W ostatnich latach utarło się określenie „film skrojony pod Oscary”. Najczęściej oznacza to produkcję dramatyczną – często biografię – poruszającą istotny społecznie lub politycznie temat, zawierającą kilka scen efektownych uzewnętrznień emocjonalnych bohaterów i mającą pewien potencjał dydaktyczny, nawet jeśli nasycony sentymentalizmem. W tym zestawieniu stanowczo będziemy takich obrazów unikać – uderzymy za to w inną szufladkę, a mianowicie kina gatunkowego. Kina, niezależnie od tego, czy mówimy o komedii, horrorze czy thrillerze, również rządzonego pewnymi schematami oraz powtarzającymi się motywami, ale starającego się za każdym razem pokazać je w nieco inny sposób. I wszystkie przedstawione poniżej filmy pomimo wpisywania się w reguły wybranego gatunku ostatecznie zgarnęły najbardziej prestiżową filmową statuetkę. Jest to tym bardziej imponujące, że Akademia zazwyczaj stroni od tych „mniej dramatycznych” produkcji, a jej awersja do horrorów czy SF jest nam powszechnie znana. Na całe szczęście w tych przypadkach zwyciężyły czyste filmowe doznania!
Do dzisiaj jeden z najbardziej niespodziewanych sukcesów kasowych i artystycznych w historii Hollywood. Film na podstawie scenariusza autorstwa debiutanta, któremu zależało na tym projekcie tak bardzo, że zgodził się na warunki wytwórni dopiero, gdy ta pozwoliła mu zagrać główną rolę. I był to strzał w dziesiątkę – dzisiaj Sylvester Stallone jest niezwykle rozpoznawalną aktorską twarzą. Jak się zaś szybko okazało, prosta historia o skromnie żyjącym bokserze amatorze, któremu trafia się okazja na spełnienie życiowego marzenia, spodobała się widowni do tego stopnia, że nie tylko zarobiła ogromne ilości pieniędzy, ale i ostatecznie została nagrodzona aż trzema Oscarami – za film, reżyserię i montaż.
Kolejne zaskoczenie, choć trochę innego rodzaju. Już wtedy bowiem Clint Eastwood był legendą kina i jego nazwisko znał każdy zainteresowany tego typu rozrywką. Zaskakujące jest zaś to, że w czasach, gdy umierający gatunek westernu jedzie na oparach swojej dawnej popularności, najważniejsza filmowa nagroda trafiła właśnie do jego reprezentanta. Będąc cynicznym, można by szukać innych przyczyn – nostalgicznych motywów, swego rodzaju rozliczania się z gatunkowymi schematami, korzystania z ikonicznych wizerunków aktorów – jednak sam wolę dużo prostszą odpowiedź: to po prostu bardzo dobry film! A według wielu – ostatni prawdziwy western.
Kultowe dzieło Jonathana Demme’a zapisało się w popkulturze do takiego stopnia, że dziś niemal każdy thriller prędzej czy później jest z nim porównywany. Milczenie owiec stało się kamieniem milowym kina grozy i trudno się temu dziwić. To mistrzowsko napisana, wyreżyserowana i zagrana produkcja pełna kodujących się w głowie scen czy niejednoznaczności. Charakterystyczna, korzystająca z modelu mentor–uczeń relacja Clarice Sterling i doktora Lectera pozostaje punktem odniesienia dla innych filmowców czy badaczy, którzy wciąż odnajdują w niej nowe elementy. I co najważniejsze – film jako widowisko wcale tak bardzo się nie zestarzał, a oglądany w odpowiednich warunkach wywołuje ciarki na skórze.
Mimo że wielu uznaje Powrót króla za najgorszą część serii, jest on jednocześnie jedyną, która otrzymała Oscara za najlepszy film. Sam mam inne zdanie na ten temat – nie wyobrażam sobie lepszego zakończenia dla całej trylogii. To idealne podsumowanie losów przedstawionej grupy bohaterów. Nawet jeśli cierpi na syndrom kilku finałów, to wynika to jedynie z nagromadzenia postaci i konieczności zamknięcia wątku każdej z nich, a związane z nimi długie fragmenty stanowią odpowiednie pole do wyciszenia się po monumentalnej bitwie o Śródziemie. Dość powiedzieć, że kilkanaście lat czekałem na to, by inny film wywołał we mnie podobne emocje jak scena ostatecznego starcia z wojskami Saurona. Dla fana fantasy – niezapomniane doświadczenie.