmy sobie szczerze, poprawne. Ani nie powala na kolana, ani nie razi odmiennością fizjonomii. Dobrze współgra estetycznie z resztą bohaterów i przyjemnie uzupełnia główny wątek fabularny. Jest jednak coś wartego podkreślenia w kreacji Bowiego. Czytając o Tesli, zawsze odnosiłem wrażenie, że był to człowiek przedkładający idee nad rzeczywistość, nieważne, czy aktualny stan nauki pozwalał na realizację owych pomysłów. Stąd wokół Tesli narosło mnóstwo legend, niemal magicznych. Tesla nie był więc naukowcem, a kimś w rodzaju naukowego szarlatana. Wycofany, skłócony ze światem, wręcz na niego zły, że urodził się w takim okresie rozwoju techniki, który zawsze stał na drodze jego pomysłom. Tę wewnętrzną nienawiść do świata zmieszaną z szaloną potrzebą realizacji siebie poprzez wynalazki Bowie odegrał idealnie, gdyż sam był z tym samym światem skłócony i próbował go kontestować za pomocą muzyki.