search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

TRZY KOLORY. Refleksje o trylogii Krzysztofa Kieślowskiego

Karolina Chymkowska

13 marca 2017

REKLAMA

Trzy kolory: Biały. Równość

We wszystkich trzech częściach trylogii Kieślowskiego pojawia się postać starej, niedołężnej osoby, która wyrzuca butelkę do pojemnika na szkło. Julie w Niebieskim w ogóle wiekowej pani nie dostrzega. To etap, w którym właśnie ćwiczy swoje nowe pojęcie wolności rozumianej jako odcięcie od wszystkich i wszystkiego. Valentine w Czerwonym spieszy na pomoc, w duchu braterstwa. A Karol Karol w Białym… uśmiecha się zjadliwie.

Równość oznacza dla niego samotność: każdy musi sobie radzić sam. Równość to też prawo do zemsty: wet za wet, oko za oko, ząb za ząb. Równość nie jest nikomu należna, nie jest oczywista. Musisz ją sobie wywalczyć sam, pokazać, że zasługujesz. Może wtedy spojrzą na ciebie jak na człowieka, a nie jak na pluskwę. Póki pozory się zgadzają, nie jest istotny sposób, za pomocą którego je stworzyłeś. Cel uświęca środki. A komu by się chciało zajrzeć głębiej? Zewnętrzna fasada wystarczy. Równość, szansa, sprawiedliwość, prawo głosu. Jedna, wielka, rozczarowująca farsa.

Zaczęło się dobrze, a przynajmniej kiedyś tak sądził. Piękna, uśmiechnięta kobieta, wyciągająca do niego dłonie. Obietnica szczęścia na wieki. Miłość… złudzenie miłości. Rozumieli się kiedykolwiek? Znali się kiedykolwiek? Czy w ogóle kiedykolwiek naprawdę ze sobą rozmawiali, skoro ona jest taka pewna, że urobi go na swoją modłę, a on ufa w jej rzekomą słodycz i kokieterię? Ta sama kobieta nie zawaha się, żeby upokorzyć Karola na sali sądowej. Zaszantażować go. Skazać na żywot nędzarza. Niezrozumienie między nimi jest znacznie głębsze niż tylko językowe.

Nic dziwnego, że Karol tak bardzo się tej kobiety boi. Jego ciało i jego umysł uciekają przed otwarciem się na nią. Tylko głupie serce pozostaje naiwne i wystawia się na cios, jak to zazwyczaj bywa. Karol musi przemówić w języku, który ona zrozumie. Równość, tak, będą sobie wtedy równi – w manipulacji, zaciekłości i bezwzględności.

Zanim jednak do tego dojdzie, powrót na czułe łono stęsknionej ojczyzny i do przyjaznych, swojskich twarzy rodaków, witających syna marnotrawnego chlebem i solą. Po tym powitaniu obity i kuśtykający Karol jest przeszczęśliwy: wreszcie w domu, na własnych śmieciach, z bratem. Wszystko można zacząć od nowa i na własnych warunkach. To jest, jak już się wyśpi. Bo nie spał od miesięcy. A przynajmniej tak czuje.

– Mikołaj… wszyscy cierpią.

– Tak… ale ja chciałem mniej.

Taki los. Co zrobić. Co najwyżej cieszyć się tym, co się ma. Banał nad banały, ale czy w najtrudniejszych chwilach nie potrzebujemy właśnie najprostszego pocieszenia? Odrobiny nadziei, nawet jeśli ujętej w truizm. Wszyscy cierpią. Równość.

Mikołaj przy pierwszym spotkaniu z Karolem na dworcu w Paryżu wyczuł w nim desperację pokrewną jego własnej. Co jednak wyczuła ona, Dominique, na tych pamiętnych targach fryzjerskich w Budapeszcie? Coś ich przecież do siebie pociągnęło, coś ich połączyło. Coś, co stało się dla niej źródłem rozczarowania. Dominique wyczuła w Karolu tę samą bezwzględność, która cechowała ją samą. I niemile się zaskoczyła, gdy jej później nie odnalazła. Poczuła się oszukana. Aby ponownie do niej dotrzeć, Karol tę bezwzględność musi w sobie obudzić jeszcze raz. I tak robi, kręcąc interesy na boku, wdając się w szemrane finansowe machlojki, wykorzystując poufne informacje i szantaż. Jakaż ona byłaby z niego dumna. Rozpoznałaby tego mężczyznę, którego oczekiwała. Równego jej manipulanta. Tym razem jednak to on jest górą, a ona ofiarą. Zwyciężył w tej rozgrywce, ale za jaką cenę? Nad kim płacze: nad sobą, że stał się tym, kim się stał, czy nad nią, nad kobietą, którą ostatecznie utracił?

Prawdopodobnie nigdy nie byli sobie tak bardzo bliscy, jak w tym momencie rozstania.

REKLAMA