search
REKLAMA
Zestawienie

Zakończenia filmów SCIENCE FICTION, których wciąż NIE ROZUMIEMY

Niezrozumiałe zakończenia mają największą szansę przetrwać w czasie i bywają największymi zagadkami.

Odys Korczyński

16 maja 2024

REKLAMA

Nasze niezrozumienie zakończeń niektórych filmów science fiction wynika z tego, że krył się za nimi tylko chaos, a nie żadna logiczna, finałowa koncepcja. Tak więc te niezrozumiałe zakończenia mają największą szansę przetrwać w czasie i bywają największymi zagadkami, za którymi nie kryje się żaden pomysł, bo scenarzystom po prostu zabrakło intelektualnych sił, żeby skonkludować swoje nieraz znakomite koncepcje wyjściowe. Stworzenie chaosu jest więc obroną, bo fani i tak będą się w nim doszukiwać czegoś intencjonalnego, a taki będzie tylko nieporządek. Są też takie niezrozumiałe zakończenia (pisałem już o nich wiele razy), które po jakimś czasie zostają wytłumaczone, albo przez widzów, albo – co gorsza – przez samych twórców. Tak było chociażby z Łowcą androidów. W przypadku Anihilacji trzeba sięgnąć do książki, a Incepcja została już setki razy przeanalizowana przez widzów i krytyków, w tym mnie. Podobnie można by określić Interstellar, ale zajmę się nim jeszcze raz, gdyż cenię sobie bardzo ten tytuł w filmografii Christophera Nolana.

„Akademia pana Kleksa”, 2023, reż. Maciej Kawulski

Dawno nie widziałem tak nieprzemyślanego filmu, bezczelnie ignorującego potrzeby dziecięcego widza, spłycając tak kultową bajkę do serii nic nie znaczących, źle zmontowanych i tandetnie reklamujących różne marki obrazów. Gniot, jakich mało w polskim kinie, chociaż kolorowy. Znalazło się w nim jednak zakończenie, które jest wyjątkowo niezrozumiałe i otwiera film na inny gatunek. Ada Niezgódka otwiera drzwi, a w nich stoi jej zmarły przyjaciel Albert, tyle że jest robotem. I jak tu zrozumieć to zakończenie, skoro Albert przecież się utopił w zamarzniętej wodzie, w bajkowej krainie, gdzie rezydowała dziewczynka z zapałkami. Kolejna odsłona przygód pana Kleksa będzie zapewne science fiction i zapewne będzie tam więcej takich nielogiczności. Wiem, że to miał być twist, no ale miałby on jakiś sens, gdyby całość produkcji go miała, a tak jest tak niezgrabnie przylepiony do całości jak reżyser Maciej Kawulski do kina dziecięcego.

„O-bi, o-ba: Koniec cywilizacji”, 1984, reż. Piotr Szulkin

Rozumiem, że nie można było otwarcie, bo film Szulkina jest gorzką refleksją nad ustrojem Polski Ludowej, więc musiała być to refleksja tak zagmatwana, jak tylko się da, żeby cenzorzy się nie domyślili. Kto powinien wiedzieć, ten wiedział; taką mam przynajmniej nadzieję, bo również jestem za młody, żeby zrozumieć i poprzeć własnym doświadczeniem enigmatyczną metaforykę filmu. Zakończenie więc będę interpretował jako apogeum szaleństwa. Za późno jest na jakikolwiek ratunek. Arka to mit, konstrukt, żeby trzymać ludzi za mordę. To dlatego Soft jest w balonie i jednocześnie na ziemi, nie mogąc się dostać do tej upragnionej wolności. Wszystko się miesza – prawda z kłamstwem, rzeczywistość zniszczonej rzeczywistości z szansą na odnalezienie raju utraconego.

„Czarne słońca”, 1992, reż. Jerzy Zalewski

Film zaginął gdzieś w polskiej filmografii wraz ze świetną kreacją Tomasza Dedeka (Wilk, który dzisiaj kojarzy nam się przede wszystkim z rolą Jędruli). Czarne słońca to nasz polski K-Pax, z tym że z o wiele mniejszym budżetem i o wiele bardziej skomplikowaną metaforycznie narracją. Bohaterem produkcji jest kosmita, który chce wrócić do więzienia, ale tak na dobre – czyli dostać potoczną czapę. Ma w tym cel, którego tu wam nie zdradzę. Co do zakończenia: jest ono dziwnym połączeniem scen. Jeszcze tę w areszcie zrozumiem, bo ona wynika z dążeń Wilka. Zabawa w kto wytrzyma dłużej bez powietrza, jest dla kosmity okazją do realizacji planu. Potem jednak następuje cięcie i przenosimy się do walącego się mieszkania, by znów obejrzeć wykonywanie wyroku na kosmicie. Potem to już tylko metafora uwolnienia poprzez śmierć.

„Milcząca gwiazda”, 1959, reż. Kurt Maetzig

Film Maetziga to dzisiaj widowisko nietypowe realizacyjnie, będące raczej ciekawostką dla fanów w zakresie historii gatunku. Z dzisiejszego punktu widzenia faktycznie może zadziwiać rozwiązaniami, jak również multikulturową grupą aktorów oraz, co nie jest akurat plusem tej produkcji, finałem. Tak więc w przypadku Milczącej gwiazdy, tego osobliwego mariażu kina polskiego i NRD-owskiego ku internacjonalistycznej chwale, widz 20-, 30-letni, może zupełnie nie zrozumieć, po co kręcić finał, który przypomina powitanie oficjeli na lotnisku w Nie lubię poniedziałku. Poza tym na Wenus również nic nieoczekiwanego się nie stało. Katastrofa nuklearna to najprostsze rozwiązanie, więc trudno czuć się fabularnie usatysfakcjonowanym. Ale to wszystko wnioski wynikające z myślenia współczesnych odbiorców. Wtedy było zupełnie inaczej. Całość filmu, jak i prozy Lema, były wystarczająco osobliwe, żeby nie szukać scen po napisach ani ukrytych znaczeń w postaci easter eggów. Przyznaję jednak, że na zasadzie metarefleksji ja również tego zakończenia nie rozumiem. Jest jakby niedokończone.

„Looper”, 2012, reż. Rian Johnson

Cid musiał przeżyć, ale nie za cenę śmierci matki. Śmierć ta ukształtowałaby go w kogoś złego tzw. Deszczowca, brutalnego mordercę, a jednocześnie szefa Looperów, w pojęciu młodszej wersji Joe byłoby niedopuszczalne, żeby żył. Starszy Joe więc miał pomysł, żeby zgładzić dziecko, jeszcze nim dorośnie. Problem w tym, że to jak chciał to zrobić, utworzyłoby antagonistę. Młodszy Joe więc w ostatniej chwili wpadł na pomysł, że zgładzi sam siebie. Wtedy starszy Joe po prostu zniknął i nic się nie stało. Ciekawe, że na to zniknięcie chwilę trzeba było poczekać, jakby materia świata przetwarzała nowe dane. Na polu kukurydzy (tak pamiętam) została Sara z synem. Joe przestał istnieć w czasie, więc dlaczego Sara została? Przecież cały bieg wydarzeń związanych z Joem powinien zniknąć? Nic z tego zakończenia nie rozumiem, a wy?

„Westworld”, 1973, reż. Michael Crichton

Produkcja, która wciąż zadziwia realizacyjną sprawnością. Jej zakończenie zalicza się do tej drugiej kategorii enigmatycznych finałów, czyli nie tych sztucznie skomplikowanych, pozbawionych nieraz sensu cliffhangerach, ale całkowicie niejasnych historii, bez jakiejś wiążącej konkluzji, dlaczego się tak stało, na którą często czekaliśmy cały film. Albo mi ona uciekła, bo nie znalazłem ani na początku, ani w rozwinięciu, ani w finale wytłumaczenia, do którego odniosłem wrażenie, że cały film zmierzał, dlaczego w parku rozrywki androidy nagle zwariowały? Dopadł je jakiś wirus, a może ich poziom skomplikowania nosił skazę ludzkiej inteligencji? Ostatnia scena ukazuje jedynie najazd na zmęczonego walką Petera Martina, a w tle słychać zaproszenie do niesamowitego parku tematycznego na niezapomnianą przygodę.

