search
REKLAMA
Kino klasy Z

THE POOL. Aligator po tajsku

Tomasz Bot

13 czerwca 2019

REKLAMA

Twórcy The Pool nie przejmują się subtelnościami. Ich specjalność – faszerowanie widza scenami o prawdopodobieństwie równym zeru. Szczególnie upodobali sobie segment “i w ostatniej chwili bohater odskakuje/chwyta/podnosi”. Lub – dla odmiany – mnożą sceny, w których utrudniają chłopakowi życie nieludzkim nagromadzeniem problemów. Więc kiedy próbuje on złapać telefon, zanim ten wpadnie do wody, to z drugiej strony basenu jego pies dusi się, zwisając na krawędzi zbiornika na smyczy. Jeśli bohater się wspina, to po drucie kolczastym. Za to kiedy znajdzie się już niemalże w paszczy aligatora, wtedy w ostatniej sekundzie zerwie się na dźwięk, który wygeneruje jego dziewczyna, będąca w potwornym (a jakże) niebezpieczeństwie. Ufff!

Można odnieść wrażenie, że scenarzysta pisał tekst z użyciem ciągów zdań “I wtedy…” zakończonych wykrzyknikiem. I tych “I wtedy” jest tu tak dużo, że nawet Indiana Jones, który zasadniczo także jest z flanki “I wtedy”, strzeliłby z bata w ekran, wykazując irytację. Końcówka obrazu to już czystej wody eskapizm. Bohater dokonuje wielkich skoków, zwisów, zadaje potężne ciosy i zasadniczo daje się nam poznać jako niemalże półbóg. Wszystko to odbywa się w deszczu i slow motion, do wtóru łez i krzyków. Wygląda to jak tłusta ofiara złożona bogom przesady.

Twórcy The Pool uważają, że więcej i szybciej znaczy więcej i lepiej. Ta metoda sprawia, że obraz jest naprawdę dynamiczny, ale zupełnie nierealistyczny. Przy czym w kwestii fabularnych dramatów próbuje pozostać całkiem serio, co prowadzi do pewnego dysonansu – no to co, panie, oglądamy azjatyckie Windą na szafot czy gramy w grę komputerową?

Uczucie pewnej nieprzystawalności towarzyszyło mi przez cały seans, a najsilniej w galopujących partiach końcowych. Niemniej jest to całkiem przyjemny obraz. Film nakręcono sprawnie. Na tyle sprawnie, że pomimo mechanicznego mnożenia atrakcji (czytaj: zagrożeń i zbiegów okoliczności wybrzmiewających równie naturalnie, co lektor Ivona) nie ma mowy o nudzie. Day i Koi nie są może wybitnie rozrysowanymi bohaterami, ale ich fatalne życiowe położenie sprawia, że i tak trzymamy za nich kciuki. Obraz wciąga, bo zwyczajnie chcesz wiedzieć, czy i jak bohaterowie opuszczą basen. A także – gdzie scenarzyści ustanowią sobie linię graniczną dla mnożenia dramatów? Czy wprowadzą do obrazu biblijne plagi? A może zafundują postaciom trąbę powietrzną z wirującymi wewnątrz piraniami?

Zwłaszcza ten pierwszy element byłby tu jak najbardziej na miejscu. Czym bowiem jest cały ten basen? Czy bohater, zgniatany ciężarem niecodziennych okoliczności, nie pokutuje tutaj za pomysł, aby dziewczyna poddała się aborcji? Czy zbiornik nie stanowi miejsca, gdzie chłopak zamienia się w mężczyznę, podejmując rękawicę rzuconą przez życie? Na te pytania odpowiedzcie sobie sami. Pamiętajcie tylko, że ten azjatycki thriller budzi ambiwalentne uczucia, ale powinien stanowić smakowity kąsek dla miłośników kina rozrywkowego w wydaniu nieamerykańskim. I tylko trochę szkoda, że tak dobry pomysł zaowocował jedynie filmem względnie udanym, a nie prawdziwą petardą. 

REKLAMA