Wątki z popularnych SITCOMÓW, które dziś NIE MOGŁYBY powstać
Sitcomy są rodzajem lustra rzeczywistości społecznej. Krytykują, ale także opisują świat współczesny twórcom. Wątki w nich występujące również się zmieniają, symultanicznie z ewolucją kultury pozafilmowej. Trudno się więc dziwić, że dla kogoś żyjącego w latach 50. XX wieku temat transpłciowości może być niezrozumiały oraz szokujący. Chociaż można, gdyż rozumiemy ten problem dzisiaj realnie, poważnie i nie wyśmiewamy cierpienia innych ludzi, którzy szukają desperacko siebie w nowym ciele ze zmienioną płcią. Nie wyśmiewamy, ale czy wolno nam czasem potraktować je z przymrużeniem oka, w imię wolności twórczej? To tylko przykład, ale jakże brzemienny w skutkach wszelkiej krytyki oraz nieświadomości jej granic dobrego smaku. Żeby chociaż spróbować odpowiedzieć na to pytanie, gdzie one są, warto przyjrzeć się dzisiaj, co się zmieniło w sitcomach, nawet w ciągu ostatnich 20 lat. O czym można w nich mówić, co wyśmiewać, a czego już nie wolno. Może wtedy łatwiej będzie nam zrozumieć, jak daleko sięgają zmiany w naszym społeczeństwie, przynajmniej zachodnim, czy idą w dobrym kierunku i o czym dzisiaj nie można już swobodnie mówić, tego krytykować itp. O czym to świadczy? Jest wyrazem dobrej zmiany? A może wolność społeczna zaczęła na pewnym poziomie odradzać się jako niewola twórcza? W ogóle jako niewola, które od wolności wzięła początek, a potem znów z niewoli na zasadzie rewolucji przemieni się w wolność?
Wierzycie w to koło wiecznych powrotów, w jakąś prawidłowość zmian, które rządzą społeczeństwem? Na razie, spoglądając na historię wartości i moralności, biegnie ona liniowo, z małymi cofnięciami, lecz ogólnie liniowo, do przodu, coraz bardziej troszcząc się o humanitaryzm, co nieodzownie na tym etapie naszej kulturowej troski oznacza, że ktoś, kto nie jest jego zwolennikiem, będzie bardzo, wręcz śmiertelnie, cierpiał. Czy to nadal humanitaryzm, czy egalitarna hegemonia liberalizmu, która jest nieunikniona, żeby zmienić świat na lepszy?
Miesiączka, równość płci i głupie kobiety („Świat według Bundych”)
Pisząc o filmach, które są umocowane ideologicznie, warto niekiedy zaczepić tę drugą stronę, jak w przypadku konserwatywnych Bundych oraz krytykujących tę ideologię patriarchatu liberałów. Gdzie jest granica tej satyry? Czy ma ona jakiś wymiar wychowawczy? I tutaj widać problem nieprzystawalności Świata według Bundych do współczesnych standardów. W dzisiejszych czasach należy odpowiedzieć sobie na pytanie, co mają na celu współcześnie realizowane sitcomy. Czy mają jedynie niezobowiązująco rozweselać, a tylko czasem smucić, czy może dawać jakąś nadzieję, a jednocześnie bawić i edukować? Mam wrażenie, że Świat według Bundych jest beznadziejną i bezrefleksyjną wizją świata, która pewnie na jakimś etapie ludzkiego rozwoju mentalnego będzie się podobała, lecz dojrzały widz uświadomi sobie, że ta knajacka rodzinka to obraz kompletnej patologii, niegodnej oglądania i bawienia się tym typem żartu. Mało tego, taki sitcom nie daje żadnego pocieszenia. Satyra nie powinna dołować, ale poprzez swój cynizm pobudzać do wymyślenia rozwiązania, do zrozumienia, że istnieje odmienna droga, jakaś szansa dla człowieka wyjścia z takiego domu i założenia własnego, lepszego, a nie równie patologicznej kopii. Rodzina Bundych jest czasem śmieszna, lecz zupełnie zaprzepaszczona. Nie ma przed Alem i Peggy żadnej przyszłości. Pomyślmy o jednym z odcinków, w którym Al przypomina sobie, jak trudne relacje łączyły go ze szkolną bibliotekarką. Generalnie najważniejszym wnioskiem Ala jest uświadomienie sobie, że jego największym osiągnięciem w życiu jest przeżycie, dotrwanie do tego momentu, gdy sobie to uświadamia, opanowanie tej egzystencji w takim tylko stopniu, że da się przeczołgać przez jeszcze jeden dzień i nie strzelić sobie w łeb. Peggy ma podobnie katastrofalny przekaz, który jest jej największą mądrością życiową przekazywaną córce. Życie kobiety powinno bazować na wystrzeganiu się jakichkolwiek zajęć zawodowych, znalezieniu męża, nawet patola, ale żeby coś zarabiał, oraz przetrwaniu w tym związku, żeby wychować dzieci. Względnie kilka razy trzeba będzie uprawiać seks, ale w sumie wystarczy raz, żeby zajść w ciążę i na zawsze uwolnić się od pracy zawodowej.