„Interstellar”, 2014, reż. Christopher Nolan

Myślałem o tym zakończeniu wielokrotnie i zwiodło mnie wytłumaczenie naukowe. Ono jest ważne, lecz w tym przypadku nie kluczowe. Kulminacja następuje u Nolana również nieco wcześniej i za finał uznaję nie scenę w szpitalu ani nie ucieczkę Coopera, lecz jego desperackie próby nadania wiadomości do córki, żeby przed laty zatrzymała go w domu. Przypomnę tylko, że po przejściu przez horyzont zdarzeń Cooper znalazł się w czymś w rodzaju tesseraktu, który jest konstruktem dającym mu dostęp do piątego wymiaru. Piąty wymiar jest przez Nolana zinterpretowany jako czas jeszcze nie podzielony na doświadczalne empirycznie momenty przed i po. Tutaj każda chwila czasu istnieje jednocześnie. Dla Coopera jednak musiała się znaleźć jakiś przedmiot lub zdarzenie interpretujące jego stan bez czasu. Półka z książkami okazała się dobrym pomysłem, chociaż dość niejasnym. Przez półkę Cooper mógł jednak dojrzeć przeszłość i swoją córkę Murph. Widział ją, a to zwiększało jego desperację. Widział siebie i nic nie mógł zrobić, prócz beznadziejnych prób wysłania jej wiadomości, aby powstrzymać jego dawne wcielenie przed wyjazdem, wysyłając wiadomość „S-T-A-Y” alfabetem Morse’a. Murph rzeczywiście otrzymała jego wiadomość, ale nie udało jej się przekonać go, aby został. To dowodzi, że Cooper nie mógł cofnąć się w czasie, aby zmienić przeszłości, a czas nie jest liniowy. Już samo to będzie dla wielu trudne do zrozumienia, ale chodzi mi o coś innego. Bardziej uwiedzeni nauką widzowie uczepią się zapewne oczywistości tej koncepcji, podczas gdy ucieknie im prawdziwe znaczenie filmu, które jest co najwyżej paranaukowe. Interstellar jest psychologizującą opowieścią o relacji ojca z córką i konfrontacji tej miłości z obowiązkiem wyznaczania kierunku dla ludzkości, która stoi w obliczu zagłady. Jak więc rodzina determinuje to, kim jesteśmy wobec naszego gatunku? Nie powinno być tu przecież sprzeczności, a jednak w przypadku człowieka jest istotna.

„Tenet”, 2020, reż. Christopher Nolan

Najpierw trochę o entropii, chociaż wciąż nie mam pojęcia, jak ją połączyć np. z wymianą gazową w płucach czy też z transportem tlenu we krwi przez hemoglobinę. W przeciwieństwie do Interstellara tutaj faktycznie chodzi o naukę, a nie emocje. Nolan zbudował Teneta na koncepcji entropii, aby wyjaśnić mechanizm stojący za inwersją czasu. Entropia to koncepcja, która opisuje przepływ energii między obiektami. Zakładając, że poruszamy się do przodu w czasie, entropia zawsze rośnie i nie może się zmniejszyć. Tak więc, gdybyśmy potrafili odwrócić entropię, jednocześnie cofnęlibyśmy się w czasie. Tylko jak być w cofającym się czasie i samemu się nie cofać albo odwrotnie, jeśli przyjmiemy te zasady wpływu na entropię? Najprościej więc było zilustrować to wizualizacją ruchu do tyłu i do przodu w scenach. Koniec filmu to jednak maksymalne zagmatwanie idei. Załoga Satora jest o krok od skompilowania algorytmicznej maszyny w ośrodku Stalask-12 z czasów sowieckich. Aby ich powstrzymać, Protagonista i Neil podzielili się na dwie drużyny: Czerwoną i Niebieską. Neil prowadził drużynę Niebieskich, która jest odwrócona, podczas gdy Protagonista i jego drużyna Czerwona pozostają w normalnym, posuwającym się zgodnie z entropią czasie. Te dwa zespoły atakują siły Satora, używając tak zwanego strategicznego wymyku nazwanego „tymczasowym ruchem szczypiec”, ale kiedy docierają do podziemnego bunkra, w którym składana jest maszyna, odkrywają, że załoga Satora złożyła już wszystkie dziewięć elementów. Wydaje się już na wszystko za późno. Protagonista napotyka tajemniczego martwego żołnierza, który niespodziewanie wraca do życia, mało tego zatrzymuje kulę przeznaczoną dla Protagonisty i otwiera bramę. Okazuje się, że tym żołnierzem jest (lub był) Neil, który przez cały czas pracował dla Protagonisty w przyszłości.

