search
REKLAMA
Biografie ludzi filmu

W jaskini dla głuchych nietoperzy, czyli co stało się z VALEM KILMEREM

Odys Korczyński

8 lipca 2020

REKLAMA

Stąd jedynie krok do uznania człowieka za istotę nieśmiertelną, skoro tylko ukrywa się przed zmysłami żyjących, oraz stwierdzenia, że choroby wcale nie są aż tak śmiertelne, jak przypuszczamy. Gdyby Kilmer już jako chory zaczął się żarliwie modlić pod kontrolą przewodnika duchowego i zdarzyłoby się, że podczas tego procesu leczenia jednak by umarł, wcale nie oznaczałoby to, że umarł, a modlitwa okazała się nieskuteczna. Kilmer mógłby dalej żyć, tylko poza zdolnościami postrzegania innych śmiertelników, będących jeszcze przed konwersją epistemologiczną swoich jestestw. Sytuacja przypomina nieco rozdwojenie ontyczne kota Schrödingera. Postrzeganie ma ogromne znaczenie przy weryfikacji, czy on faktycznie żyje, czy jest martwy. Osób nieżyjących po prostu nie widać, ale mogłyby być widziane. Zamykam więc oczy i nie widzę raka. Otwieram je i on faktycznie jest, chociaż może być to jedynie manifestacja mojego strachu przed wpajanym mi od dziecka pojęciem śmierci. Zamknę je więc, żeby przestał istnieć – mógłby rzec Kilmer. Całkiem logiczne i nieco solipsystyczne.

Teraz już jest jasne, dlaczego Kilmer nie bał się raka. Jakkolwiek ocenimy obiektywnie jego postępowanie, znalazł wyjście z sytuacji dla wielu ludzi tak granicznej, że sama świadomość chorowania na raka mogłaby ich dosłownie zabić, najpierw psychicznie, a potem fizycznie. Obecna postawa Kilmera również jest mocna. Wciąż pracuje, tworzy, radzi sobie z życiem, a funkcjonowanie z tracheostomią nie jest komfortowe – karmienie, czego się zresztą nie wstydzi publicznie, higiena otworu w tchawicy, odsączanie nadmiaru śluzu, no i głos, dla aktora jedno z podstawowych narzędzi dramatycznych. Z drugiej strony zadajmy sobie pytanie, my, którzy pochodzimy z medialnej kultury śmierci, gdzie najbardziej boją się jej wszyscy ci, którzy wymyślili mity o zmartwychwstaniu, życiu pozagrobowym, niebie, piekle i transsubstancjacji, czy nie pogodniej jest otaczać się przyjaciółmi pokroju Kilmera?

Na powtarzające się ze strony widzów pytanie, co się stało z gwiazdą Top Gun, odpowiedzieć można więc tak. Najpierw Kilmer był zdeterminowanym marzycielem. Potem zderzył się z rzeczywistością i jako gwiazda nieco przyćmiewana przez pierwszoplanowego lidera odniósł niewątpliwy sukces, który zaprowadził go do świata remake’ów i blockbusterów. Kilmer poczuł wiatr w żaglach. Przez chwilę sądził, że udało mu się wejść na szczyt, lecz zobaczył na nim role stawiające w jego pojęciu artyzm dramatyczny na drugim miejscu. Nasz urodzony w sylwestra bohater chciał tworzyć coś więcej, a przy tym czuł, że ma wystarczające umiejętności. Miał je. Tego jestem pewien. Dzieciństwo oraz doświadczenie wyposażyły go również w nietypowe podejście do rzeczywistości, niemniej nie ustrzegł się przed typowo ludzką reakcją na zawód. Poczuł się niedowartościowany, dlatego zaczął się buntować, sprawiać kłopoty na planach zdjęciowych i coraz głośniej mówić, że nie zadowala go to, co robi. Im bardziej się szamotał, tym rzadziej dzwonił telefon z propozycjami. I gdy wydawało się, że pierwszoplanowa kariera Vala już całkiem się załamała, przyszedł nowotwór. Paradoksalnie choroba zerwała ostatecznie jego więzy z pragnieniem stania się mainstreamowo sławnym, a jednocześnie tworzeniem rzeczy o wyjątkowej dawce artyzmu. Tę sprzeczność Kilmer pojął dopiero niedawno. Tak jakby równocześnie z mozolnym uczeniem się porozumiewania z tracheostomią, przyszła nauka nowego rodzaju bycia w świecie aktorstwa. Bycia o wiele pełniejszego osobiście dla aktora, chociaż z pewnością nie dla widzów.

