WIEDŹMIN i polski ból RZYCI, czyli co się UDAŁO, a co NIE WYSZŁO
Yennefer
Podobne wpisy
Sporo się nasłuchałem o tym, jaka to najnowsza Yen będzie beznadziejna, bo za młoda, bo nie ma w niej krzty wyuzdania, bo nie przypomina tej z gry, i po wtóre, bo za młoda. Koronny argument bazujący na jej wieku (Anya Chalotra ma 23 lata) upadł już po drugim odcinku. Wtedy Yen była jeszcze na wpół dziką garbatą wieśniaczką. Jakby garb nie był wystarczającym stygmatem, dziewczyna miała również zniekształconą twarz. W takiej obskurnej powłoce potrafiła jednak zaskarbić sobie sympatię widzów. Mało tego, niezwykle celnie została dla niej zaplanowana jeszcze jedna odważna rola – pokazanie, że niepełnosprawni również mogą uprawiać seks i są w tym akcie podniecający. Mam tu na myśli scenę erotyczną z Istreddem (Royce Pierreson). Chociaż akurat w tym przypadku Bronisław Wrocławski w tej roli okazał się o wiele bardziej charakterny, to sama scena zapada w pamięć, bo jest sugestywna i bezpretensjonalna. Garbata Yen ujeżdża młodego czarodzieja. Jej krzywa twarz pod wpływem podniecenia jeszcze bardziej się krzywi, a garb wraz z jej kształtnymi pośladkami falują rytmicznie, aż do finału.
Sporadycznie wydarzają się w historii kina takie dziwy. Filmowcy uważają, zresztą nie bezzasadnie, że zwykli ludzie, mimo że z reguły nie mają odwagi odbierać niepełnosprawnym pełni praw zwykłego, sprawnego biologicznie człowieka, wolą nie oglądać na ekranie, na czym polega intymność seksualna ludzi bez rąk czy nóg. To właśnie jeden z przejawów społecznej dwulicowości, podobna zresztą do rzezi karpia w imię radosnych i pełnych miłości bożonarodzeniowych ideałów, że tak wykorzystam jeszcze atmosferę końca grudnia w polskich domach. Tak więc Anya Chalotra wypadła ze wszech miar niesamowicie. Prócz wzmocnienia aktorskiej pozycji Henry’ego Cavilla i stworzenia z nim zmysłowego duetu, potrafiła unieść w swojej postaci trudne brzemię – głos kobiecej wolności, lecz racjonalnie podchodzący do kobiecości w ogóle. Yen nie jest walczącą feministką. Ona chce wyłącznie racjonalnie umotywowanej równości, a to przecież nie oznacza, że nastąpi nagły i gwałtowny wzrost populacji lesbijek, a mężczyźni umrą. Taka seksualna fantastyka jedynie w TV Trwam i od jakiegoś czasu w TVP.
Gołe cycki i inne przekleństwa
Czas na zgrzyt zarówno w stosunku do literackiego pierwowzoru, jak i świata gry komputerowej. Wiedźmini słyną z przeklinania. Żeby jednak przeklinać w wiedźmińskim stylu, a więc w klasyczne, polskie bluzgi wplatać nieco swojskiego, wręcz ludowego zaśpiewu, trzeba dysponować nie lada inteligencją. Niestety, w netflixowej wizji niewiele z tej finezji w rzucaniu mięsem pozostało. Albo więc twórcy nie za bardzo zrozumieli, na czym polega ten specyficzny dla Sapkowskiego sposób wypowiadania się, albo bali się, że część widzów po prostu nie wytrzyma tego bezpardonowego chędożenia języka. Ileż można przecież o tym ruchaniu rzyci słuchać? Milionom graczy jednak to nie przeszkadzało – zwłaszcza pierwsza część Wiedźmina obfitowała w takie smaczki. Brylowali przede wszystkim Geralt oraz Talar. Co do gołych cycków, każdy szanujący się świat fantasy musi w nie obfitować, bowiem magia zawsze dotyka pierwotnych korzeni rzeczywistości, a erotyka jest z nimi nierozerwalnie połączona. Stwierdzenie to oczywiście nie dotyczy fantasy chrześcijańskiego, bo akurat Tolkien bał się nagości, zwłaszcza tej kobiecej, niemal jak Eskimos ciepłych krajów. Pod względem estetycznej jakości golizny Wiedźmin wygląda doskonale, chociaż nie odważnie. Sytuacja przedstawia się tu nieco lepiej niż z przekleństwami, ale czegoś jednak brakuje, jakiejś kropki nad i, atawistycznego wyuzdania, komplementarności w stosunku do odwagi, z jaką pokazane jest zabijanie. Pewnie zadecydował marketing oraz kategorie wiekowe. Netflix nie chciał nakręcić filmu tak naprawdę kontrowersyjnego, a wierna adaptacja prozy Sapkowskiego do tego by pewnie doprowadziła.
Cirilla
Freya Allan w roli Dziecka Niespodzianki jest chyba najbardziej słowiańskim ognikiem w całym serialu. Młodziutka, zagubiona blondynka o delikatnej, wręcz efemerycznej urodzie. Tak właśnie wyobrażałem sobie Ciri na początku jej magicznej drogi. Niekiedy jej naiwność wyraźnie razi. Trzeba jednak wziąć poprawkę na to, że scenarzyści starali się w nieliniowo płynącej fabule jak najwierniej odtworzyć psychologiczny obraz Cirilli. Nie możemy jako widzowie oczekiwać od dziecka, że zawsze będzie wygłaszało mądre, poparte doświadczeniem kwestie. Jeśli do jej postaci krytycy właśnie tak podeszli, mogli wyjść jedynie na bufonów.
Smok, który znowu nie wyszedł
Wszyscy miłośnicy tematyki fantasy zdają sobie sprawę, jak ważnymi postaciami w ukochanych przez nich uniwersach są smoki. Są jednymi z najstarszych i najbardziej umagicznionych stworzeń, a jednocześnie, w zależności od podejścia pisarzy, bywają mądrymi, lecz śmiercionośnymi wrogami. Zawsze niepodważalna jest natomiast ich historyczność oraz prastara wiedza, którą dysponują. Niewątpliwym wyznacznikiem jakości filmów fantasy i punktem honoru ich twórców jest stworzenie takiego smoka, który będzie zapamiętany. Takowy stwór powinien mieć więc osobowość. Z pewnością to dmuchane, gumowe smoczysko z Wiedźmina Marka Brodzkiego osobowości nie miało, stąd to pełne napięcia oczekiwanie, czy aby smok od Netflixa nareszcie zmaże tę smoczą hańbę i fatum wiszące nad prozą Sapkowskiego. Nic bardziej mylnego, legendarny złoty smok z produkcji Lauren Schmidt utrzymał poziom, rzecz jasna ten niski.
Złoty smok ani nie jest Smaugiem z Hobbita Petera Jacksona, ani nie dorównuje smokom z Gry o tron. Został zrobiony wybitnie po kosztach, czego zresztą jego twórcy pewnie byli świadomi. Zastosowali więc pewne kamuflujące zabiegi. Złoty smok przede wszystkim niewiele się rusza, głównie stoi. Nie jest pokazane, jak lata, a jego udział w walce z siepaczami jest symboliczny, chociaż według fabuły ma być zupełnie inaczej. Wiele do życzenia pozostawia również jakość zmontowania jego postaci z ludźmi, głównie z Wiedźminem i stojącą obok Yen. I chociaż jest smokiem lepszym niż ten polski z 2001 roku, to przecież minęło 18 lat. Oznacza to, że właściwie nie posunęliśmy się z jakością smoka do przodu. To bolesne, ale prawda niejednokrotnie taka bywa – o złotej jaszczurce od Netflixa wolę jak najszybciej zapomnieć.
Krasnoludy
Gdyby nie Tolkien, nigdy byśmy nie wykształcili takiego, a nie innego archetypu krasnoluda, który do dzisiaj obowiązuje w kulturze popularnej. Tym więc mocniej złapałem się za głowę, że w najnowszym Wiedźminie krasnoludami są ludzie cierpiący na achondroplazję – głównie, żeby być dokładnym. To pójście na skróty, realizacyjna taniość, jakich mało, oraz policzek dla wszystkich znawców fantasy. Przypominam, że krasnoludy nigdy karłami nie były. Ta przedwieczna nordycka rasa dvergów nie jest jakąkolwiek patologiczną formą rasy ludzkiej. Pokazywanie ich za pomocą karlich aktorów nie jest w porządku ani wobec ludzi, ani wobec mitologii krasnoludzkiej.