A teraz zagmatwajmy to jeszcze bardziej. Neil zdaje się znać Bohatera, kiedy spotykają się po raz pierwszy, a ta reakcja zapewne większości z nas umknęła. Kolejnym etapem jest odwrócenie Neila. Dopada samochód i za jego pomocą wyciąga Protagonistę i Ivesa z bunkra, zanim ten eksploduje. Sator zostaje zabity przez swoją żonę Kat. Protagonista zaczyna wreszcie rozumieć, że tak naprawdę założył organizację Tenet, tyle że zrobił to w przyszłości. W ten sposób zrekrutował, a następnie zaprzyjaźnił się z Neilem, zanim jeszcze go poznał, ponieważ znajomość zawarli w przyszłości.

„Memoria”, 2021, reż. Apichatpong Weerasethakul

Jedyne, co o tym filmie można powiedzieć, to to, że jest dziwny i cichy. Można przy nim medytować, a końcówka będzie dla każdego niezrozumiała, w sensie negatywnym lub pozytywnym. Niektórzy będą zdziwieni, że tylko tyle, a jeszcze inni zachwyceni, że to tylko tyle. Mam nadzieję jednak, że nikt nie powie, że to aż tyle. Memoria jest mniej znanym filmem, dlatego nie śmiałbym zdradzać jego zakończenia. Chciałbym, żeby fani science fiction sami odkryli, jak to proste rozwiązanie potrafi uczynić finał wielkim, takim niewygodnym i dźwięczącym w głowie rozwiązaniem, jak ten nadaktywny mózg na tych memach, który nie daje spać pewnej postaci z wielkimi, świecącymi oczami. Bohaterkę gra Tilda Swinton. Jessica jest Szkotką mieszkającą w Kolumbii, która pewnej nocy budzi się na dźwięk tajemniczego głośnego huku. Ten dźwięk powtarza się bez żadnego odniesienia do tego, co widać. Tylko Jessica go słyszy.

„2001: Odyseja kosmiczna”, 1968, reż. Stanley Kubrick

Kończę to zestawienie sztandarowym przykładem niejasnego zakończenia, nad którym głowią się krytycy i widzowie od dziesiątków lat, wymyślając czasem bardzo ciekawe koncepcje. To niewątpliwa wartość filmu Kubricka, takie pobudzanie wyobraźni, żeby działała kreatywnie. Interesujące są przynajmniej dwie interpretacje zakończenia. W pierwszej po przejściu Bowmana przez strefę Monolitu sekwencja w komnacie ma ukazać nam jego przemianę w bezcielesną panświadomość, zdolną do bezczasowej i wymiarowo dowolnej obserwacji dowolnego miejsca we wszechświecie. Bowman staje się pierwotną istotą, potencją, Gwiezdnym Dzieckiem, reprezentującym niemowlęctwo ludzkości, ale i innych gatunków żyjących we wszechświecie. Druga koncepcja jest mniej radosna, bo oto Bowman trafił do parku rozrywki, w którym bezlitosny demiurg zbiera swoje trofea. Człowiek stał się jednym z takich eksponatów, a obca, o wiele bardziej zaawansowana cywilizacja pokazuje go innym jako nieudany projekt, który zawiódł tak wielkie, boskie nadzieje.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA