search
REKLAMA
Recenzje

SIMONA KOSSAK. Podróż w jedną stronę z naturą

Ile jest Simony w Simonie? Dla niektórych widzów zapewne jest to niezmiernie ważne.

Odys Korczyński

26 lutego 2025

REKLAMA

Ile jest Simony w Simonie? Dla niektórych widzów zapewne jest to niezmiernie ważne. Dla mnie drugorzędne, bo filmu Adriana Panka nie traktuję biograficznie. To obraz, skąpy, wybiórczy, lecz zadziwiająco całościowy, jeśli ktoś doczeka do finału i się nie zniechęci. Czasem bywa jednostronny, zbyt dramatyczny i koszmarnie prezentuje sarny w CGI. Nie odpycha jednak nudą, a wręcz zachęca kreacjami aktorskimi oraz ukazaniem zbytniego ukochania swojej klasowości, która tak naprawdę klasę wyższą zniszczyła. A wszystko to umieszczone w sugestywnie sfilmowanym świecie przedstawionym białowieskich lasów. Jeśli więc nie szukacie jakiejś nacechowanej ideologicznie biografii, ale też nie bezrefleksyjnego dramatu o walce z sarnami przez złych myśliwych, Simona Kossak z pewnością na tle innych filmów zaangażowanych ostatniego dziesięciolecia będzie dla was zaskakująco pozytywnym wyborem.

Przyznam się, że nie sądziłem, iż Simona Kossak jest na tyle ciekawą postacią, by warto o niej zrobić film. Nie była przecież malarką w przeciwieństwie do właściwie całej swojej rodziny. Zajmowała się dość enigmatycznymi dla przeciętnego człowieka badaniami, które z pewnością są znane na poziomie działalności naukowej, lecz – umówmy się – malarstwo Kossaków bardziej przemawia do ludzi na poziomie ogólnym niż zoopsychologia czy nawet ochrona leśnych ekosystemów. Tacy już jesteśmy, jeśli coś nas bezpośrednio nie dotyka, a jak na razie wycinka lasów tak na życie codzienne nie oddziałuje, wolimy się skupiać na tym, co jest przyjemne, łatwe i jak to ujął Leszek Wilczek (Jakub Gierszał) – sielankowe. A malarstwo Kossaków takie było, idealistyczne, nieco kiczowate, a przez to łatwe w odbiorze. Tak więc stąd moje wątpliwości, czy film o Simonie Kossak warto było robić. Teraz już wiem, że tak, warto, bo dobry scenarzysta potrafi wymyślić nawet z bardzo niemedialnego materiału coś, co będzie na tyle sensacyjne, by zatrzymać widza przed ekranem.

Adrian Panek jednak musiał znaleźć jakiś sposób, żeby zwiększyć pełnometrażowo ilość Simony w Simonie. Jej sytuacja rodzinna okazała się świetnym sposobem na dopełnienie historii w filmie. Relacja Simony z matką okazała się katalizatorem dla fabuły. Zaprezentowała bohaterkę nie jako zieloną świruskę, która chce tylko bezproduktywnie walczyć z myśliwymi i skorumpowanymi leśnikami, ale jako samotną kobietę, ofiarę nazwiska i zepsutego środowiska artystycznego, która w Białowieży odnalazła swoją własną ścieżkę życia. Nieporównanie wartościowszą niż picie, ćpanie i onanizowanie się własną sławą, którą uprawiali członkowie jej rodziny. Z drugiej strony obranie tej własnej ścieżki było dla Simony niemałym dramatem i wyzwaniem, stąd zadanie odegrania bohaterki nie było proste. Na szczęście Sandra Drzymalska okazała się niezwykle autentyczną osobowością aktorską, w której emocje wierzę. Ona mnie zatrzymała przed ekranem, włącznie z partnerującym jej w tle Jakubem Gierszałem oraz Borysem Szycem. Wytłumaczyli mi oni, że takie proste negatywne oceny wyborów ludzkich, gdy ktoś decyduje się odejść ze społeczeństwa, zamieszkać w lesie i wypalać węgiel drzewny, są nieraz bardzo niesprawiedliwe. I to nie ma znaczenia, że celem tych ludzi nie jest badanie tego, co jedzą sarny i jak to wpływa na ekosystem leśny. Ma znaczenie za to ich wybór, nieraz radykalnie trudny, o którym nie mają pojęcia ci oceniający go nagannie. Inną sprawą są ci, którzy dla mody, zabawy, bycia potrzebnym, lecz jedynie chwilowo, wyjeżdżają ze swoich wygodnych miast, żeby sezonowo przykuwać się do wycinanych drzew. Simona taka nie była. Ona się poświęciła lasom, naturze. Wyruszyła z nimi w podróż w jedną stronę bez powrotu i wygrała, co film sugestywnie pokazuje, bez szaleństw tak naprawdę, bez wodotrysków, nie licząc tych saren w CGI, które padają pod wpływem strzelających bez opamiętania myśliwych. Tę scenę akurat można było dopracować. Generalnie jednak zarówno zdjęcia, jak i muzyka robią wrażenie. Tworzą klimat lat 70., lecz dodają mu bardzo współczesny rys interpretacyjny. Dlatego film ma szansę na pozytywny odbiór wśród młodszych widzów, być może nawet tych, którym marzy się ekoaktywizm, lecz nie w takiej instagramowo-tiktokowej formie, lecz na poważniej, naukowo, tak, żeby takiego aktywizmu nikt nie porównał do dyletanctwa, szukania na siłę swojej drogi życiowej poprzez sianie fermentu itp. Rzec można, że takiego aktywizmu na rzecz natury nam potrzeba, mocnego, sprzeciwiającego się, lecz również otwartego na współpracę, bo chyba nie ulega już wątpliwości na tym etapie rozwoju naszej cywilizacji, że natura jest nam potrzeba, ale i my naturze z naszą o niej wiedzą.

Potrzeba nam również w polskiej kinematografii takich popularyzatorskich filmów, nie tyle właśnie biograficznych, ile akcentujących, że taka postać jak Simona była, istniała, jej praca miała znaczenie, a życie mogło być niezwykle ciekawe. Ocenianie produkcji przez pryzmat zgodności z biografią nie ma jednak żadnego sensu, może co najwyżej skrzywdzić twórców filmu. Simona Kossak nie jest filmem biograficznym, co najwyżej inspirowanym biografią.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA