search
REKLAMA
Zestawienie

Więzienne KINO AKCJI. Trzy ŚWIETNE filmy z charyzmy, pięści i krwi

Rafał Donica

2 stycznia 2021

REKLAMA

Blok 99 (2017), reż. S. Craig Zahler

Jakież musiało być zdziwienie widzów kinowych Pewnego razu na dzikim zachodzie (1968), gdy w ujęciu kamery na twarz mordercy spod kapelusza wyłoniła się twarz Henry’ego Fondy, do tamtej pory znanego wyłącznie z odgrywania postaci dobrodusznych, poczciwych i pozytywnych. W dodatku Fonda wykreował w filmie Sergia Leone charakter tak czarny jak smoła, zapisując się na zawsze w galerii najlepszych (tzn. najgorszych) bad guyów w historii kina. Tę aktorską odwagę i spektakularny, zakończony pełnym sukcesem popis ekranowej charyzmy dziś ośmielę się zestawić z wyczynem współczesnego aktora… Vince’a Vaughna. Aktor do niedawna kojarzony raczej z występami w komediach (jeden Psychol z 1998 wiosny nie czyni), często średniego kalibru i pozostający gdzieś daleko w ogonie II ligi Hollywood, nieoczekiwanie dla wszystkich wywrócił swoje ekranowe emploi do góry nogami. Odgrywając postać twardziela przez duże T, którego nie do końca udaje się nam rozszyfrować, pokazał prawdziwy kawał aktorskiego rzemiosła, nieskażonego ani fałszem, ani przesadą, jakby granie ekranowych badassów miał we krwi. I ani widzom, ani jego ekranowym przeciwnikom do śmiechu już nie jest.

Reżyser Bloku 99 S. Craig Zahler już w swoim debiucie Bone Tomahawk, niezwykłym filmie z pogranicza westernu i bardzo krwawego horroru, pokazał, w czym się lubuje. Jego styl najkrócej i najlepiej określa stwierdzenie, które można znaleźć w sieci, a mówiące, że filmy Zahlera zaczynają się w prawdziwym świecie, by powoli przekształcać się w surrealistyczne opowieści z wystylizowanym przedstawieniem przemocy. Ten opis pasuje jak ulał do Bloku 99, drugiego filmu w dorobku obiecującego amerykańskiego reżysera. Przez podróż z tego zwykłego świata do iście dantowskiego piekła prowadzi nas właśnie Vince Vaughn, w którym nie odnajdziemy choćby śladowej ilości jego dawnej komediowej maski. I film, i postać Bradleya kreowana przez Vaughna, to twory przedziwne, niecodzienne, wymykające się prostej klasyfikacji.

Reżyser już w pierwszych minutach filmu definiuje nieludzką siłę Bradleya i mocną kreską opisuje nam charakter bohatera, za którym będziemy podążać, często w dosłownym tego słowa znaczeniu, obserwując wielki krzyż wytatuowany na jego łysej głowie. Bradley w ataku złości na zdradzającą go małżonkę, gołymi rękoma (podobno Vaughn zrobił to własnoręcznie na prawdziwym aucie) wyłamuje z samochodu lusterka, łokciem wybija szybę i wyrywa maskę. Co najważniejsze, choć wyładowuje złość i frustrację w tak prymitywny sposób, jednocześnie nie tyka choćby palcem swojej kobiety. Po ataku złości z zakrwawioną dłonią, siada na kanapie i rozmawia z ukochaną tak spokojnie, jakby właśnie spotkali się w Starbucksie i siedzieli przy miętowym latte. Ten niezwykły dualizm: oschła, zwierzęca brutalność z jednej, zdolność do wybaczenia i troska o najbliższych z drugiej strony, będzie towarzyszyć Bradleyowi przez całą wyprawę do tytułowego Bloku 99, najgorszego miejsca w najgorszym więzieniu. I będziemy mu w tej mrocznej eskapadzie z całych sił kibicować!

Trwający całe 130 minut film z 2017 roku ma niespieszne, a wręcz (w pierwszej połowie) ślimacze tempo, ale niepokojący, niemal hipnotyzujący stoicyzm Vince’a Vaughna, jego sposób bycia, mówienia, poruszania się oraz jego niejasna, intrygująca przeszłość utrzymują zainteresowanie widza na najwyższym poziomie. Film widziałem już trzy razy w ciągu kilkunastu miesięcy i za każdym razem oglądam go od deski do deski, bez tzw. przerwy na siku. Niezwykły pokaz siły, determinacji i odporności na ból Bradleya przedstawione na początku filmu prowadzą w trzecim, diabelnie satysfakcjonującym widza akcie do niezapomnianych scen mordobić. Na pierwszy rzut oka charakteryzują się one siermiężną choreografią. Ciosy zadawane są jakby w zwolnionym tempie, topornie i z mozołem, przez co mają niepowtarzalny charakter i pewien niewytłumaczalny, surrealistyczny posmak. Niezachwiana pewność siebie, nonszalancja Bradleya i brutalna siła z piekła rodem grają w nich pierwsze skrzypce. Do tego dochodzi narastająca ze sceny na scenę liczba łamanych kości, miażdżonych czaszek, w konfiguracjach tak niemożliwie brutalnych, że momentami sprawiają wrażenie groteskowych, umownych, niczym wyciągnięte z jakiegoś komiksu o przygodach Lobo.

Konstrukcja Bloku 99 to konsekwencja reżysera w budowaniu posępnej, mającej własny styl opowieści, ale przede wszystkim niesamowity popis aktorski mierzącego blisko dwa metry Vince’a Vaughna, który do roli wzmacniał tężyznę fizyczną i trenował boks. Aktor niesie na swoich barkach 130 minut filmu, doskonale czując odgrywaną postać, jakby urodził się, by zagrać Bradleya Thomasa, żywcem przypominającego mieszankę Marva z Sin City z (w mniejszym stopniu) Conanem Barbarzyńcą. Nie tylko dlatego, że wygląda jak zabijaka wyjęty ze średniowiecznego pola bitwy, że miażdży wrogów by słuchać lamentu ich kobiet i jest nienormatywnie odporny na ból. Przede wszystkim dlatego, że motorem jego działań jest miłość do kobiety i ślepa zemsta oraz dobre serce tkwiące w mocarnej obudowie. Podróż do piekła w pogoni za tymi złymi (choć i Bradley do tych dobrych średnio pasuje) stanowi dla widza kawał solidnej, męskiej rozrywki, na najkrwawszym poziomie, gwarantującym przyjemne podrażnienie pierwotnych instynktów drzemiących w każdym facecie.

Bradley w każdej sytuacji jest spokojny i opanowany, swoje myśli i emocje wyraża w prostych, konkretnych słowach, a rozmazanie twarzy przeciwnika po betonie jest dla niego tak łatwe i bezemocjonalne jak posmarowanie chleba nożem podczas robienia studenckiej kanapki. Vince Vaughn porusza się nieco ociężale, jak przystało na kawał chłopa mierzącego 1,96 m, w walce nie wykazuje się zbyt wielką szybkością czy dynamiką, lecz brutalną, prymitywną siłą. Można powiedzieć, że jest jak… leniwy rekin. Określenie to znalazłem w samym filmie, Lazy Shark to bowiem nazwa łodzi, którą Bradley wypływa wraz z dwoma zakapiorami, by wyłowić narkotyki. Prawdopodobnie ten napis na łodzi nie ma nic wspólnego z postacią kreowaną przez Vaughna, ale doskonale ją opisuje.

Jeżeli jakimś cudem przegapiliście Blok 99, koniecznie musicie nadrobić tę zaległość, na moją odpowiedzialność, satysfakcja gwarantowana albo zwrot pieniędzy. A jeśli ta wyprawa do czeluści piekieł Wam się spodoba, rzućcie także okiem na trzeci film S. Craiga Zahlera – Krew na betonie, z Melem Gibsonem i powtórnie Vince’em Vaughnem, tym razem jednak na drugim planie. Choć film nie daje już takiego emocjonalnego kopa jak więzienna historia Bradleya rozdeptującego swoich przeciwników, to wciąż solidne i bardzo mocne kino akcji z satysfakcjonującym finałem. Od premiery Krwi na betonie minie za chwilę trzy lata i szkoda, że na razie nie widać na horyzoncie nowego projektu nietuzinkowego reżysera.

Rafał Donica

Rafał Donica

Od chwili obejrzenia "Łowcy androidów” pasjonat kina (uwielbia "Akirę”, "Drive”, "Ucieczkę z Nowego Jorku", "Północ, północny zachód", i niedocenioną "Nienawistną ósemkę”). Wielbiciel Szekspira, Lema i literatury rosyjskiej (Bułhakow, Tołstoj i Dostojewski ponad wszystko). Ukończył studia w Wyższej Szkole Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie na kierunku realizacji filmowo-telewizyjnej. Autor książki "Frankenstein 100 lat w kinie". Założyciel, i w latach 1999 – 2012 redaktor naczelny portalu FILM.ORG.PL. Współpracownik miesięczników CINEMA oraz FILM, publikował w Newsweek Polska, CKM i kwartalniku LŚNIENIE. Od 2016 roku zawodowo zajmuje się fotografią reportażową.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA