Shot Caller z 2017 roku, w naszym kraju znany pod tytułem Skazany, jest na tle poprzedników najbardziej stonowany, zarówno pod względem tempa akcji, jak i ilości prezentowanej przemocy. Ale gdy już ta na ekranie się ukazuje, przedstawiana jest w sposób niezwykle naturalistyczny i krwawy. Skazany to konglomerat znanych elementów, zaczerpniętych m.in. z Gorączki Michaela Manna i serialu Breaking Bad. Główna postać w swoim opanowaniu przeplatanym brutalnymi pokazami siły kojarzy się z kolei z kreacjami Viggo Mortensena w dwóch genialnych filmach Davida Cronenberga: Historii przemocy i Wschodnich obietnicach. Choć jednak w Shot Caller nietrudno dopatrzeć się tych wszystkich naleciałości i zapożyczeń (świadomych lub nie), nie jest to kopiowanie dla kopiowania, bo reżyser i scenarzysta Ric Roman Waugh tworzy ze znanych klocków zupełnie nową, oryginalną i porywającą jakość.
Ric Roman Waugh, były kaskader (m.in. Oni żyją, Uniwersalny żołnierz, 60 sekund), miał już za sobą doświadczenie w mocnym kinie więziennym, albowiem dekadę wcześniej nakręcił bardzo solidnego Skazańca (oryg. Felon) ze Stephenem Dorffem i Valem Kilmerem w rolach głównych. Na marginesie, ten film więzienny także mogę Wam z czystym sumieniem polecić, a ciekawostką jest fakt, że część akcji Shot Callera rozgrywa się w tym samym więzieniu przeznaczonym wyłącznie dla mężczyzn (Więzienie stanowe w Kalifornii, Corcoran), co akcja Felona. W centralną postać wciela się Nikolaj Coster-Waldau, duński aktor, którego szersza publiczność kojarzy zapewne z roli Jamiego Lannistera w serialu Gra o tron. W Shot Caller Coster-Waldau wciela się w ustatkowanego, szczęśliwie żonatego i dzieciatego maklera, któremu powinęła się noga i który trafia do więzienia o zaostrzonym rygorze. Gdy go poznajemy, właśnie wychodzi na wolność, a na twarzy i wytatuowanym ciele ma „wypisane”, że po latach odsiadki jest równie twardy, co więzienne mury, które właśnie opuścił.
Widać, że aktor znacznie przypakował, aby wiarygodnie przedstawić swoje drugie oblicze. Choć duński aktor ogranicza aktorskie środki ekspresji do minimum, kradnie show wszystkim aktorom, z którymi pojawia się na ekranie, włącznie z Jonem Bernthalem, etatowym świrusem, którego osobowość trudno przyćmić przed kamerą. Akcja filmu rozgrywa się, podobnie jak w przypadku Krwawej zemsty, na dwóch płaszczyznach, za murami więzienia oraz na wolności i podobnie jak w filmie ze Scottem Adkinsem, mamy do czynienia z licznymi retrospekcjami, z których krok po kroku dowiadujemy się, jak rozwijała się ścieżka kariery naszego bohatera. W retrospekcjach widzimy Maklera (bo taką ksywkę przyjmuje za kratkami) jako statecznego męża i ojca, nienagannie ubranego w garnitur.
W trakcie właściwej akcji filmu nosi flanelową koszulę, ma długie, zaczesane włosy i charakterystyczny wąs i choć to z pozoru niewielka zmiana w wyglądzie, aktor prezentuje się jak dwie, niemające ze sobą nic wspólnego osoby. To zasługa znakomitego aktorstwa w wykonaniu Costera-Waldaua oraz kapitalnie napisanej postaci i świetnego scenariusza, które pozwoliły mu rozwinąć skrzydła. Szkoda, że reżyser i Nikolaj Coster-Waldau nie kontynuowali współpracy przy kolejnych projektach. Ric Roman Waugh wolał zacząć kręcić umiarkowanie dobre sensacyjniaki z mocno przereklamowanym i przebrzmiałym Gerardem Butlerem: Świat w ogniu (2018) i Greenland (2020), choć pod ręką miał takiego kozaka jak Coster-Waldau. Ten niedoceniany aktor charyzmą i talentem aktorskim, jaki zaprezentował w Shot Caller, zjada dzisiejszego Butlera na śniadanie.