Taka wizja kobiecości nie przystaje do współczesnych standardów, chyba że mówimy o polskiej publicznej telewizji albo jakimś totalitarnym polityczne i fundamentalistycznym religijnie kraju. Żarty z okresu podobnież nie mają racji bytu, zwłaszcza gdy wciąż w naszym cywilizowanym społeczeństwie część kobiet i nastolatek w szkołach nie ma dostępu do podpasek i tamponów, co nazywane jest, drodzy męscy czytelnicy, ubóstwem menstruacyjnym.
I wreszcie nie ma miejsca na żarty z nierówności i podtrzymywanie stereotypów. Dobrym ich przykładem jest Kelly Bundy. Kelly jest klasyczną ofiarą poniżania ze względu na płeć. Jej osoba bazuje na stereotypach – blondynka, co oznacza, że jest głupia; ładna, więc musi być puszczalska; puszczalska, zatem musi być przez męskich szowinistów potępiona i stygmatyzowana, ale każdy z tych krytykujących ślini się na jej widok i najchętniej by ją zaciągnął do łóżka. Tak okropna dwulicowość przekazu nie byłaby dzisiaj możliwa, kiedy w sitcomach twórcy starają się edukować publiczność na temat kwestii równości płciowej i szacunku do seksualności.
Seksizm („Mogło być gorzej”)
Sitcom nie chwycił, może dlatego, że nieco mniej w nim cech sitcomu niż np. w Pełnej chacie, a może właśnie ze względu na chodnikowy humor, bazujący na seksizmie i przemocy psychicznej okazywanej przez głównego bohatera kobietom. W tym tak naprawdę był dobry Kenny, w obrażaniu i byciu burakiem, i niestety na tym zbudowano całą fabułę. Seksizm więc aż wylewa się z ekranu. Czy więc śmieszne jest bicie kamerzysty, wyśmiewanie się z imion dzieci, traktowanie kobiet jako ludzi gorszych, co przejawia się w krytyce ich poglądów, hobby, zachowania, a nawet strojów, chociaż sam Kenny wygląda jak wyjątkowe bezguście chowane do 40. roku życia w zaciszu rodzicielskich pieleszy.
Homoseksualizm i pedofilia („South Park”)
Sytuacja z South Parkiem jest nieco odmienna, bo nie ma wyraźnej granicy między tematami, które mogły być kiedyś w nim poruszane, a teraz raczej nie mogą. South Park w przeciwieństwie do Świata według Bundych to pouczająca satyra na temat naszego świata, krytykująca wszystko to, co ma status niezwykle ważnego i warunkującego nasze postępowanie, lecz w istocie jest tylko irracjonalnym, ludzkim zachowaniem, podtrzymywanym w mocy nieraz wyłącznie z wygody oraz chęci zysku z wykorzystaniem uzależnionych ideologicznie ludzi. I to South Park krytykuje masowo. Porusza nieraz jednak kwestie, których unika się w sitcomach generalnie ze względu na ich kontrowersyjność. Tymi tematami jest gejowskie porno i pedofilia. Ich zestawienie z pewnością zostanie odebrane jako kontrowersyjne, bo stawia w jednym szeregu pedofili z osobami homoseksualnymi. Wiem, że niektóre środowiska stygmatyzujące gejów tak by chciały. Wreszcie znaleźliby jakiś konkretny motyw, żeby homoseksualistów, jak to robili naziści, uznać za element zbędny w społeczeństwie, lecz nauka jest tutaj bezlitosna dla tych niebezpiecznych, uogólniających rojeń. Niemniej w odcinku 10. sezonu 13. South Parku jest sytuacja, z której niektórzy mogą wyciągnąć niebezpieczne wnioski. Otóż nauczyciel WF-u ustawia dzieci w oficjalnej pozycji startowej zapasów, co jest przez nie odczytane jako pozycja seksualna dwóch mężczyzn, którzy swoją postawą nie reprezentują żadnej NORMALNOŚCI, tylko „pedalstwo”. Dalej prócz tego określenia pada słowo „pedofil”, więc wszystko jest wsadzone do jednego worka. Finalnie dzieci skutecznie się bronią, grożą nauczycielowi, że zgłoszą sprawę na policję itp. Trzeba przyznać, że zachowały się odpowiednio do ewentualnego zagrożenia, lecz nie do tej konkretnej sytuacji. Twórcy South Parku dali prztyczka w nos zarówno postępowcom, jak i ludziom niewyedukowanym, którym wszystko kojarzy się z seksem, a sam seks jest z natury zboczeństwem. Seksualna jest nawet pozycja wyjściowa w zapasach. Wszystko to oczywiście żart, niemniej w sitcomach dzisiaj unika się takich generalizacji, a temat homoseksualizmu jest traktowany ostrożnie.
Wojna jako satyra wojenna („M*A*S*H”)
Fenomen wojny w kinie jest ciekawy psychologicznie. Z jednej strony nasza cywilizacja coraz bardziej dojrzewa do powszechności takich twierdzeń jak: najważniejszy jest pokój, wojna jest zła, należy uczyć się na błędach z przeszłości itp. A z drugiej wojny wciąż wybuchają i będzie wielkim uogólnieniem diagnoza, że wojny wybuchają, bo istnieje na Ziemi grupa nieucywilizowanych narodów, które wiecznie dążą do konfliktów. Natura tych przyczyn i relacji, które wojny nadal wywołują, jest o wiele bardziej skomplikowana. Wojna zaś jako satyra wojenna kiedyś istniała dużo odważniej w świecie sitcomów niż dzisiaj, mimo że wojny cały czas wybuchały i przynajmniej to się nie zmieniło. Kwestią najważniejszą jest czas oraz rodzaj wojny, jej bliskość kulturowa. Konflikt koreański jest nam bardzo daleki, więc nie mamy do niego jakiegoś stosunku emocjonalnego, chociaż trudno twierdzić, że był on mniej straszny niż np. wojna, która dzieje się w Ukrainie. Nie wyobrażam sobie jednak, że ktoś dzisiaj mógłby zrobić komedię w postaci sitcomu o napaści Rosji na naszego sąsiada, ale za 50 lat? Czas ma tu ogromne znaczenie i pokoleniową pamięć. Nie mniej ważna jest kultura. W dzisiejszych czasach jednak widać coś jeszcze – wojna jako temat satyry nie jest wśród widzów popularna. Wolą oni dramatyczne jej ujęcie, bynajmniej nie dlatego, że są pacyfistami.
Przemoc psychiczna i toksyczny partner („Miodowe lata”)
To nasz polski serial o problemach rodzinnych małżeństwa Krawczyków. Trochę w nim z Bundych, ale nie tak agresywnie. Niemniej Karol Krawczyk nie nadaje się jako partner dla żadnej ceniącej swoją godność kobiety. To agresywny seksista, którego świat bazuje na stereotypach płciowych. Wyraźnie okazuje je swojej żonie oraz przyjacielowi Norkowi. Ten z kolei jest przykładem odwrotnie zaprezentowanej nierówności płciowej. Żadna wersja tych relacji nie będzie dzisiaj popularna w świecie sitcomów, nawet w Polsce.