Światopogląd Kilmera może wzbudzać zdziwienie, wrogość czy nawet agresję. Rozumiem, że krytycy poglądów Mrs. Eddy boją się rozpropagowania podobnych do Kilmerowskich zachowań w stosunku do konwencjonalnej medycyny oraz chorób. Kilmer jednak nie namawiał nikogo, i wciąż tego nie robi, do porzucenia cywilizacji, leków, szpitali i rozpoczęcia leczenia się za pomocą wyłącznie modlitwy. Nie jest ekoświrem jak wielu celebrytów. Jego wiara ogranicza się do jego własnego jestestwa. Jest osobista, a w sumie wyznawców poglądów Mrs. Eddy jest na całym świecie zaledwie kilkaset tysięcy. Nic nikomu nie zrobi ich działalność, gdyż świat od wieków zdominowała inna, nieporównanie bardziej łasa na pieniądze i wpływy polityczne ideologia chrześcijańska, którą zarówno guru Kilmera, Mark Twain, jak i sam Kilmer doktrynalnie odrzucili. Ich modlitwy są inne, głębsze. Przypominają dalekowschodnie medytacje, a podejście do życia jest ciągłą, motywacyjną rozmową z własnym karmi w shintoizmie, które tak naprawdę jest ukrytą w nas, uśpioną siłą zdolną pokonać wszelką powszedniość, czyli to, co na pierwszy rzut oka narzuca się nam w poznaniu zmysłowym.

Chrześcijańskie modlitwy są dla ludzi jak lalki dla dzieci. Z pewnością czasem się przydają, ale kto racjonalnie myślący traktuje je poważnie? Jeśli jednak wyseparujemy modlitewny dekokt, a do kosza wyrzucimy wszelkie kościelno-polityczne śmieci, którymi zanieczyszczają akt modlitewny religie instytucjonalne, zostanie nam sama forma aktywności, która ma na celu terapeutyczne skierowanie psychiki na rozwiązanie problemu. Powiedzmy, że z modlitwy, niezależnie od treści, da się w odpowiednich warunkach zrobić mantryczną terapię, coś na kształt mowy automotywacyjnej lub prowadzonej w obecności przewodnika superwizyjnej podróży w ramach dynamicznie prowadzonej terapii. Patrząc od tej strony na zachowanie Kilmera w sytuacji granicznej, jaką niewątpliwie jest wykrycie zaawansowanego stadium nowotworu gardła, posiada ono wiele sensu, a on sam nareszcie dojrzał jako gwiazda, może właśnie dlatego, że w pewnym sensie oślepł na zasady rządzące światem, który chciał swoją sławą niegdyś zawojować. Pozostał głuchym na niego, żyjącym w jaskini własnego projektu nietoperzem. Kibicuję mu, żeby wrócił do zdrowia, niezależnie jakie środki zastosuje, gdyż to jego życie i jego wolność. Tylko on ma prawo ocenić jej granice, nawet jeśli inni wokoło uznają jego postępowanie za bezsensowne. A nawet jeśli umrze, to po prostu zniknie z kręgu poznania zmysłowego (zgodnie z doktryną Mrs. Eddy). Przestanie być widziany i słyszany przez nasze zmysły, na zawsze pogrążony w mroku podziemnego świata nietoperzy. Będzie nieśmiertelny.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA