W jaskini dla głuchych nietoperzy, czyli co stało się z VALEM KILMEREM

Val Kilmer modlił się najwidoczniej zbyt mało żarliwie, bo skończył na stole operacyjnym. W jego przypadku zastosowano jedną z najbardziej inwazyjnych metod leczenia raka gardła. Usunięto mu całą krtań wraz ze strunami głosowymi, a tchawicę połączono bezpośrednio z otworem w gardle, żeby mógł oddychać oraz w ograniczonym zakresie porozumiewać się głosowo z otoczeniem. Niezbyt lubiane przez Kilmera ćwiczenia w kontrolowaniu powietrza przechodzącego przez drogi oddechowe praktykowane w Juilliard School, jak sam musiał przyznać, okazały się w tej sytuacji zbawienne.
Zwolennicy teorii manifestacji strachu w postaci choroby w stylu Mrs. Eddy zapewne mogą mi zarzucić, że Val Kilmer do końca nie postąpił tak, jak zaleca mu doktryna jego wiary. Powinien się odseparować, skorzystać z pomocy przewodnika duchowego i odrzucić konwencjonalne leczenie. Zapewne tak by się stało, gdyby nie miał rodziny lub była ona podobnego wyznania co on. Środowisko jednak zwyciężyło i teoria o samoleczeniu medytacyjną modlitwą nie została w przypadku Kilmera do końca sprawdzona. Wszelako to nie oznacza, że odniosłaby pozytywny skutek. Wspomniałem o tym tylko dlatego, żeby czytelnicy mieli świadomość, że z kolei ja mam świadomość metodologicznych nieścisłości w postępowaniu Kilmera, niezależnie od skuteczności jakichkolwiek metod leczenia jego raka w praktyce.
Podobne wpisy
Warto zaznaczyć, że na leczeniu operacyjnym się u Kilmera nie skończyło. Rak miał sporo czasu, żeby rozsiać się po całym organizmie. Zastosowano więc dla bezpieczeństwa chemioterapię i radioterapię. Poza utratą głosu aktor doświadczył innych skutków ubocznych zabiegu oraz całego leczenia – problemy z poruszaniem i utrzymywaniem pionowo szyi, wychudzenie, psychiczne wycieńczenie. Jedno się natomiast nie zmieniło. Kilmer wyparł, że ma raka, co było widać zwłaszcza w konfrontacji z Michaelem Douglasem, również chorym na nowotwór gardła, ale przechodzącym go znacznie mniej agresywnie. Douglas nigdy nie ukrywał, że jest chory, natomiast Kilmer nawet po wycięciu krtani wraz ze strunami głosowymi wciąż twierdził, że wcale nie miał i nie ma raka. W ramach jego wiary można by tę postawę wytłumaczyć tak, że jest ona częścią samoleczenia, które może się dokonać jedynie na zasadzie radykalnego wyparcia choroby ze świadomości. Zatem to leczenie go skrzywdziło, nie rak. Dlaczego więc mu się poddał?
Nie jest fanatykiem czy też do końca ślepym nietoperzem. Obija się o ściany w swojej jaskini, chociaż powinien doskonale widzieć w ciemności. Nie na tyle jednak ogłuchł na rzeczywistość, żeby rozpędzić się do pełnej szybkości i rozkwasić na śmierć o jakiś bardziej zaostrzony występ skalny. Mimo wszystko nigdy nie opuści swojego leża, bo to wykreowany przez siebie i dla siebie świat. Na zewnątrz czekałaby go tylko konwencjonalnie rozumiana śmierć. À propos śmierci. Widać, że Kilmer się jej nigdy nie bał. Zazdroszczę mu. Widocznie taką cechę mają ludzie religijni. Wiara ratuje ich od podświadomie zapisanego lęku przed końcem, który jest kresem – nic nie ma po nim. Człowiek ginie, a czas, jaki mu jest dany, to jedyna szansa, żeby w jakiś karkołomny sposób się unieśmiertelnić. W przypadku Kilmera, więc i wyznawców Chrześcijańskiej Nauki, śmierć biologiczna jest zmianą stanu epistemologicznego osoby uznanej za zmarłą. Moim zdaniem w filozofii to jedna z ciekawszych koncepcji śmierci w ogóle. Zupełnie więc się nie dziwię Kilmerowi, a i Twainowi, że się nią zainteresowali.
Nasze postrzeganie jest ograniczone. To powinno być oczywiste dla każdego z nas. W toku ewolucji zmysły człowieka dostosowały się najdoskonalej jak umiały do dawania mu wszystkich informacji w sposób najkorzystniejszy dla podtrzymania gatunku. To jednak nie oznacza, że nasze postrzeganie jest lepsze niż innych zwierząt. Jest jedynie komplementarne z naszymi potrzebami. Świat można widzieć chociażby w innych zakresach długości fali światła i słyszeć w innych częstotliwościach dźwięku. Wyznawcy Mrs. Eddy, całkiem zresztą logicznie na tle różnych sposobów działania zmysłów wśród gatunków zwierząt zamieszkujących Ziemię, wykoncypowali sobie, że śmierć niekoniecznie może być śmiercią, a jedynie wyjściem poza zakres ludzkiego postrzegania zmysłowego.