Współczesne dzieci powinny oglądać dzieła Miyazakiego. Jego bajki uczą przede wszystkim tego, że otaczający świat nie jest czarno-biały, a nierzadko od dzieciństwa trzeba wprawiać się na własnej skórze, jak to jest funkcjonować w sytuacjach nieoczywistych i podejmować decyzje niekiedy mądrzejsze niż jednostronnie patrzący na świat dorośli. Laputa – podniebny zamek jest opowieścią dojrzałą – w przeciwieństwie na przykład do tego, czym od dziesiątków lat karmi dzieci Disney, który stawia na prostą rozrywkę, a jeśli rozważa kwestie ideologiczne, to są one zaprezentowane w sposób podobny co tłumaczenie budowy cepa niepiśmiennemu parobkowi z IQ nie wyższym niż 80. W Lapucie dziecko i dorosły znajdą wszystko – mądre maszyny, podły świat, łzy i nieskrępowane szczęście. Tylko co wybrać, żeby nie zagubić się w poszukiwaniach podniebnego zamku?
Z sentymentem ogląda się dzisiaj odrapane mury zamku w Pieskowej Skale, sfilmowane w naszej rodzimej produkcji fantasy, która próbowała zmierzyć się z wdzięczną prozą Williama Makepeace’a Thackeraya. Wyszło, jak wyszło. Może satyryczna zwiewność Thackeraya lepiej by się utrzymała w filmie, gdyby Polacy nie próbowali zrobić z Pierścienia i róży musicalu dla dzieci. Wyszło im coś w rodzaju farsy, której forma i tak nie została zrozumiana przez widzów z lat 80., a tym bardziej dla dzisiejszego pokolenia, nieważne jak Katarzyna Figura będzie się chwalić swoimi niewątpliwymi wdziękami. Polskie kino fantasy dzisiaj właściwie nie istnieje, a kręcone w przeszłości tytuły albo są tak złe, że nie warto o nich wspominać, albo nie przeszły próby czasu z powodu zbytniej hermetyczności formalnej. Lepszą wersją dla dzisiejszego widza jest niewątpliwie serial. Mniej w nim chaosu ze względu na podzielenie całości na odcinki, co tak nie męczy młodszego widza. A przy piosenkach może on się zupełnie niezobowiązująco bawić.
Pogromcę smoków wyparł z filmowego rynku Ostatni smok. Warto jednak o tym filmie pamiętać, gdy myśli się o smoczym kinie fantasy, chociażby z dwóch powodów: roli Petera MacNicola i sposobu pokazania smoka. Od razu przypomina mi się nasz polski towar eksportowy w postaci smoka z Wiedźmina. Ujmuje i wywołuje dreszczyk zainteresowania również świat przedstawiony w filmie. Nie jest to świat szablonowych superbohaterów, a zmęczonych magią ludzi, którzy nareszcie chcieliby od niej odpocząć. Być może taki sposób kreacji postaci i filmowej rzeczywistości spowodował, że dzisiaj nikt o tym filmie nie pamięta. Bo dla kogo mógłby być wzorem stary mag i jego niedoświadczony uczeń, gdy w świecie filmu panują wielcy czarnoksiężnicy pokroju Doktora Strange’a?
Znalazłoby się też kilka innych tytułów, które wspominam sentymentalnie, jako okruchy mojego dzieciństwa i początki fascynacji kinem. Czerwona Sonja, Powrót do krainy Oz, Narzeczona dla księcia, a nawet Willow, Ciemny kryształ czy też Labirynt stają się już dla młodego pokolenia tytułami egzotycznymi, nic niemówiącymi. Z jednej strony szkoda, a z drugiej to całkiem naturalny proces, i nie ma co utyskiwać, że nowe pokolenie jest jakieś gorsze. Jest zawsze takie, jak czasy, w których dorasta, bo tak powinno być dla naszego dobra.