ZAPOMNIANE filmy SCIENCE FICTION lat 90., które TRZEBA znać
Uprowadzenie
Podobne wpisy
Jeżeli jesteście zmęczeni konwencjonalnym podejściem do tematu inwazji obcych i bliskich kontaktów trzeciego stopnia, jeżeli męczy was, że w kinie zwykle pokazywane są one w sposób groteskowy i mało wiarygodny, polecam gorąco Uprowadzenie. Określiłbym ten film mianem dramatu, który za sprawą kierunku, jaki obiera fabuła, wchodzi w klasyczne ramy fantastycznonaukowe. To jednak ludzie, nie kosmici, są tu na pierwszym planie. Historia wyjęta jakby z akt Archiwum X. W niewyjaśnionych okolicznościach znika chłopak, a świadkowie twierdzą, że za uprowadzenie odpowiedzialne są istoty z kosmosu. Kto im jednak uwierzy, jeśli w mediach i świadomości społecznej pokutuje przeświadczenie, że wzmianki o UFO należy wkładać między bajki, a sugestie o ukrywaniu przez rząd niewygodnych faktów traktować jako teorie spiskowe? Jeśli miałbym film z 1993 roku do czegoś przyrównać, to chyba najtrafniej będzie przywołać po prostu Bliskie spotkania trzeciego stopnia Spielberga z jednym zastrzeżeniem – wizja kontaktu z kosmitami w Uprowadzeniu jest równie bliska, ale znacznie bardziej negatywna. Jest to film, który z założenia miał pewnie stanowić wodę na młyn wszystkich zwolenników teorii o latających spodkach i rzekomych porwaniach. Za sprawą tego, że nośnikiem tego dramatu są zwykli ludzie, a nie wybuchowe efekty specjalne, jest to jeden z najbardziej wiarygodnych przedstawicieli fantastyki kontaktowej.
Hotel New Rose
Film Abla Ferrary może dla przeciętnego widza okazać się dość wymagający. Co prawda fabuła jest prosta jak sznurek, ale sposób jej przekazania może niejednego znużyć. Przenosimy się do świata przyszłości, w którym rządzą dwie konkurujące ze sobą korporacje. Jedna próbuje podkupić drugą, podsyłając do ich największego umysłu seksowną kobietę. Jej rolą jest zdobycie serca mężczyzny i przeciągnięcie go na stronę konkurencji. Narracja skonstruowana została w sposób ogółem nietypowy, acz typowy dla stylu samego reżysera. Zamiast liniowej fabuły oglądamy zlepek sensualnych scen obrazujących akty miłosne i dziwne rozmowy. Taki Christopher Walken zachowuje się niejednokrotnie jak pies spuszczony ze smyczy – improwizacje nie wychodzą mu najlepiej. Partnerują mu wyjątkowo stonowany Willem Dafoe i seksowna Asia Argento. Mimo że w drugiej części filmu (zwłaszcza w finale) więcej jest tu pseudointelektualnego bełkotu niż konkretnych przesłań, z filmem warto zapoznać się chociażby dlatego, że stanowi bardzo osobliwy przykład science fiction. Cyberpunkowa przyszłość jest tu jedynie delikatnie zarysowanym tłem, zasugerowanym kilkoma gadżetami. Stanowi jedynie pretekst dla skrzyżowania dróg bohaterów i snucia intryg. Fani gatunku zwrócą pewnie uwagę także na to, że scenariusz został oparty na opowiadaniu o tym samym tytule autorstwa Williama Gibsona – znanego i cenionego pisarza SF. Hotel New Rose to zatem filmowa ciekawostka warta zweryfikowania.
Odwieczny wróg
Ktoś tu się chyba mocno Carpenterowskiego Cosia naoglądał. Odpowiedzialny za książkową i scenariuszową podstawę filmu Dean Koontz z pewnością inspirował się słynnym horrorem z 1982 roku, ale nie zostawia tej inspiracji samej sobie w skrypcie Odwiecznego wroga. Ponownie jest zimowo i klaustrofobicznie, ponownie atmosfera grozy rozkręca się bardzo powoli, ale miejsce akcji i rodzaj zagrożenia zdają się być o wiele bardziej złożone. To wisząca nad wydarzeniami tajemnica oraz sposób, w jaki wiąże się ona ze spiskowymi teoriami naszych dziejów, wydaje się być głównym atutem filmu Joego Chappelle’a. Filmu dodajmy, wartego uwagi także ze względu na nagromadzenie znanych nazwisk w obsadzie. Mamy okazję zobaczyć raczkujące poczynania filmowe młodej Rose McGowan oraz równie młodego (bo zaledwie 26-letniego) Bena Afflecka, wcielającego się tu w miejskiego szeryfa. Na dokładkę Liv Schreiber w ciekawej, nieco szalonej roli oraz crème de la crème, legendarny Peter O’Toole w roli naukowca mającego rozgryźć całą zagadkę. Film ma swoje problemy, głównie związane z tempem akcji, ale generalnie ogląda się go dobrze – przez większość czasu jest mrocznie, co w połączeniu z miejską ciszą oraz umiejętnościami głównego potwora niejednokrotnie skutkuje efektem solidnego wstrząsu.
Księżyc 44
Zanim Roland Emmerich stał się gigantem kina wysokobudżetowego za sprawą swoich katastroficznych wizji, zanim został okrzyknięty mianem Master of Disaster, nakręcił w swoich rodzimych Niemczech, acz przy udziale amerykańskich aktorów, film science fiction rozgrywający się w kosmosie. Akcja Księżyca 44 przenosi nas w czas, gdy wyczerpały się źródła zasobów naturalnych Ziemi. Korporacje toczą zaciętą walkę w kosmosie o to, kto więcej znajdzie i kto więcej zdobędzie. Tytułowy księżyc jest jednym z miejsc z aktywnymi kopalniami wydobywczymi. Problem w tym, że pracujące tam roboty zaczynają znikać, dlatego agent Felix ma zbadać sprawę pod przykrywką, wspierając się grupką skazańców. Lubię Księżyc 44 przede wszystkim za jego szorstkość i zdjęcia spowite mrokiem, za scenografię okrytą brudem i osnutą dymem. Lubię go za uzyskany w ten sposób klimat. Lubię też występy Malcolma McDowella i Briana Thompsona. To zupełnie inna skala i zupełnie inny efekt niż to, co Emmerich zaprezentował światu lata później, przy okazji Gwiezdnych wrót czy Dnia Niepodległości, gdyż reżyser dysponował przy Księżycu 44 nieporównanie mniejszym budżetem. Ale i tak warto dla tego osobliwego klimatu staroszkolnego kina SF.