WIEDŹMIN i polski ból RZYCI, czyli co się UDAŁO, a co NIE WYSZŁO

Ideologia feministyczna
Podobne wpisy
Jeśli w ogóle można stwierdzić, że ona wyszła, to jak najbardziej, tak. Jeśli w serialu są jakiekolwiek wtręty ideologiczne czy – jak wolą prawilni wyznawcy katonarodowego kibolstwa – niemoralnego lewactwa, są one wkomponowane w fabułę taktownie i płynnie. Trudno w opowieści fantasy nie poruszać idei wolności, obrony słabszych czy natury potworów, które niejednokrotnie są takimi jedynie z wyglądu. Problematyka równości płci także nie jest niczym nowym, przynajmniej w literackim świecie fantastyki. Świetnym przykładem dalekiej od łopatologii klasy w prezentacji liberalnych poglądów na rolę płci jest scena, w której Yennefer (Anya Chalotra) chowa na brzegu morza zamordowaną malutką córkę królowej Kalis z Lyrii (Isobel Raidler). Yen mówi: „Żałuję, że nie pożyłaś, ale wiele nie tracisz. Co takiego jednak byś miała? Rodziców? To oni zgotowali ci ten koniec. Niewiele tracisz. Przyjaciół? Tylko w dobrych chwilach. Kochanków? Przez pewien czas są mili, ale w końcu rozczarowują. Spójrzmy prawdzie w oczy. Jesteś dziewczyną. Twoja matka w jednym miała rację. Jesteśmy tylko naczyniami, nawet jeśli mówią nam, że jesteśmy wyjątkowe. Tak jak mnie i tobie. Pozostajemy tylko naczyniami. Czerpią z nas, póki mogą. Zostajemy potem puste i same. Masz szczęście. Wygrałaś, nawet o tym nie wiedząc”. Dawno nie słyszałem we współczesnym filmie fantastycznym tak zdystansowanego, zimnego, a jednocześnie poruszającego opisu panującej na całej ziemi od setek lat nierówności płciowej. I nieprawda, to nie jest żadna ideologia feministyczna. To mówienie o elementarnych prawach człowieka, nad które ciągle przedkładany jest zabobon, konwenans i bogobojna tradycja.
Aretuza, czyli garbata siostra Hogwartu
O ile Yennefer udało się naprawić ciało dzięki magicznym zabiegom, tak Aretuza w świecie magów niestety została prowincjonalną szkółką zakonną. Tak przynajmniej się wydaje, jeśli oceniać stronę wizualną najbardziej znanych szkół czarodziejów w kinowych światach fantasy. Aretuza wygląda biednie zarówno w środku, jak i na zewnątrz. Razi powtarzanie za każdym wejściem wciąż tych samych ujęć – panoramowanie z boku na wieżę i wzburzone morze, przelot drona od góry oraz ujęcie z żabiej perspektywy całego, rozświetlonego budynku. Wieńczący szkolenie magów bal z udziałem władców, do których poszczególne czarodziejki udadzą się na służbę, przypomina kończące się nudne wesele. Większość gości już gdzieś się ulotniła albo padła pod stołami. W kadrze pozostało co najwyżej kilkanaście osób jednocześnie. Zdjęcia są pozbawione wyrazu, wręcz ascetyczne pod względem scenografii oraz, co najważniejsze, nie ma w nich magii. Podobne przyjęcia na przykład z Harry’ego Pottera aż kipiały szczegółami, które swoim przepychem podkreślały wagę fabuły. A w Wiedźminie jest lokalnie, niekiedy tak bardzo, jak w strażackiej remizie, tyle że w dużej wsi. Zarzut ten dotyczy nie tylko balu magów, ale i prezentacji wszystkich większych uroczystości w serialu (np. przyjęcie wraz z prezentacją kandydatów na mężów dla Pavetty). Pod tym względem ewidentnie zabrakło wystarczających środków finansowych. Mając w pamięci projekty lokacji z Gry o tron, Wiedźmin pachnie taniością. To taki odchodzący w przeszłość styl romański w porównaniu z panoszącym się w kinematografii gotykiem.