Hitler i Żydzi („Heil, Honey I’m home”)
Wyobraźcie sobie sitcom, w którym przez kilkaset odcinków na kanapie w wielkim salonie zasiadają Adolf Hitler, Ewa Braun, ich dzieci, a czasem wpada Goebbels z rodzinką czy też Heinrich Himmler z nowo poznaną ukochaną nazistką? Są też sąsiedzi za płotem, żydowska rodzinka, która stara się przyjaźnić z Hitlerami, lecz nie za bardzo im to wychodzi, bo rodzina Hitlerów uważa ich za zbyt mało postępowych społecznie. Hitler pracuje w strukturach NSDAP i przez większość odcinków marzy o podboju świata. Codziennie wychodzi do pracy w partyjnych strukturach, a po godzinach organizuje bojówki skierowane przeciw Żydom, gejom, feministkom i wszystkim, którzy nie spodobają się Himmlerowi. Scenariusz może interesujący dla polskich narodowców, lecz generalnie chyba nie tędy droga. Niestety taki eksperyment miał miejsce w Wielkiej Brytanii w 1990 roku. Został jednak ekspresowo skasowany po jednym odcinku. Może za 200 lat ktoś wróci do tematu, bo wszelkie ludobójstwa tracą w naszej historii znaczenie wraz z czasem.
Kobieta w domu i trauma wojenna („The Honeymooners”)
Rzeczywistość przedstawiona w tym wiekowym już serialu jest dzisiaj postrzegana jako coś gorszego, co nie daje szans naszym dzieciom na dobry start w przyszłość. The Honeymooners przedstawia nam świat ciężko pracującego nowojorskiego kierowcy Ralphiego i jego żony Alice, która nie pracuje zawodowo, chociaż prowadzenie domu powinno być traktowane jako ciężka praca od rana do wieczora bez żadnego urlopu. Serial owszem, mógł przemówić do pokolenia trawionego jeszcze przez kryzys niedawno zakończonej II wojny światowej, ale dzisiaj środowiska robotnicze na ekranie nie znajdują swoich entuzjastów, a tym bardziej zamknięte w formie sitcomowej. Kobieta pozostająca na utrzymaniu męża jest symbolem straconych szans, zależności, nierówności oraz toksycznego patriarchatu.
Rasizm („The Jeffersons”, „All in the family”)
„Wszystko zostaje w rodzinie” to powiedzenie wyjątkowo lubiane przez bigotów, a mające negatywne konotacje wśród ludzi wrażliwych na przemoc i równe traktowanie niezależnie od koloru skóry i orientacji seksualnej. Świat przestawiony w All in the family może i wciąż nadaje się dla części widzów z tzw. Południa USA, gdzie naturalne są żarty z Afroamerykanów, gejów i kobiet oraz bicie dzieci przez wszystkowiedzącego ojca, lecz nie przystaje już do współczesnej rzeczywistości, gdzie te pseudowartości konserwatystów są traktowane jak patologie. Pamiętajmy jednak, że rasizm nie posiada koloru skóry. Nakręcony został zresztą sitcom, będący przeciwstawieniem świata z All in the family, równie szkodliwy, bo prezentujący rasizm Afroamerykanów w stosunku do białych.
Kanony płciowe i inne dziwy („Przyjaciele”)
Wyobraźcie sobie, że w Chinach ocenzurowano wątek lesbijski w serialu. Chińskie sitcomy więc z pewnością nie mogą poruszać tego typu tematyki, ale czy kiedykolwiek mogły? Podobnie jest z tematyką tożsamości seksualnej, ale na naszym Zachodzie, i to całkiem niedawno, temat identyfikacji płciowej również był traktowany jak tabu, wręcz wyśmiewano pewne zachowania, które teraz uchodzą za standard. Przypomnijmy więc sobie reakcję Rossa, kiedy dowiedział się, że jego syn wychowywany przez jego byłą partnerkę wraz z inną kobietą bawi się lalkami Barbie. Ross jest zszokowany i na siłę próbuje zmaskulinizować syna. Dzisiaj taka bezmyślna reakcja rodzica spotkałaby się raczej z krytyką ze strony producentów i scenarzystów oraz części widzów. Sposoby okazywania wrażliwości przez dziecko są różne i niekoniecznie wiążą się z problemami z identyfikacją płciową. A nawet jeśli, to zmuszanie go do bawienia się zabawkami według jakiegoś kulturowego kanonu tu nic nie pomoże, a wręcz wywoła u dziecka reakcję lękową. Pozwólmy naszym dzieciom więc czuć się komfortowo w zabawie i w filmach, i w rzeczywistości. Liczy się przecież ich szczęście, a nie ich szczęście w naszych mentalnych projekcjach.