search
REKLAMA
W stronę zachodzącego słońca

BEZ PRZEBACZENIA. 25 lat od premiery

Karolina Chymkowska

7 sierpnia 2017

REKLAMA

Pierwszy był niegdyś łowcą, który nie znał litości. Nigdy się nie wahał, zanim strzelił. A do strzelania miał talent, którego brakło mu przy hodowli wieprzy. Drugi znał pierwszego za najgorszych i najsławniejszych czasów. Z broni, która dziś wisi jak relikwia nad drzwiami wejściowymi, trafiał w oko lecącego ptaka. Trzeci jest upojony i zaczadzony władzą. Rysy okrutnika skrywa pod maską ironisty i prześmiewcy. Na swoim terenie jest władcą absolutnym, jednak cieśla z niego kiepski. William Munny. Ned Logan. Bill Daggett.

Są jeszcze one, dziwki z tawerny. Ich życie jest marne i podłe, spędzają dni w oczekiwaniu na śmierdzących, pijanych klientów, którzy rzucając kilka groszy za moment zakazanej przyjemności sprawią, że chociaż jeszcze przez chwilę będą przydatne i nikt nie wyrzuci ich na bruk. I ta jedna, która roześmiała się w złej chwili, za co urażony w swej męskości kowboj oszpecił ją na zawsze. Nikt nie zapewni sprawiedliwości takiemu śmieciowi jak ona, nikt nie ukarze człowieka, który regularnie płaci w barze i ma dobre stosunki z szeryfem. O sprawiedliwość mogą upomnieć się tylko one same. A one są pewne: karą musi być śmierć. Temu, kto tę karę wymierzy, są gotowe dobrze zapłacić.

Dla Williama Munny’ego niegdyś takie zlecenia były na porządku dziennym. Był dla swojej profesji stworzony, chociaż nie akceptował tego. W oparach alkoholu krył nie tyle wstyd i wyrzuty sumienia, ile chłodne zadowolenie profesjonalisty, który wie, że robi dobrze to, co robi, który rozumie, że nie umie robić nic innego, jednak dręczy go poczucie, że gdzieś popełnia w swoim rozumowaniu błąd.

Kiedy spotyka kobietę, która pragnie go poślubić, chociaż był taki, jaki był, sądzi, że znalazł wyzwolenie. Myśli o sobie: stałem się inny, więc zadośćuczynię Bogu, światu, samemu sobie całe zło, które wyrządziłem, dla pieniędzy, dla ambicji, być może nawet tylko dla dreszczyku emocji. Myśli, że może to zrobić jako ojciec, mąż, farmer. Myśli, że dzięki temu stanie się inny, lepszy, pełniejszy. Odkupiony. Że będzie potrafił wybaczać i że jemu zostanie wybaczone.

Jednak wybaczenie, którego można udzielić, i wybaczenie, które można otrzymać, mierzy się miarą człowieka takiego, jakim jest, a nie jakim tylko chciałby się stać. William traci żonę, która umiera na ospę. Zostaje sam z dwojgiem dzieci. Nie radzi sobie z hodowlą świń, które padają od tajemniczej zarazy, na którą nie potrafi znaleźć lekarstwa. Nawet jego własny koń mu nie ufa. William myśli “to kara”.

Ned Logan, przyjaciel Williama i jego towarzysz z tych dawnych, bandyckich czasów, myśli inaczej. Owszem, on także złożył broń. Owszem, jest ustatkowanym farmerem. Ale bynajmniej nie wypiera się swojej przeszłości. Jest wręcz dumny z tego, że był zręcznym strzelcem. Ta broń na ścianie to symbol skuteczności i siły, jaką dysponował. Pielęgnuje w sobie przekonanie, że w każdej chwili, kiedy tylko zechce, może ją stamtąd zdjąć, załadować i strzelić bez trudu. Dlaczego ma się wstydzić tego, kim jest? Dlaczego ma się tego wypierać i udawać? Byłby przecież nieszczery, zapominając o sobie samym. Byłby zdrajcą.

A jednak tak niedługo się okaże, jak bardzo mylili się obaj. William, który uwierzył, że jest już inny, w istocie nie zmienił się wcale. Ned, ufny w niezmienność swojej twardej natury, niepostrzeżenie zmienił się całkowicie.

W odróżnieniu od nich, Bill Daggett znajduje się w szczytowej formie i nie ma najmniejszych wątpliwości. To książkowy wręcz przykład człowieka tak pewnego swojej nietykalności i wszechmocy, że wydaje mu się, iż nie potrzebuje nikogo. Jeśli ma zapewnić sobie czyjąś lojalność, zrobi to siłą i groźbą. Nie zawaha się zniszczyć legendy, odebrać nadziei, upokorzyć i wyśmiać. Bez skrupułów kopie leżącego, tak dosłownie, jak i w przenośni. Kiedy z premedytacją, krok po kroku niszczy Anglika Boba, odbiera mu wszystko. Cieszy się, kiedy patrzy na dramat człowieka, któremu nie zostało nic, a przecież i wcześniej miał niewiele: mit, podkoloryzowane opowieści, uparte podtrzymywanie resztek godności osobistej. W odbieraniu godności Bill jest mistrzem. Bawi go to i w tym zawiera się cały jego sadyzm, nie w zbrodniach, jakie popełnia, nie w bólu, jaki zadaje. Doskonale wie, jak potrafi zniszczyć człowieka okrutna zabawa w kotka i myszkę. Robi to po prostu dla rozrywki.

Jego miasto jest miastem porządku, który nosi jego imię. Miastem prawa, ale to jest jego prawo. Jaki jest z tego dumny, jaki z siebie zadowolony. Gdzieś jednak, głęboko, podświadomie, obawia się śmieszności. Obawia się tego, że mógłby skończyć jak Bob – upokorzony, zdeptany. Lepiej nie kpić z niego. Za kpinę można zapłacić gardłem. To najlepszy dowód na to, jak mały w istocie to człowiek. I, jak to często robią ludzie mali, “bierze swój długi cień za miarę swej wielkości”.

Czasami jest po prostu tak, że musisz pogodzić się z tym, kim jesteś.

Zaakceptować to bez żalu, chociażby sprawiało ci to ból. Ten młody chłopiec, który odkrywa, że nie chce być kolejnym Williamem Munnym, który pojmuje, że nie będzie umiał zabijać, to nagroda i nadzieja. A może właśnie to przebaczenie, którego sam nie otrzymasz, ponieważ takim cię stworzono. Paradoks odkupienia Williama polega na tym, że aby go dostąpić, musi zabić. Musi zabić jeszcze raz, aby naprawdę przestać zabijać. Jednak zrobi to w imię wartości, o których kiedyś zapominał, i dlatego żył w ciągłym udręczeniu. I jeśli przyjdzie mu dla tych wartości zabić jeszcze raz, zrobi to. Bo wie już, kim jest. Wie, że takim musi być. Wie, że nie może się tego wypierać. I to, chociaż brutalne, jest jednak słuszne. Spotkamy się w piekle? Dobrze, zatem spotkamy się w piekle. Ale ty trafisz tam przede mną. I zasługi naprawdę nie mają tu żadnego znaczenia.

Jest pewna legenda ludowa, która głosi, że są ludzie, za którymi od chwili narodzin postępuje anioł śmierci. Jeśli tak faktycznie jest, z pewnością należał do nich William Munny. W malignie nawet widział tego anioła pochylającego się nad nim. I być może właśnie za to, że w kluczowej chwili nie przebaczył – zostanie mu przebaczone.

Bill Dagget zaś zginie właśnie tak, jak nigdy by zginąć nie chciał. Ośmieszony, pokonany. Jak pierwszy lepszy. Jak byle kto. Jest w chwili śmierci marny i słaby jak każdy. Zdumiony – jak to? Ja? Gdzie moja siła, gdzie moja władza, gdzie są w chwili, gdy tak bardzo ich potrzebuję?

Wszyscy oni są skazani na twarde prawa i twarde reguły świata, który nie przebacza. Ten świat nie przebaczy Loganowi, że okazał słabość i nie potrafił zabić, mimo że zdecydował się wziąć broń do ręki. Nie przebaczy Munny’emu, że wciąż jest tym, kim jest, i nakaże mu wymierzyć sprawiedliwość w tej formie, o której próbował na siłę, bez skutku zapomnieć. Nie wybaczy Daggettowi, że chciał tym światem niepodzielnie rządzić i kierować. Kiedy zaczynasz grę, musisz w nią grać do końca. Wszyscy zostali naznaczeni. Wskazani i wywołani na ring. Mogli zrezygnować na początku, tak jak zrobił to Schofield. Nie zrobili tego jednak. Więc muszą w tym trwać – bez przebaczenia – na zawsze.

Tekst z archiwum film.org (23.12.2004)

REKLAMA